Nigdy nie lubiłam wakacji. Lato było porą męki i synonimem uciążliwości. Za gorąco by żyć, za duszno by mieć siłę na cokolwiek. Tygodnie lejącego się z nieba żaru spędzane w długich spodniach miały zapach przepoconego dżinsu. Mniam. Nie lubiłam wakacji do tego stopnia, że nie byłam na urlopie przeszło dekadę. Ponad 10 lat remontów, przeprowadzek i innych wariacji na temat “nie chce nic słyszeć na temat wyjazdu”.
Odzieżowy Dziki Zachód
Traumy związanej z koniecznością wystąpienia w kostiumie nabrałam dosyć wcześnie, bo jeszcze w podstawówce. Musicie pamiętać, że okres mojego startu szkolnego to początek lat 90. w Polsce. Dziki czas, obyśmy sobie nigdy nie przypomnieli jego smaku. To były czasy, kiedy chiński nie było synonimem badziewia. Dziecięce sukienki z Taiwanu z zaplatanymi z tasiemki różami były nie lada zdobyczą i powodem do dumy. Dość powiedzieć, że dostępność ubrań była nieporównywalnie gorsza.
Wywód ten nie jest kompletnie pozbawiony związku z tematem plażowania, bo skoro trudno było dostać na duże dziecko zwykłe ubranie, to zakup kostiumu kąpielowego był praktycznie niemożliwy. Na basen poszłam w starym kostiumie mamy, zaszytym na plecach, żeby zmniejszyć dekolt. Resztę jesteście w stanie sobie wyobrazić.
Mam dosyć mgliste wspomnienie z okresu pomiędzy dzieciństwem, a plus sajzowym objawieniem. Za materiał dowodowy posłużyła mi szuflada z bielizną, którą dogłębnie przeglądałam w zeszłym miesiącu. Dwa komplety bikini, żałuję, że nie uwieczniłam ich na zdjęciu, bo ich fasony dobitnie świadczą o epokowej przemianie w myśleniu o dwuczęściowym kostiumie. Uśmiałam się nad tymi skarbami, słowo daję.
Kolejne pokolenie moich bikini plus size
znacie, przedstawiłam Wam je we wpisie o bikini plus size. Cieszę się, że go popełniłam, bo gdyby nie on, pewnie nie dowiedziałabym się co w kontekście bikini znaczy Komfort. Tak, celowo przez wielkie K. Nigdy wcześniej nie dałabym się przekonać, że to może być inwestycja, która się opłaca. Urlopu latem mam zazwyczaj tydzień, więc z czysto ekonomicznego punktu widzenia wydanie 300 – 400zł na okoliczność stroju plażowego faktycznie może wyglądać na fanaberię.
Tak mówiłam, dopóki nie przymierzyłam bikini plus size, w którym i górę, i dół możesz dokładnie dopasować do swojej figury. Widzę co najmniej 5 powodów, dla których nie warto oszczędzać kupując dwuczęściowy kostium dla trudnej figury:
Biustonosz na wymiar
Nie mam dużego biustu, co – paradoksalnie – bywa podczas zakupów plus size równie kłopotliwe, co naprawdę duże piersi. Moje staniki w obu modelach bikini to 100D. Wierzcie mi, taki rozmiar w połączeniu z tyłkiem w rozmiarze 48 zwyczajnie nie zdarza się w ofertach sieciówek. Na własne oczy widziałyście jak wyglądały góry od bikini plus size Bonprixa.
Albo namiot, albo quadraboob. Nic pomiędzy.
Majtki do wyboru
Posiadanie dwóch par majtek w każdym komplecie bielizny praktykuję od dłuższego czasu. Nauczyłam się tego po tym, jak w katastrofie pralniczej poległy majtki od najpiękniejszego z moich kompletów bielizny. Posiadanie zastępczego dołu od bikini ma jeszcze jeden aspekt, o którym wcześniej jako osoba nienawykła do plażowania zwyczajnie nie myślałam: To jest bardzo przyjemne uczucie założyć suche majtki po wyjściu z wody.
Do wyboru w obu fasonach są dwie wersje: babcine retromajty (moje ulubione!) oraz figi o bardziej klasycznym kroju. Dla każdego coś dobrego.
Na ramię – biust
Po analizie posiadanych przeze mnie wcześniej bikini doszłam do wniosku, że jednym z najważniejszych elementów bikini plus size są… ramiączka. Element, który jest w konstrukcji kostiumów, mam wrażenie, traktowany po macoszemu. W końcu nawet nieduży biust jak mój potrafi być udręką, jeśli szyję okala mi jeden jedyny cieniuteńki sznureczek. Brrr.
