Czy szukając ciałopozytywności musimy ciągle narzekać? Czy naprawdę niezadowolenie musi być naszym głównym środkiem wyrazu?
Czy można inaczej? Czy można przestać jęczeć, narzekać, pokazywać palcem i pokrzykiwać? Czy naprawdę w naszym codziennym w doświadczeniu bycia grubą babą nie ma nic fajnego? Żadnych plusów? A może my po prostu wierzymy, że musimy? Że musimy krzyczeć; że musimy cierpieć; że musimy się buntować; że musimy się nie zgadzać z nikim i z niczym. Że musimy ciągle i ciągle podkreślać jak jest chujowo? Czy tej przykrej maniery można się pozbyć?
Wieczne Prezentuj broń!
Tak, ja też uwielbiam, kiedy orędzie o nienarzekanie zaczyna się od litanii wyrzutów. Zupełnie nie trąci to hipokryzją, prawdaż. Na to, że my sobie gremialnie a narodowo ponarzekać lubimy, ponarzekał już chyba każdy.
Oczywiście, nie zrozummy się źle – jako grube baby mamy wiele powodów do narzekania i niezadowolenia. Daleko nam jeszcze od zachodnich standardów, którym jest równie daleko jeszcze do wymarzonej sytuacji. Mamy nad czym pracować, ale tak tylko chciałabym podzielić się z wami taką wątpliwością, która kiełkuje w mojej głowie, kiedy czytam sobie różne rzeczy w internecie – także w naszej plussajzowej niszy.
Obserwuję ostatnio, że męczy mnie modna retoryka pokazywania faka. Nie mówię, że nie mamy prawa wkurzać się i tupać nogą, zajmować należnej nam przestrzeni, bynajmniej. Ale czy to konieczne na co dzień? Może nie trzeba codziennie odpalać czołgu i z karabinem na ramieniu maszerować przez świat?
Dzika myśl: może zamiast waluty Wściekłości i Pogardy możemy zacząć wymieniać Wsparcie i Optymizm? Dużo czytam w polskim i zagranicznym w internecie, staram się być na bieżąco z tym co się dzieje naszej małej niższy i wiecie co, Syreny? Zdumiewa mnie, i trochę jednocześnie zniesmacza, fakt że my tu w Polsce lubimy budować na wkurwie. Im wścieklej, tym lepiej.
Nie chcę bynajmniej mówić “a bo na Zachodzie…”, ale serio, jeśli bez trudności odbieracie teksty w języku angielskim, warto nie ograniczać się do własnego podwórka, poczytać trochę polemicznych tekstów, którymi wymienia się blogosfera plus size za granicą i jeszcze raz przemyśleć swój złoty standard.
Dlaczego zamiast powiedzieć komuś “Możesz iść na plażę w kostiumie. Będziesz wyglądać bosko” i na tym poprzestać, mówimy “Możesz w tym iść na plażę, gówno cię obchodzi co mówią inni ludzie i miej w dupie ich opinię”, hę?
Święte Grubaski od Wiecznej Udręki
Czy my musimy być męczennicami?
Czy my, grube baby, nie możemy czasem przyznać, że życie bywa w porządku? Że mamy lepsze dni; że w naszym towarzystwie, przez naszych znajomych jesteśmy traktowane jak ludzie, nie jak yeti? Dlaczego z takim trudem przychodzi nam przyznawanie, że życie nie jest chujowe? Bo nie jest! Bo samo to, że jesteśmy tutaj; że ja mogę pisać; a Wy możecie przeczytać w tej chwili te słowa jest wspaniałym zjawiskiem, za które trzeba być wdzięcznym komu tam chcecie. Zależy kto w co wierzy. Ja wiem, wiem, że to jest niepopularnie i nieparlamentarnie żyć w Polsce i nie narzekać. Zanim zarzucicie mi hurraoptymizm, pozwolę sobie przypomnieć, gdzie jesteście. Myślę że czego jak czego, ale świadomości akurat mi nie brakuje.
Ja po prostu już rzygam tym ciągłym podjudzaniem mnie do wkurzenia. Mam po kokardę zapachu pochodni i szczęku wideł, które ciągle brzmią gdzieś w tle. Ble. Nigdy nie może być ok, zawsze jest na pełnej jak jej tam.
