fbpx
Przejdź do treści
Strona główna » fattitude » Styczniowy self-care

Styczniowy self-care

Self-care po polsku

Dzisiaj będzie trochę inaczej, niż zawsze. Wprowadzam nowy cykl, chciałabym w tym roku unaocznić – trochę sobie, a trochę Wam – jak niedużo potrzeba, żeby o siebie zadbać i jednocześnie jak rzadko to robimy. Umiejętność dbania o siebie nie jest kobietom w naszej długości i szerokości geograficznej przyrodzona. Od małego pobieramy z otoczenia wzorce ofiarnego poświęcenia się na rzecz rodziny; słyszymy, że to ładnie stawiać potrzeby własne ponad potrzeby innych; że dziewczynki powinny być miłe, grzeczne i ustępować innym.

Postanowiła zaprowadzić rodzaj kroniki dbania o siebie i każdego miesiąca wypisywać to, co zrobiłam tylko dla siebie.

O tym, jak bardzo na takie gesty brakuje miejsca w codziennym życiu najlepiej zaświadcza fakt, że piszę ten tekst w połowie lutego. Tak to tylko tutaj zostawię.

 

L4 – 5/5

 

Nie pamiętam kiedy ostatnio poszłam na zwolnienie.  O tym doświadczeniu pisałam już szerzej, ale chciałabym podkreślić, że jeśli macie jak ja, że nigdy nie jesteś AŻ TAK chora, to zastanówcie się nad sobą.

Nadal nie umiem w dbanie o siebie aż tak dobrze, bo zamiast przedłużyć zwolnienie po tygodniu, przez dwa kolejne chodziłam do pracy półprzytomna. Poprawię się.

 

Obejrzałam film TAKI, JAKI CHCIAŁAM – 4/5

 

Jedną z kości niezgody w prawie każdym związku bywają tytuły, które będziemy oglądać razem. Sytuacja w moim domu wygląda tak, że niezmiernie rzadko okoliczności pozwalają, żebym oglądała coś sama. Ma to jasne i ciemne strony, bo oczywiście cenię sobie wspólny czas, ale z drugiej strony szanse na to, że przekonam P. do obejrzenia dramatu albo dokumentu, który za mną chodzi są stosunkowo niewielkie.

 

A TO THE BONE (Netflix) chodził za mną długo. Tematyka zaburzeń odżywiania nie jest mi obca, pokazywana w filmach jest często przesadnie dramatyzowana (piję tu do Daisy Randone granej przez nieodżałowaną Brittany Murphy w mojej ukochanej Przerwanej lekcji muzyki). Tutaj nie ma spektakularnych kurczaków z sreberkach upychanych pod łóżkiem, jest za to wyczuwalne wkurwienie bohaterki. Bardzo wiarygodne. Są mniej lub bardziej interesujące postaci – oglądając zwróćcie uwagę na Lucusa. Nie ma obscenicznych kadrów, do którego w ostatnich latach przyzwyczaiło nas kino, a dramat, zamiast w kiblu, rozgrywa się w rozmowach bohaterów.

 

Masaż – 5*/5

 

Bycie dobrą dla ciała to mój priorytet. Jestem niestety zawodowym przeżywaczem wszystkiego a złości i stresy osadzają mi się w karku i żuchwie. W dzień chodzę bez szyi, w nocy zgrzytam zębami – tak wyglądam w bardziej stresujących momentach życia. Troska o kondycję ciała, w którym żyjemy powinna być wysoko na liście priorytetów.

 

Bardzo długo nie dawałam się zawlec na masaż, bo się zwyczajnie wstydziłam. Wydawało mi się, że po pierwsze takiemu ciału jak moje nie należy się taka rozpusta, a poza tym przeciez to wstyd, rozebrać się przed kimś. Na pewno nigdy nie widział/a takich wałków na plecach jak moje, prawda? Odkąd spróbowałam i okazało się, że przy użyciu odpowiedniego nacisku można spomiędzy moich wiecznie napiętych do granic ramion wyłuskać szyję, odzyskałam kawałek siebie. Chodzę inaczej, inaczej noszę głowę. Zamiast sztywnej deski, mam ruchome plecy, a przez lata uczyłam się obywać bez tego komfortu. Z miernym skutkiem staram się pilnować regularności.

 

Nie wkurzyłam się, choć ktoś mnie ewidentnie podpuszczał – 3/5

 

Panowanie nad sobą nie jest moją przesadnie mocną stroną. Mam niestety tak, że czasami zamiast się zamknąć, wdaję się w niepotrzebne dyskusje – zwykle w dobrej wierze, ale co z tego. W styczniu udało mi się zdobyć żeton na 31 dni bez wkurzania. Teraz, z perspektywy lutego wiem już, że utrzymać to odznaczenie nie jest łatwo.

