Za miesiąc, w lutym 2025, będzie ją można wziąć do ręki, przekartkować, powąchać świeży druk.
Wielka nieobecność i jeszcze większa praca
Ostatnie dwa lata nie były moim najlepszym okresem, jeśli chodzi o pisanie. Przyciśnięta social mediowym przymusem tworzenia treści na akord i bez przerwy najpierw zniknęłam z facebooka i instagrama. Uczestniczenie w wychowaniu nastolatki, opieka nad kocim seniorem, zakup i remont mieszkania, trudna emocjonalnie sytuacja w pracy – wiele rzeczy walczyło o moją uwagę. Nie mam już tyle czasu, ile miałam kiedyś, a tej topniejącej odrobiny było mi szkoda na przetwarzanie w kółko tych samych frazesów, żeby się klikało. Media społecznosciowe dają albo natychmiastową gratyfikację (ludzie klikają, podoba się!) albo równie natychmiastową frustrację (narobiłam się, a nikt tego nie zauważył). W pewnym momencie ta huśtawka rozpędziła się dla mnie tak mocno, że przestało mi to sprawiać przyjemność i zrezygnowałam z obecności w socialach na wiele miesięcy. Przeszłam w międzyczasie dwa epizody depresyjne i pewne rzeczy nie są już dla mnie takie, jak były wcześniej.
Zanurkowanie w proces pisania książki było jak haust zimowego powietrza. A musicie wiedzieć, że ja bardzo kocham zimę. Zanurzenie w research, czytanie, obracanie w myślach tez i faktów przypomniało mi o tym, że najbardziej lubię po prostu zdobywać nową wiedzę, syntezować ją w głowie i dzielić się nią, pisząc. Nie skłamię, jeśli powiem, że ilość przeczytanych przeze mnie w tym czasie materiałów: książek, badań, artykułów naukowych i prasowych, blogów, newsletterów, pamiętników i innych poszła w setki. Wyłuskiwanie z tego wiedzy, która sprawi, że pisana przez nas książka będzie wartościowa dla każdej zainteresowanej nią osoby trwało miesiącami. Przypomniałam sobie, że u zarania mojej pracy w internecie właśnie tak to wyglądało. Zero presji na lajki, tylko temat, o którym bardzo chciałam opowiedzieć. Sens, który w pewnym sensie zgubiłam.
Czy to coś we mnie zmieniło?
Nie wiem, czy kojarzycie taki mem/hasło/cytat przypisywany Mariame Kaba: “Let is radicalize you rather than lead to despair”. Niech cię to zradykalizuje zamiast prowadzić do rozpaczy. Kontakt z tekstami osób założycielskich ruchu fat acceptance w Stanach Zjednoczonych z perspektywy świata żyjącego Ozempokalipsą (od nazwy leku na odchudzanie Ozempic i apokalipsy) z jednej strony umacniał mnie w poczuciu, że bardzo potrzebujemy grubancypacji, ale z drugiej trochę pozbawiał nadziei, że nie damy rady być patykiem w szprychach systemu, kiedy jest nas tak mało. Z trzeciej – myśl o tym, że fat liberation sięga korzeniami lat 60. ubiegłego wieku i wciąż pozostaje żywa, daje mi pewne poczucie przynależności i jest źródłem energii, która pozwoliła mi napisać tę książkę do końca.
Trudnym elementem samorzecznictwa, czyli stawania przeciw dyskryminacji dotyczącej również mnie samej jest dla mnie umiejętność władania dostateczną ilością gotowych do wyciągnięcia z rękawa faktów, które można przytoczyć w odpowiednim momencie. Bycie jak Zeus Puentowładny – ciach, argument! ciach, riposta! ciach, ważna dla tematu statystyka. To niełatwe, kiedy ma się głowę, w której zwykle toczą się trzy różne dyskusje jednocześnie. Pisanie książki pozwoliło mi ten harmider znacząco uporządkować. Podzielenie swojej wiedzy na rozdziały i ułożenie jej w spójne logicznie ciągi potrafi być bardzo użyteczne. I to mimo bolesnej prawdy, że nie da się w 450 tysiącach znaków napisać absolutnie wszystkiego, co ważne.
Premiera
26 lutego 2025, za miesiąc od teraz książka trafi na półki księgarni. Będziecie mogły wziąć ją do ręki i sprawdzić, ile w niej jest o Was i dla Was. O mnie jest dużo, ale starałyśmy się z Natalią, żeby nasze osobiste historie były raczej dodatkiem do części merytorycznej niż sednem całości. Bardzo bym chciała, żeby obcowanie z “Grubancypacją” dawało grubym osobom poczucie, że są widziane i choć osobiste opowieści są do tego wspaniałym narzędziem, to jednak ustawienie swoich przeżyć w szerszym, naukowym kontekście przynosi mi dużą, płynącą z walidacji, ulgę. Nie wyobrażasz sobie tego, grube osoby naprawdę są przedstawiane w mediach w konkretny sposób. Nie wyobrażasz sobie tego, przestrzenie publiczne naprawdę nie są projektowane z myślą o nas. Nie wyobrażasz sobie tego, atrakcyjność i pożądanie naprawdę są konkretnie zaprojektowanym narzędziem kontroli społecznej. Szczupłym – mam nadzieję, że da powód do refleksji o tym, jak bardzo fatobia zarządza światem, który sobie budujemy jako ludzie. W książce nie opowiadamy zbyt dużo o dietach. Skupiamy się raczej na analizie zjawisk i perspektyw, które sprawiają, że dla schudnięcia ludzkość jest gotowa zrobić wszystko. Żadne głupstwo nie jest poza zasięgiem.
W wyniku wielu miesięcy pracy z materiałem, pisania i redagowania powstała książka do czytania z zakreślaczem i karteczkami. Mam nadzieję, że przyniesie czytającym osobom wiele momentów “aha!” i “nie myślałxm o tym w ten sposób”. Myśląc o premierze mam oczywiście trochę tremy. Nie za dużo, to nie tak, że staję przed czytelnixkami zawstydzona i z drżeniem oczekuję, czy się spodoba. Z całą obiektywnością na jaką mnie stać (nawet, jeśli nadal nie jest jej dużo) stwierdzam, że napisałyśmy z Natalią Skoczylas zajebistą książkę.