Byłam ostatnio u rodziców i mam taką refleksję, że nawet telewizja już nie ma bawić. Może to i jest taka, wiecie, refleksja z końca peletonu, ale musicie mi wybaczyć; od bez mała piętnastu lat nie mam telewizji i kontakt z ramówkami telewizji mam jedynie od święta. Oglądałam z mamą jeden z jej ulubionych programów, ten prowadzony przez Bosacką. Kiedyś nazywał się “Wiem co jem”, dzisiaj nazywa się “Co nas truje” i tak pomyślałam sobie, że to jest takie takie piękne podsumowanie tego, o czym my tu dzisiaj rozmawiamy. Że to jest wieloletnie, dokładne i bardzo głębokie wychowanie do życia we frustracji. Zamiast rozrywki dostajemy od mass mediów każdego dnia tony toksycznych odpadów. Już nie może być informacyjnie ani nawet wesoło. Teraz musi być strasznie, fatalistycznie, złowróżbnie i sensacyjnie.
Powiedzcie mi uczciwie:
Czy Was już to trochę nie męczy? Przecież ciągłe życie na najwyższych możliwych obrotach, na jednym wyrzucie adrenaliny za drugim jest po prostu zwyczajnie męczące. Nie brakuje wam czasu na oddech?
Ja już trochę wysiadam, wiecie? Zauważam ostatnio, że szukam w internecie innych treści. Szukam treści dobrych, wzruszających, oczyszczających. Takich, które coś mi dają, a nie czegoś ujmują. Szukam sposobu na tworzenie, nie na rozpierduchę. Szukam wzrostu. Szukam inspiracji. Szukam spokoju i odosobnienia od całego tego jadu, pomyj i innych gorzko smakujących emocji.
Z jednej strony nawet to rozumiem, tę osobliwą podaż umęczenia: bo pisanie na wkurwie przychodzi mi, na ten przykład, dużo łatwiej. Wyrzucanie z siebie słów w stanie głębokiej złości spotyka się z żywszym odbiorem, krąglutkie jak mój rodzony zad zdanka wychodzą mi nie gorzej wcale, niż Mickiewiczowi po dwóch strzemiennych. Jest trochę tak, że na gifa z kotkiem uśmiechamy się pod nosem i scrollujemy dalej, ale jak trafi się coś, co nas wkurwia… No, klawiatury się grzeją do czerwoności.
Z drugiej… ja tego nie chcę.
Jestem teraz w miejscu, w którym potrzebuję dobrego nawozu, intensywnie rosnę i nie chcę rosnąć w oparciu o tyczkę ze złych emocji. Z antagonizowania i dzielenia świata na my i oni, my dobre grubasy, oni źli chudzi ludzie.
Życie nie musi być trudne, ciałopozytywność to nie jest kolejny męczący obowiązek
Życie nie musi przebiegać pod wiatr. Nie musimy ciągle narzekać, żeby nas było widać. Czy naprawdę nie ma takich momentów, kiedy jest po prostu dobrze? Kiedy zrobisz coś dla siebie i czujesz się z tego powodu bardzo dumna i zadowolona z tego że jest jak jest? Czy cały czas jest najgorzej?
Czy my jeszcze potrafimy powiedzieć, że jest ok? Nie, że fantastycznie, nie że gorzej niż źle. Żyjąc w rozkroku pomiędzy pięknym światem Instagrama, a przaśną rzeczywistością mam trzydzieści wstrząsów anafilaktycznych dziennie. I wiem, że Wy też macie! Żeby docenić skrajności trzeba jakiejś mediany, czegoś po środku. Miąższu chleba. Wystarczające życie jest wystarczające. Wyobrażacie sobie, że Królowa Angielska od trzydziestu lat w kółko maluje paznokcie tym samym odcieniem nude?
Jestem wojowniczką ciałopozytywności. Czasami awanturnicą, czasami głosem rozsądku i wiem, że zmęczenie krzykiem nie zmienia mojej tożsamości. Nie muszę podpalać stanika, żeby wiedzieć kim jestem.
A czego Wy szukacie? Czego Wam brakuje w internecie? Co lubicie na Facebooku? Co zwraca waszą uwagę, Syreny?
Mam głęboką potrzebę mówienia do Was w języku figur pozytywnych i zysków. Ciałopozytywność dzieje się nie tylko na froncie, tam gdzie lecą gołe fotki, lajki i dyskusje. Ciałopozytywność dzieje się w nas każdego dnia, małymi krokami, sumą decyzji, że chcemy zajmować miejsce.
