Lubisz podążać za trendami i śledzić kosmetyczne nowinki? To świetnie! Mam dla Ciebie receptę jak w dwa tygodnie pozbyć się pięknej skóry.
Lubię tak czasami postawić na jedną kartę, szczególnie w kwestii pielęgnacji. Nie umiem policzyć ile razy leczyłam skórę po nieudanych eksperymentów – a to ze strupów po nadużyciu kwasów, a to z cyst, które mi się zagnieździły na policzkach na skutek kontaktu z kremem Yves Rocher. Mam praktykę w tym zakresie i jeśli coś o pielęgnacji skóry wiem na pewno, to jak długo zajmuje doprowadzenie jej do przyzwoitego stanu.
Pielęgnacja azjatycka a sprawa polska
Pierwszy raz o tym typie pielęgnacji usłyszałam na youtubowym kanale Azjatyckiego Cukru. Byłam oczarowana. Nie tylko Basią, chociaż przyznaję, że się uzależniłam. Jej energia i uśmiech poprawiają mi humor do tej pory. Nie tylko egzotycznością kanału, bo jednak o Singapurze to ja wiedziałam raptem tyle, że nie dają tam gumy do żucia. Zabujałam się w jej śledczym zacięciu i kosmetykach, które obiecywały efekty niedostępne u lokalnej drogeryjnej konkurencji. W kolejnych latach azjatycka pielęgnacja przebijała się to tu, to tam – raczej w charakterze ciekawostki. Same wiecie, nie ma już chyba w kraju kobiety, która o niej nie słyszała.
Mam wrażenie, że prawdziwa bomba wybuchła niedawno, wraz z pojawieniem się w Rossmannie azjatyckich kosmetyków. Oto orientalne rytuały piękna znalazły się na wyciągnięcie ręki. Muszę przyznać, że jest coś kuszącego w tych wieloetapowych zabiegach. W nakładaniu jednego na drugie. Uległam i ja. 2+2 na pielęgnację zadziałało, wbiegłam do sklepu galopem i wybiegłam takoż, unosząc ze sobą pełną linię pielęgnacyjną Hada Labo.
Żałuję tego każdego dnia.
Azjatycki pogrom
Nie od razu się połapałam. Przez pierwsze kilka dni było super. Czułam się taka piękna i zadbana, wklepując lotion, i serum, i krem. Masując i wklepując. Normalnie Budda wśród kwiecia lotosu. Byłby to piękny obrazek, gdyby nie blitzkrieg, który rozegrał się w ciągu mniej więcej dwóch dni. Nagle moja twarz przybrała kształt powierzchni księżyca. Nie, że zaczęła jaśnieć wewnętrznym blaskiem. Ho ho, co to to nie. Wywaliło mnie w kratery.
Na początku pomyślałam sobie, że może to hormoniada i zaraz się polepszy. Gorzej bywało i brawo bili. Wklepywałam dalej. A im bardziej wklepywałam, tym bardziej się nie polepszało. Kiedy pojedyncze kratery zaczęły się zamieniać w bolesne cysty, wreszcie dotarło do zakutej mej i pogrążonej w miłości do azjatyckiej pielęgnacji łepetyny, że pora rzucić to wszystko w diabły.
Szkoda, że tak późno.
Dzieci, nie róbcie tego w domu
Leczę skórę trzeci tydzień. Nadal nie jest różowo, ale na szczęście jest lato, częściej chodzę bez makijażu i mam nadzieję, że lada chwila sytuacja wróci do normy. Syreny, doktor Ula zaleca myślenie! Jeśli wiecie, że – jak ja – macie skórę skrajnie histeryczną i taką, która zapycha się od samego patrzenia na parafinę to nie bądźcie jak ja. Te dwa tygodnie czucia się jak azjatycka pinceska naprawdę nie były warte tej masakry, z którą się teraz obnaszam. Pogoniłem za modą jak zwyczajna idiotka. Nie warto.
Nie wiem co zawiniło. Może nadmiar kwasu hialuronowego oblepiającego moją histeryczną skórę to zbytek łaski? Nie wiem i nie chcę już tego testować. Kosmetyki Hada Labo podałam dalej, mimo, że miałam ochotę je podpalić w afekcie. Nigdy. Więcej. Azjatycka pielęgnacja najwyraźniej nie jest stworzona z myślą o mnie.
