A dokładnie: My, społeczność plus size, jesteśmy tak samo skrzywione jak reszta świata
Dużo mówi się ostatnio w mediach o dziewczynach plus size. Nawet w Polsce dorobiłyśmy się już stałego, mogłoby się wydawać, bastionu w telewizji śniadaniowej. Jesteśmy w wielu miejscach, do których nigdy wcześniej nie zaniosły nas nasze grube kostki. Z Playboyem włącznie. Nie polskim, rzecz jasna, na naszym poletku orać będziemy jeszcze dłuuugi czas, zanim zbierzemy plony. Zagranicznym, lecz jednak. Powtórzmy to sobie: gruba baba. W Playboyu. Tym Playboyu.
Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie przez długie lata 90 i kilka tych z początku nowego millenium Playboy był, tuż obok Lalki Barbie, zwiastunem Zachodu. I to tego pisanego przez wielkie Z właśnie. Symbolem na miarę Dynastii i MTV. Okienko do innego, lepszego – jak długośmy wierzyli – świata, w którym gładkie, opalone panie wypinają się ku uciesze gładkich, opalonych panów. Nikomu chyba nie trzeba przybliżać promowanych przez tych dwóch gigantów standardów kobiecego piękna, prawda?
I na to wszystko, brazylijska edycja Playboya wypuszcza numer z okładką, na której nosząca rozmiar ni mniej, ni więcej 48 Fluvia Lacerda sfotografowana jest niemal saute.
Dla moich oczu to rozkosz, ale i u nas,
i za granicą, pojawiać zaczęły się dyskusje, których lejtmotivem było zdanie czy aby nie jest to najsłabsza sesja Fluvii ever. I wtedy – nie będę czarować – z przerażeniem pomyślałam sobie: O cholera, jesteśmy w całym tym naszym bodypozytywie tak samo zwichnięte jak każdy.
Uważam te zdjęcia za wspaniałe
Jestem z tego pokolenia, które na odwołania do wczesnych lat 90 reagują
z nostalgią. Sezon Stranger Things wciągnęłam nosem. I ta sesja faktycznie jest taka trochę vintage, a trochę VHS. Bez fajerwerków, bez blingu, bez nylonowych koronek. Przyjemna dla oka i krzepiąca dla ducha. To co nam się, na litość, nie podoba? Może zdałby się nam po prostu detoks dla oka? Z dala od nieudanych retuszów, implantów, ostrzykiwań i opalenizny w sprayu. Bo problem, moim zdaniem, leży w naszych przyzwyczajeniach.
Bardzo lubię Instagram. Oglądam na nim głównie koty, jedzenie i inne grube baby. Mój feed wypełniony jest krągłościami, do tego stopnia, że kiedyś w sytuacji oficjalnej, kiedy próbowałam pokazać coś rozmówcy, pierwsze, co mógł zobaczyć to plejada roznegliżowanych plus sajzek. Też fajnie. Niech się wstydzi ten, kto widzi. Ale do brzegu – lubię Instagram, bo dużą przyjemność sprawia mi oglądanie ładnych zdjęć. Wszystko kolorowe, z filtrem i ohasztagowane jak trzeba. Bardzo to piękne. Tylko, że życie takie nie jest. W życiu jest cellulit, rozmazana kreska, dziki włos
i bajzel na drugim planie. I ok. Tak już jest i nie ma nic w tym złego.
Postanawiam niniejszym trenować swoje oko
Ashley Graham i Denise Bidot są i piękne, i plus size, ale nie długonogą klepsydrą plus size stoi. Nie tylko glamourem, dużym biustem
i obrobionymi po stokroć zdjęciami. Znaczy nie wiem, jak tam u Was, ale
u mnie wygląda to inaczej. I fajnie.
A gdyby tak się nam udało? Gdyby zamiast prasowanych i pozowanych królewien, było w prasie więcej smacznych dziewczyn w prostych, nie polerowanych na wysoki połysk sesjach? Dziewczyn jak my i sesji jak ta, na ten przykład.
(Fot. – fanpage Fluvii Lacerdy)
[sgmb id=”1″]
Porównuję sobie już od paru lat Playboya niemieckiego i polskiego. Jest niestety nadal różnica na niekorzyść Polski. W niemieckim Playboyu mamy panie szczupłe, ale nie chude, starsze, z tatuażami, kolczykami i kolorowe. Dla każdego coś miłego. W polskiej edycji głównie chude szczapy po maturze i najlepiej na czarno-biało żeby się z filtrami za bardzo nie wysilać.
Czasami wydaje mi się, że Polska to jest taki na wskroś biały 51szy stan USA, serce Pasa Biblijnego. Taką mamy rednecką mentalność w wielu kwestiach.