Nie wiem czy już kiedyś zwróciłyście uwagę:
ciałoPOZYTYWNOŚĆ
I tak to tutaj zostawię.
Naprawdę bardzo lubię Twoje teksty,zawsze utożsamiam się z nimi w sťu procentach,zarówno z formą,jak i treścią.traktuję je jako coś w rodzaju psychologicznego przewodnika,bo niestety jestem na etapie,kiedy po wielu latach walki z wrogiem w postaci własnego ciała próbuję z nim zawrzeć jakis rozejm,bo o polubieniu na razie nie ma mowy..
I właśnie dlatego,że zauważylam,że narzekanie i skupianie się na niedoskonałościach tylko zasłania mi piękno swiata,i zabiera mi radość życia,a także męczy moich bliskich jak i wszystkich wokół
Pozdrawiam i czekam na kolejne teksty😁
To fajnie, że u Ciebie generalnie jest OK i potrafię zrozumieć potrzebę odcięcia się od cudzych frustracji. U mnie niestety OK nie jest. Szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby jeszcze kiedyś miało być. A ludzkość (poza paroma sprawdzonymi jednostkami wysokiej klasy) nie pomaga.
No właśnie u mnie też nie jest ok i chętnie bym poczytała coś podnoszącego MNIE na duchu, a nie gnębiącego moich wrogów 😉 Wręcz desperacko potrzebuję jakichś pozytywnych scenariuszy, które mogłyby się jeszcze wydarzyć w moim życiu.
Nina, nie stawiam przed Tobą oczekiwań, że ma być ok. To nie jest miejsce, w którym na wejściu wisi karteczka “you must be this happy to enter”.
Tak samo, jak Ty masz prawo do tego, żeby było nie ok, tak samo ja mam prawo do szukania ujścia dla swoich negaywnych emocji i słońca, które w ich miejsce mogłabym zaaplikować.
Jesteśmy różnymi ludźmi, kropka. Bez wartościowania, bez oczekiwań, że wszyscy będą klaskać. Ogromnie szanuję Twój umysł, nawet gdy się nie zgadzamy
Kochana, męczy. Męczy i to cholernie. Nie tylko w kontekście body-posi, ale w każdym innym: feministycznym, jedzeniowym, politycznym, społecznym. Ciągłe siedzenie jak na szpilkach i obgryzanie klawiatur, ewentualnie paznokci.
To są tematy mainstreamowe, otaczające nas wszystkie i wszystkich. Ja, poza tym “Co nas truje” zewsząd, osobiście zajmuje się tematami wcale nie karmiącymi: ludobójstwami, łamaniem praw człowieka, dyskryminacją na wielu poziomach. Dlatego ze zdwojoną siłą szukam pozytywów, ciepła, śmiechu i energii. Uwielbiam chwalić (ludzi, dokonania, miejsca), komplementować, podawać dalej dobrą muzykę, blogi, filmy, wydarzenia. A z natury wcale nie jestem słoneczkiem. Szukam tego w sobie, bo inaczej zapłakałabym się na śmierć albo szukała już dawno sznura.
Jakiś czas temu, będąc w gronie osób nowych, ale ciekawych, rozmawiałam na tematy, w których faktycznie miałam do obdzielenia towarzystwo bardzo dużą ilością pozytywnych komentarzy i przemyśleń. – Czy Ty kiedykolwiek mówisz coś negatywnego na jakikolwiek temat?
Bitch, please. Nie mam ochoty machać nikomu Srebrenicą ani torturami SAVAKu na pierwszym spotkaniu.
To chyba regionalna ułomność, o czym też piszesz. Trutka, donos, sensacja, adrenalina, wyrzut.
To jest super cenne! Zajmujesz się trudnymi i ważnymi sprawami, takimi od których mam napady strachu, kiedy zaczynam o nich myśleć. Co robić, trzeba się tym zajmować i o tym mówić. I szukać dla siebie odtrutki, własnego miejsca na głowę
Bardzo słuszna opinia. Od dłuższego czasu mam wrażenie, że za dużo piszesz o negatywnych zjawiskach czy konfliktach. A za mało pokazujesz tego co dobre, co się sprawdza. Np. blog Kasicy jest dużo bardziej ciałoPOZYTYWNY.