 

Trzymam się kalendarza – 5/5

 

To jest dla mnie źródło dumy absolutnej! Mam wrażenie, że ilość zobowiązań przyrasta u mnie wedle prawideł efektu kuli śniegowej. Która z Was tego nie zna? No właśnie. Jedną z rzeczy, których pewnie o mnie nie wiecie jest to że nie umiem prowadzić kalendarza. Ostatni, jaki prowadziłam sumiennie to był któryś z roczników Kalendarza Szalonego Małolata i ręka w górę, dinozaury, które pamiętają to cudo. Jeśli jesteście młodsze i nie wiecie o co chodzi to dość powiedzieć, że rozmawiamy tutaj o latach mniej-więcej ‘90.

 

Ponieważ zapominam i nie ogarniam coraz większej ilości tematów, postanowiłam, że w tym roku nie tylko KUPIĘ kalendarz, lecz jeszcze będę go prowadzić. I wiecie co? DAJĘ RADĘ! Za każdym razem, kiedy wpisuję coś do kalendarza, czuję się bardzo dorosłą i odpowiedzialną osobą. Poczucie, że mam pod kontrolą (he, he) swoje plany, daje mi coś na kształt komfortu psychicznego. Będę Wam raportować postępy, bo tak, jak niektórzy liczą dni bez drinka, tak ja liczę dni, kiedy czegoś nie zawalam.

Nie, wzrok Was nie myli, nie było fajerwerków. Nie było w styczniu wielkich wydarzeń i spektakularnych dni troski o siebie, ale myślę sobie, że błogostan to jest siła drobnych chwil poświęconych sobie. Nawet tych, które są tak drobne, że pisząc podsumowanie, kompletnie o ninch zapominamy. Czasami self-care to dla mnie choćby posiedzenie sobie w ciszy, przez 5 minut kompletnie nic nie robiąc. I to też jest w porządku!

A Wy, Syreny? Jakie miałyście w styczniu sukcesy na polu dbania o SIEBIE? Może poprowadzimy sobie ten pamiętnik wspólnie? Hę?

17 komentarzy do “Styczniowy self-care13 min. czytania

  1. Hej Lalu. Ja rzadko mam czas na zadbanie o siebie. Nie myślę czasem nawet o tym, aby się ogolić. Często po codziennych zmaganiach w pracy, mam chęć tylko odpocząć. Gdy dzieci pozwolą i jest czas, włączam jakiś vinyl i wtedy trochę zapominam o całym tym wyścigu szczurów. Moje dbanie o siebie…. zadbane dłonie, paznokcie, zadbane włosy, kąpiele oraz dbanie o zęby 🙂 Pozdrawiam.

  2. Zawsze zastanawiają mnie osoby, które uważają, że za mało dbają o siebie. Może to kwestia singlowatości i bezdzietności, ale ja mam wrażenie, że dbam o siebie bez przerwy: robię zakupy, przygotowuję sobie posiłki, myję się, chodzę do lekarzy, biorę odpowiednie leki, modlę się. W zasadzie sporo aktywności zawodowej to też jest w pewnym sensie dbanie o siebie, dostarczanie sobie odpowiednich wyzwań intelektualnych, podkręcanie swojej pozycji itp.
    Bardzo rzadko robię coś dla innych i mam z tego powodu wyrzuty sumienia, zwłaszcza że ci inni to zazwyczaj członkowie bliskiej rodziny albo mój kot.

    1. Chodząc do lekarzy, biorąc leki i modląc się robisz dużo więcej, niż spora liczba osób, które znam.
      Nie jestem ani singlem, ani bezdzietna, uważam jednak, że trzeba dbać o swój rozwój, żeby dawać dobry przykład.

      1. Ale ja mam wyrzuty sumienia, bo robię za dużo dla siebie, a za mało dla innych. Niestety w obecnej chwili nie bardzo mam wolne “moce przerobowe”, więc poprzestaję na przelewach na szczytny cel itp.

  3. Nie mam wanny. Od lat odpycham myśl o tym, że trzeba by wreszcie o siebie zadbać, “no bo przecież jak mam to zrobić bez wanny?” Ostatnimi czasy zdrowie mi się poważnie posypało i wiem, że to już nie jest komunikat, a alarm. Potrzebuję rehabilitacji – plecy bolą mnie każdego dnia jak obite młotkiem – i rozmów z wieloma specjalistami z rożnych dziedzin. Dotąd moja pielęgnacja polegała na tym, że się myję, farbuję włosy, maluję paznokcie (niepomalowane zostałyby ogryzione do krwi) i tyle. Czasem jakiś krem do twarzy, jak nie zapomnę. To już za mało.
    W styczniu/lutym jestem dumna z jednej rzeczy: mimo naprawdę wielu przeciwności (obiektywnych i tych wewnętrznych) uparcie pcham pod górkę duży projekt. Nie jest łatwo, bo każdego dnia muszę walczyć z odruchem, co w obliczu nadciągającego deadline’a każe wejść pod kołdrę i udawać, że mnie nie ma. Czasem przegrywam z odruchami. Ale brnę naprzód. Nieważne, w jakim stylu, ważne że w ogóle.