Zwróćcie na to uwagę – bieliźniane pochodzenie moich bikini wyklucza ten kłopot. Stabilne ramiączka z SOLIDNĄ regulacją to jest to! Żadnych idiotycznych plastikowych haczyczków, hafteczek czy sprzączek, z których nie wiadomo jak się wyplątać.
Jakość
Bikini od ewa-michalak.pl są naprawdę przemyślane. Byłam świadkiem tego, jak ewoluują majtki od Czarnej Mamby. Mam jeden z prototypów i wierzcie mi – to co możecie teraz kupić naprawdę się różni. Dbałość nie tylko o wygląd, ale i o wygodę użytkowania jest częścią składową ceny.
Wszystko odszyte jest tak, że naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Ręczna, jakościowa robota to wyróżnik na tle posiadanych przeze mnie kostiumów. Jestem pewna, że gdybym Wam wcześniej nie powiedziała które bikini jest które, a w ramach zagadki pokazała zbliżenia szwów i wykończenia, bez problemu zgadłybyście, które zostały wyprodukowane w Łodzi, a które powstały w fabryce w Bangladeszu.
Owszem, w ofercie Ewy nie ma bikini we flamingi, ale nie miałam problemu z decyzją które komplety zabieram ze sobą nad zalew.
Wygoda
Przeglądając zdjęcia do poprzedniego postu o bikini wzróciłam uwagę, że na większości z nich majtki są powywijane w pasie. Podszewka niedopasowana do dzianiny wierzchniej, jakby liczyła się każda wykrojona sztuka, nie produkt ostateczny. Myślałam nawet, że może to chodzi o mnie, są mam talię w niestandardowym miejscu czy coś. Ani z Czarną Mambą, ani z St. Tropez nie mam tego problemu. Czyżby moja sylwetka nagle znormalniała?
Nic nie obciera, nic nie upija. Nawet jeśli kostium jest mokry. Dawałam w nim czadu niczym młoda wydra.
Łączny koszt trzech nieidealnych bikini plus size, których w praktyce nigdy nie założę na plażę, bo są zwyczajnie niewygodne to ~350zł. Nie myślimy o tym na co dzień. No, ja nie myślę. Jestem tą osobą, która bez mrugnięcia okiem wyda te 350zł w trzech sklepach, a zobaczywszy tę samą kwotę na jednej metce będzie ją oglądać z każdej strony, jakby zobaczyła ufo. No jeśli to nie jest nonsens to ja nie wiem co nim jest.
Nie zaglądam nikomu do portfela, ani nie wmawiam, że takie bikini plus size to absolutny masthef. Bynajmniej. Kupowałam i pewnie nadal będę kupować niedrogie ubrania w internecie. I nowe, i używki.
Skoro jednak bikini potrzebuję w maksymalnie dwóch – trzech egzemplarzach, nie widzę powodu, żeby nie postawić na komfort i kupić sobie takiego plażowego mercedesa. Warto.
Mały cyc wielka pupa – moje utrapienie odkąd żyje! Świetny artykuł i świetne foty! Pozdrawiam!
Zwykłam się pocieszać, że gdybym przy mojej figurze miała większy biust, wyglądałabym na dużo cięższą. Jakoś sobie trzeba tłumaczyć 😉 na szczęście z czasem przekonałam się, że każda sylwetka może być piękna.
Ps: dziękuję!
Ejjj, no rzeczywiście mega ten kostium wygląda i mega wyglądasz w nim Ty 😀 Twoje zdjęcia powinny być na stronie gdzie można je kupić, lepiej oddają cały urok, niż te tam zamieszczone 🙂 Pozdrawiam 🙂
Bardzo fajne!
(ale cichy głosik w głowie powiedział: “ale jak to 350 zł na bikini, przecież ja ZARAZ schudnę, to wtedy, w nagrodę…”)
(i tak od 5 lat)
Ha! Pisałam o tym syndromie kiedyś, też się z nim zmagam. Zwłaszcza, gdy mam sobie kupić coś droższego 😉
W sieciówkach są problemy z zakupem praktycznie wszystkiego, jeśli nie nosisz rozmiaru 34/36. Noszę rozmiar 40/42 i mam ciągle problemy ze znalaezieniem ubrań – spodnie spadają z szanownych czterech liter, koszule biorę o dwa rozmiary większe, żeby zmieścić biust… Głupota! Ostatnio polubiłam zakupy w second-handach. Najgorzej jest chyba z zakupem stanika – dałam sobie spokój z szukaniem ich w sieciówkach kilka lat temu – żadna nie sprzedawała rozmiaru 70F. Genialny wpis, a kostium jest śliczny!
Pozdrawiam,
Posy