A ja bym chętnie poczytała o firmach czy sklepach przyjaznych grubaskom. O zajęciach sportowych, gdzie nie uważa się grubych za leniwych obżartuchów, ale gdzie bierze się pod uwagę realne konsekwencje otyłości. O lekarzach, którzy nie zaczynają od rady, żeby schudnąć. O książkach czy filmach, gdzie grubi są właściwie reprezentowani.
To ciekawe zjawisko, bo na ostatnie pięć artykułów ten jeden jest o konflikcie – aż poszłam sprawdzić.
Chciałabym mieć zdecydowanie więcej dobrego do powiedzenia, jak o tych zajęciach plus size, ale zgodnie z moimi obawami była to wymówka. To znaczy to, że potrzebne są osobne zdjęcia plus size – na 600 tysięcy osób w Łodzi na zdjęcia specjalnie dla nas zorganizowane nie dotarła ani jedna, więc bądźmy serio. Mogę optymistycznie napisać, że najwyraźniej jesteśmy dostatecznie sprawne, tylko jak daleko będę wtedy od prawdy, to wiemy wszystkie 🙂
Ja też sprawdziłam i faktycznie pozytywnych wpisów jest więcej. Może to kwestia tego, że te skupione na walce z hejtem (np. JAK WYGLADAĆ NA PLAŻY GRUBO I MIEĆ TO WSZYSTKO W…) zapadają mi w pamięć, a te pozytywne (WENUS Z NOWEGO JORKU) są miłym przerywnikiem dnia jak zdjęcie kotka.
Oj, to smutno, że tak wyszło z tymi zajęciami 🙁
Magdalena, jest mi bardzo miło, że masz tak pozytywną wizję mojego bloga, bo rozumiem, że o Stanikomanię chodzi. Jednak to, co Galanta Lala wrzuca w sieć, kojarzy mi się raczej z optymistyczną wizją świata, dostrzeganiem plusów, zachęcaniem do doceniania siebie i szukania swojego szczęścia, bez względu na przeciwności. Nie podzielam tego wrażenia o przewadze negatywów i konfliktów.
Z drugiej strony, pamiętam, jak sama raz stwierdziłaś, że mało u mnie komentujesz, bo nie piszę nic kontrowersyjnego. No właśnie: “kontrowersje” wywołują zawsze żywsze reakcje, a spokojne uprawianie choćby najbardziej pozytywnego i pożytecznego ogródka nie spotyka się z odzewem. O czym to świadczy? Jak sama sobie odpowiadasz niżej – nie skupiasz się na wpisach, które, przynajmniej z pozoru, z niczym nie walczą. Mnie to zjawisko smuci i męczy – nie adresuję tu tego rantu bezpośrednio do Ciebie, ale ogólnie – że sobie ponarzekam jak na Polkę przystało – z punktu widzenia osoby tworzącej treść w internetach, to właśnie szitstormy i wymachiwanie szabelką “się sprzedają”, generują lajki, komcie i szery. Już od dawna obserwuję dookoła, że nic tak nie ożywia profilu, jak obwieszczenie, że “biją naszych”. Of kors, czasem dzieje się to w bardzo słusznej sprawie, ale gdy wszyscy wokół nieustannie podgrzewają atmosferę, staje się ona trudna do wytrzymania.
Z drugiej strony, rozumiem też osoby, które czują się atakowane i potrzebują obrony “stada”. Jak ostatnio oberwałam za “promowanie otyłości”, też było mi to potrzebne – bo słaby ze mnie samotny wojownik i szybko tracę motywację, gdy nie mam sojuszników. No właśnie, do każdego działania potrzebna jest motywacja – dlatego jeśli chcemy częściej widzieć odpowiadające nam treści, trzeba te treści wyszukiwać, dostrzegać i wspierać. Jak napisała Sylwana wyżej, szukać pozytywów i chwalić tych, którzy nam ich dostarczają. Wtedy ani się obejrzymy, jak te pozytywy zaczną zewsząd mrugać na nas swoimi kocimi oczkami, których wcześniej nie widziałyśmy, zajęte wypatrywaniem drapieżników (mniej miłych niż kotki) 😉
Dużo się zgodzę, a trochę nie. Z jednej strony fajnie jest pisać o pozytywach, to jest cholernie budujące i nakręcające, a z drugiej natomiast trudno nie reagować na negatywy. To są też tak samo ważne tematy i tak samo nasze czytelniczki czekają na nasze reakcje na dane zjawiska. Nie bardzo chcę zaciskać zęby i prezentować postawę, że jak ktoś pluje mi w twarz, to udaję, że pada deszcz. Oczywiście, nie uważam, żeby taktyka pisania “jak się komuś nie podoba to niech spierdala” jest słuszną, bo moim zdaniem nie da się na tym budować nic pozytywnego. Co więcej – jest to po prostu męczące, tak jak napisałaś wyżej. I dla mnie na przykład – podobnie jak na pewno dla Ciebie, ważne jest to, aby nie zniżać się do poziomu, który nam nie odpowiada. Przykład akcji #baleronynainstagram pokazuje, że z wkurwu może wyjść coś dobrego.