    1. Śledzę co o nim piszesz niekiedy z wielką uciechą. Trzymaj kciuki bo faktycznie, projekt duży. Miewam ostatnio regularnie refleksję, że ważne, żeby do przodu, styl… no cóż styl. Brnięcie na czworakach to też jakaś jego odmiana.

    2. Trzymaj się, bo do kontaktów ze specjalistami trzeba mieć sporo zdrowia 😉 A wanną się nie przejmuj ja świadomie z niej zrezygnowałam w obecnym mieszkaniu i zupełnie mi jej nie brakuje.

  4. A, też miałam Kalendarz Szalonego Małolata – wiesz, że to wszystko organizował jeden jedyny facet? Prawdopodobnie sam te wszystkie przytaczane Wzruszające Listy od Małolatów wymyślał. 😀

  5. Ha, lepsza troska o siebie jest również moim projektem na ten rok. Narazie od początku roku udało mi się osiagnąć skromne powstrzymanie się od słodyczy, które mi zwyczajnie szkodzą. Na masaż miałam iść, ba nawet już miałam zarezerwowany termin, ale życie mi narzucało kłód pod nogi i na masaż jeszcze nie doszłam 😉 Dumna jestem za to z tego, że bardziej walczę o siebie, o swoje zdanie i wygłaszam głośno więcej swoich opinii. Co więcej, wpisuję w kalendarz popołudnia odpoczynku i konsekwentnie odmawiam spotkań towarzyskich i wszelakich w te dni. Także cel na ten rok – podejście pierwsze 3/5 🙂

  6. Podoba mi się! Brawo, wiem, że pozornie proste rzeczy (proste obiektywnie…) są najtrudniejsze. Sama też zaczęłam prowadzić kalendarz i na razie daję radę, choć nigdy jeszcze mi się to nie udało. Poza tym poszłam do kosmetyczki raz i idę drugi! :O

  7. dżizas, pamiętam ten kalendarz, w sumie fajne to było! jeszcze jest??
    też mam rok dbania o siebie, odkąd postanowiłąm się nie wkur***ć na wszystko i wrzucić na luz, odeszły bóle głowy, senność, rozdrażnienie… lepiej mi

  8. To i ja się dołączę.
    Po pierwsze odkryłam to co już daaaawno wiedziałam czyli NIE jestem cialopozytywna!… dla SIEBIE!!!… No trudno… W końcówce roku osiągnęłam, a właściwie – sięgnęłam- absolutnego dna swojej samooceny i (co tu ukrywać) swojego wyglądu. Zatem wdrożyłem progrm „ renowacji zabytków” i wzięłam się za walkę z niemożliwym czyli mijającym czasem. Wdrożyłem dietę (na razie-6kg), przedlużyłam włosy, zrobiłam Zafiro na zwiędłe oblicze … byłam na TRAMPOLINKACH i jak widać- przeżyłam 😃 Taaak, to z pewnością nie są objawy cialopozytywności😜 ale wiesz Uluś już dawno nie czułam się tak fajnie ze sobą. Co do kalendarza – poza tym w telefonie nie umiem prowadzić takiego „notesu”. Zaczynałam wiele razy i zwykle starczało mi zaparcia max do marca… Masażu się wstydzę tak samo jak to opisałaś i chętnie spróbowałabym to zmienić wiec jeśli możesz to podeślij namiary na swoją/ego masażystę. Filmy udaje nam się oglądać różne – panuje w tym względzie w naszym domu pełna demokracja i KAŻDY ma swój czas antenowy 😉 Reasumując : myśle że w tym roku uda mi się mocniej skupić na dopieszczaniu siebie. Będąc straszą panią w średnim wieku zupełnie się sobie nie podobam a marazm w jakim ostatnio tkwiłam powodował jeszcze większa niemoc i całkowity brak akceptacji. Dziś jest mi ze sobą po prostu fajnie 🙂

    1. Po wielu testach odkryłam wreszcie, że jedną z najlepszych motywacji jest próżność. Warto znaleźć sobie taką formę aktywności/pielęgnacji, która nam się podoba i “prestiżowo” kojarzy. Do tego ładny strój, ładne akcesoria – i aż się chce. Idę do mojego profesjonalnie urządzonego klubu fitness [znaczy tego, co dla mnie wygląda bardzo profesjonalnie], zakładam mój ładny strój i skaczę/turlam się na piłce, cała taka modna, ładna, profesjonalna i prestiżowa, och ach 😉

      I jak dla mnie to, co robisz – trampolinki, włosy, zafiro – to właśnie element ciałopozytywności. Dbasz o ciało, głaszczesz je i zabierasz w miłe miejsca. A ono zapewne jest z tym szczęśliwsze. Dbaj, głaszcz i zabieraj, bardzo dobrze 🙂

  9. W kwestii L4 – kiedyś lekarka, wkurzona moimi protestami, że nie mogę, że się wszystko beze mnie zawali – mruknęła: Cmentarze są pełne takich niezastąpionych…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.