Azjatycka odskocznia od peletonu brudasów
W mojej codziennej pielęgnacji zostaje jeden, jedyny element azjatyckiej pielęgnacji, który jest w mojej opinii JEDYNYM dobrem, które przyniosła ze sobą moda na azjatycką pielęgnację – oczyszczanie olejkiem. Płyny micelarne mi nie służą, szmatka, której używam na co dzień nie z każdym makijażem sobie radzi, a przecież człowiek musi się myć. Olejek zostaje. Zostaje dokładne spłukiwanie twarzy wodą. Regularne złuszczanie.
To jest naprawdę dobra praktyka, bo powiedzmy to sobie szczerze, fala popularności płynów micelarnych sprawiła, że nabrałyśmy przykrego nawyku niedomywania twarzy. Przetarcie skóry nasączonym wacikiem to NIE JEST mycie. Przyznajcie się, kiedy ostatnio myłyście twarz wodą? Biję się w pierś – miałam długi okres, w którym chlubiłam się tym, że do oczyszczania twarzy nie używam wody. Uczcijmy to minutą ciszy. W tym świetle praktyka gruntownego oczyszczania twarzy jest nam wszystkim potrzebna, ale i w tym przypadku wypisuję receptę na zdrowy rozsądek. Odzieranie skóry z płaszcza lipidowego do zera minimum dwa razy dziennie to jest naprawdę zły pomysł. Nie łykajcie wszystkiego, co poleci internet. Kasę można przeboleć, ale kto ma cierpliwość tygodniami leczyć się z wykwitów?
Nie bądźcie głupie, Syreny. Wierzę w Wasz zdrowy rozsądek, ale jeśli mam być szczera, to wierzyłam i we własny. Tymczasem wpakowałam się w szpony marketingu z przytupem i, mało tego, przez ponad tydzień odmawiałam wiary własnym oczom. No kto tak robi, jeśli nie głupek?
Syreno kochana polecam mydło marokanskie z czarnych oliwek skórę cudnie oczyszcza i jednocześnie nawilża. Moja twarz kocha maroko 😊
Nie winiłabym tutaj azjatyckiej pielęgnacji rozumianej jako kilkuetapowa pielegnacja skóry. Po prostu pewnie nie przestudiowałaś składu i Cię wyżarło 😉 Dla mnie “azjatyckie” dbanie o siebie oznacza: zmycie skóry olekjiem, poprawienie pianką, potem domowej roboty tonik i na koniec krem. Stawiam na proste kosmetyki i moja skóra mi za to dziękuje. Życzę powrodu do stanu sprzed Hady :*
Jeśli chodzi o azjatycka pielęgnacje, ale taka z głowa, dobrymi kosmetykami, wieloetapowa ale nie polegająca na myciu twarzy aż do uczucia piszczącej, jak po płynie do naczyń skory, to polecam kanał Czarszki na YT 🙂
Współczuję przygody :/ Z mojej strony polecam bloga kosmetologia naturalnie, dzięki dziewczynie w końcu ogarnęłam że nie wystarczy zmyć makijażu micelem 😉 i w końcu przestałam walczyć z kraterami 😉
Współczuje problemu z buzią.
W trendzie na azjatyckie kosmetyki zauroczył mnie nacisk na oczyszczanie i pielęgnacje. Od dłuższego czasu (będzie już ponad rok) oczyszczam buzię kilkuetapowo (płyn micelarny, żel do mycia, peeling, glinka) rano i wieczorem, po każdym oczyszczaniu nawilżam wodą różaną, rano nakładam jeszcze krem z filtrem i make-up no make-up 😉
Moja buzia pokochała mnie za to. Skóra jest czysta i miękka, ma jednolity kolor, nie przetłuszcza się.
Ale jak widać nie musi to służyć wszystkim.
E…ale jak to – są ludzie, którzy nie myją twarzy wodą? Co jest złego w wodzie?
Są. Byłam jednym z nic 😁
Złego w sumie nic, ale jest mało fancy
Zabiłaś mi ćwieka. 😀 Z trendów to ja się orientuję wyłącznie w tych makijażowych, może to i lepiej.
Hada Labki *kleją*. I jest to całkiem cudne zimą przy upiornie suchym powietrzu, kiedy chcę na noc mieć nawilżającą pierzynę na twarzy. Na dzień nadają się dla mnie z rzadka, tylko jeden produkt naraz, a później domywam łobuza staranniej niż makijaż. Druga sytuacja, kiedy działają cudnie, to przypieczenie w wakacje.
Ale w działaniu zmasowanym przy mojej skórze działają jak folia, pod którą radośnie lęgną się wulkany.
Ha, czyli to nie ja jedna mam takie wobec nich odczucia! Faktycznie, z używaniem na zimę to dobra wskazówka, dzięki!