Oczywiście, z akcji #baleronyNaInstagram wyszło dużo dobrego, choć jak dobrze wiesz, część tego skutku była pozorna – jak na przykład Qczaj mówiący o innych ludziach per “mendy”. I to jest to, co mnie męczy, bo ja naprawdę wierzę, że można się poczuć lepiej ze sobą bez umniejszania komukolwiek. Sednem tej akcji, przypomnę tym, których ominęło, było zwrócenie uwagi na brak kultury w komentarzach. Pisanie “mam Was w dupie, oto moja dupa” nie sprawi, że w/w zwyżkuje
Dla mnie wynajdywanie pozytywów i pokazywanie ich w pełnym świetle to jest działanie kluczowe w dziedzinie ogólnie pojętego zmieniania świata na lepsze. Przecież jeśli chcę, by nastąpiły zmiany i agituję w tym kierunku, to muszę najpierw określić stan docelowy, powiedzieć, jak chcę, żeby było – w czym wybitnie pomaga pokazanie palcem przykładów. Chyba nigdy nie ma tak, by nie udało się znaleźć żadnego przykładu na plus. Jak się przechodzi ze stanu “dwie firmy szyją na mnie staniki” do “dwadzieścia firm szyje dla mnie staniki”? Pokazaniem paluchem tych dwóch firm i obwieszczeniem wszem i wobec: O, PACZCIE, DA SIĘ. W temacie ciałopozytywizmu dzieje się na naszej planecie mnóstwo dobrego, dostrzeganie tego i cieszenie się tym to jest po prostu nasz ciałopozytywny obowiązek 🙂
Może jest tak, że my tu w Polsce jesteśmy trochę na innym etapie niż Zachód, i to wieczne wkurzenie w temacie to nie tylko kwestia polskiej narzekanckiej specyfiki, a tego etapu właśnie? Takiego bardzo wczesnego i jeszcze niedojrzałego etapu.
Trochę mi zabiłaś ćwieka, bo nawet i mój ostatni post był tak wpisany… ale coś w tym jest, że wkurw = empowerment.
Mam wrażenie, że nie przerzuciła się ważna rzecz, a mianowicie, że nie chodzi mi o to, żeby się nie wkurwiać. O rzeczach ważnych trzeba mówić.
Niesmakiem jednak napełnia mnie fakt, że obserwuję jak coraz kolejne osoby postanawiają na gospodarowaniu cudzym wkurwem budować swoją markę
Bardzo lubię czytać twój blog. Mało kto potrafi tak konkretnie podejść do tematu i napisać bardzo szczere opinie bez zbędnego owijania w bawełnę.
Może to dlatego, że tak długo nie wolno było się złościć. Gniew nie był “kobiecy”, gniew był uważany za histerię, nieopanowanie, niedojrzałość.
I odzyskanie go dla siebie jako narzędzia było i jest bardzo cenne i potrzebne. Że nie trzeba się uśmiechać, kiedy wyśmiewają. Że można głośno powiedzieć “Chcę, mam prawo, turlaj się przykry czlowieku”.
Poza tym łatwiej się wściec, kiedy coś dotyka bezpośrednio. Niezauważenie wymaga znacznie więcej zasobów, i tych wewnętrznych i tych z zewnątrz. Pozytywność jest trudniejsza. Łatwiej jest przejść z czucia się nieszczęśliwą do czucia się wściekłą, niż do bycia pogodną i niewzruszoną.
Ale masz rację: niech ten gniew będzie etapem, nie stacją docelową.
Niech z “to ja, gruba baba, odstosunkuj się ode mnie świecie” wyewoluuje “to ja, kapitalna gruba sahiba, świecie paczaj & uwielbiaj”.
O tak, gniew i hardość jest faktycznie postrzegana jako „niekobieca”. Jestem grubą singielką, DDA, osobą nie wierzącą w siebie. Ale również emocjonalną i każda moja wypowiedź niosąca ładunek emocjonalny jest odbierana „ ale po co te negatywne emocje” – nawet jeśli to są emocje po prostu, niekoniecznie negatywne. Ale w otoczeniu, zwłaszcza w pracy, należy być cool, ironic oraz „ ice cold”. Nie macie wrażenia że ludzie emocjonalni w ogóle są postrzegani jako niestabilni, słabi i ogólnie patrzy się na nich z jakąś niezrozumiałą pobłażliwością i „patronising’iem”? ( konia z rzędem temu, kto umie patronising przetłumaczyć na polski tak by niuanse pojęcia zostały zachowane”…
Ależ! Bezemocjonalność to synonim profesjonalizmu przecież, co nie?
Pees: nie trzeba tłumaczyć “paternalistycznie” jest w SJP, sprawdziłam właśnie z ciekawości ❤️
A tak sobie pomyślałam – może skomentować? Bo ogólnie tego nie robię.
Ale chyba z lekka załapałam o co Ci chodzi. Faktycznie też mam od jakiegoś czasu wrażenie , że media z którymi się stykam wzbudzają we mnie więcej trudnych emocji , złości , lęku , rozczarowania. Najgorsze jest to , że to o czym się słucha odbiera wiarę w prawdę, trudno wierzyć ludziom, bo wszystko staje się produktem. ciągle mam wrażenie, że się mną manipuluje, by coś sprzedać. Pisałaś o programie Kasi Bosackiej, też go oglądałam i od razu pomyślałam – o matko , znowu czegoś nie mogę jeść . Znowu coś grozi mojej rodzinie, od jutra wszyscy spożywamy jarmuż.
Taka narracja (jak ja lubię to słowo !) sprawia, że zarażam się wrednym myśleniem ale widzę, że za duże ilości zawsze powodują niestrawność i złe samopoczucie wiążące się z tworzeniem obrazu beznadziejnej rzeczywistości. Nie zamierzam ubierać różowych okularów i udawać jednorożca ale wiem jak dużo dobrego robi uchwycenie swojego myślenia i emocji. Pracuję w zawodzie który wymaga pewnego wglądu w siebie i mimo że jestem dojrzałą kobietą ciągle mi to umyka. Łapię się na wewnętrznym przymusie oceniania innych ,dowalaniu sobie i wkurwianiu się na świat – jakby to ogólnie ująć.
Masz totalnie rację. To jak mówisz, jakich używa się słów ma wielka wagę (nomen omen).
Spróbowałam kiedyś pośledzić ciąg własnych myśli i się przeraziłam ile w nim bluzgów. Codziennie podejmuję próby zmiany narracji w swojej głowie. Żeby nie robić z niej wysypiska śmieci, żeby się z sobą i innymi życzliwie porozumiewać.
Nie mam złudzeń co do słabego kierunku w jakim idzie “świat”. Próbuję więc po swojemu być ok wobec ludzi których spotykam, być tu i teraz, cieszyć się swoimi bliskimi. I dać sobie oczywiście czas na “nerwa” ale go nie rozpalać zbytnio. O – i jeszcze być swoim własnym “kołczem” – mam już w końcu do tego odpowiednie życiowe kwalifikacje. Czas odłączyć nauczycieli , którzy wiedzą wszystko lepiej.
Ale się rozkręciłam . Jakieś credo życiowe mi wyszło.
Na koniec mój osobisty pozytyw o ludziach. Żyję w rozmiarze plus już trochę i przez ten czas może ze 2 razy zdarzyło mi się usłyszeć głupi komentarz na temat mojego ciała ( i to raczej od wariata).
Pozdrawiam. fajnie jest zobaczyć , że ktoś myśli podobnie.
Dzięki za ten tekst. Ida jestem człowiekiem, który przez większość swojego życia funkcjonuje na jakimś takim niekończącym się wkurwie. I to strasznie męczy, a ż drugiej strony nie mam zbyt wielu doświadczeń funkcjonowania inaczej. Nauka nie jest łatwa. Bardzo, bardzo chętnie poczytam Twoje polecenia takich konkretnych tekstów lub miejsc w sieci, które promują ciałopozytywność w taki niewojujący sposób. Pozdrawiam!