fbpx
Przejdź do treści
Strona główna » ciałopozytywność » Niewidzialne przywileje

Niewidzialne przywileje

Dzisiejszy tekst Cię zniesmaczy. Myślałam, że w sumie mogłabym się z Tobą o to założyć – może z tych zakładów uzbierałaby się konkretna sumka, którą mogłabym potem przepuścić w księgarni (na literaturę branżową, oczywiście). Ale potem mi się przypomniało, że w sumie to wcale nie lubię zakładów i bez sensu, bo jak tu potem zebrać należności. Wink, wink. Do brzegu: co do tego oburzania, to MAM NADZIEJĘ, że Cię ten wpis oburzy. Bo wiesz, towarzyszy mi ostatnio jak niechciany refren piosenki takie zdanie o tym, że jeśli nie jesteś wkurwiona, to najwyraźniej nie zwracasz uwagi na to, co się dzieje wokół Ciebie. Dzisiaj pogadamy sobie o zagadnieniu, które spędza sen z powiek pewnej garstce ludzi, chociaż powinno się śnić wszystkim, z prawa na lewo i z lewa na prawo. 

Niewygodna konfrontacja

Do dotknięcia tego tematu zmotywowały mnie blisko osadzone w czasie internetowe wydarzenia. Pierwszy to był genialny instagramowy wpis Nataszex z planszami tłumaczącymi czym w praktyce jest przywilej szczupłości. Drugi tekst, który mnie zapłodnił do tego wpisu to długi komentarz Marty, która pod poprzednim wpisem opowiedziała mi, że chociaż jesteśmy bardzo podobne, to tak bardzo się różnimy, bo ona żyje w innym świecie. To prawda. Żyjemy w innych światach i wielkie Ci dzięki za ten komentarz, bo po 1) stał się dla mnie przyczynkiem do wielogodzinnej refleksji nad obliczami życia w dużym ciele, a po 2) jest dla mnie dowodem na to, jak bardzo ciałopozytywność i walka z dyskryminacją z powodu masy ciała zmienia świat, nawet jeśli zwycięstw nie ogłaszają heroldowie na białych koniach.

Kiedy pierwszy raz zetknęłam się z tym konceptem, przyznaję, trochę się zmarszczyłam. No bo jak to ja mam jakieś przywileje? Jakie niby? Pochodzę z małego miasteczka, z rodziny, w której nie było majątków ani trafionych biznesowych inwestycji, nie mam oszałamiającego wykształcenia kierunkowego, ani nawet nie jestem szczupła i piękna, żeby “się ustawić”. Naprawdę tak myślałam. I Ty też tak pewnie pomyślisz, jeśli dzisiaj spotykasz się z niewidzialnymi przywilejami po raz pierwszy. Nie bój się, nie zamierzam tu nikogo oceniać, ani tym bardziej potępiać. To naturalna reakcja. Jak bonie dydy, jest tu gdzieś na blogu tekst, w którym pisałam, że jaka dyskryminacja, chyba żart. A potem zaczęłam patrzeć uważniej. Rozwijanie tego konkretnego typu wrażliwości społecznej nie jest szczególnie przyjemne. Sto razy łatwiej było mi żyć w przekonaniu, że dyskryminacja mnie nie dotyczy. Że nie padam ofiarą weightismu. Wagizmu? Trochę głupio to brzmi po polsku. Serio, łatwiej mi było nie widzieć tego i nie odczuwać potrzeby wkładania patyka w szprychy dobrze rozpędzonej machiny kultury diety jadącej na wysokooktanowym patriarchacie, przyprawionym “troską” o nasze zdrowia. Brzmi to chyba trochę, jakbym Was próbowała zniechęcić do czytania, ale to wcale nie tak! Bynajmniej! 

Inwentaryzacja dóbr

Najwyższa chyba pora wrócić do meritum. Przede wszystkim “niewidzialne przywileje” to wymyślona przeze mnie (choć pewnie nie tylko, w końcu nie jest człowiek taki znowu błyskotliwy, a wszystko jest kopią kopii kopii) nazwa własna dla całego zespołu przywilejów społecznych, z którymi się rodzimy. One dotyczą absolutnie każdego aspektu życia człowieka: od przywileju koloru skóry i pochodzenia etnicznego, przez miejsce urodzenia, czynniki o znaczeniu ekonomicznym – urodzenie się w rodzinie o konkretnych zasobach intelektualnych i materialnych czy dostępu do edukacji i opieki medycznej; seksualnym – jak przywilej cispłciowości, monogamii, ekspresji płciowej zbieżnej z przyjętymi dla płci kanonami; czy wreszcie tymi związanymi z naszym wyglądem – przywilejem szczupłości, relatywności rozmiaru, typu sylwetki, urody, czy wieku. Ta lista absolutnie nie wyczerpuje tematu, ale myślę, że pozwala na zrozumienie, że tym niezasłużonym przywilejom podlegać może wszystko. 

W naszym kręgu kulturowym, czyli tej mentalnej części świata, gdzie znajduję się ja i pewnie większość z Was, ludzie bardzo lubią sobie powtarzać, że każdy jest kowalem swojego losu. Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. No i fajnie, bo to może i do pewnego stopnia daje poczucie sprawczości, ale – do cholery – pamiętajmy o tym, że nie wszyscy mamy kołderki tej samej wielkości i grubości! Pozwól, że wytłumaczę:

Jeśli siedzisz teraz w spokoju, pod dachem, nie kapie Ci na głowę – jesteś uprzywilejowana. Jeśli kładziesz się spać, zastanawiając się nad tym co zabrać jutro do pracy na obiad – jesteś uprzywilejowana. Jeśli jesteś szczepiona i wiesz, że w przypadku zagrożenia życia możesz zadzwonić na 112 – jesteś uprzywilejowana. Jaki masz na to wpływ? No jasne, do pewnego stopnia to my to robimy, my – swoimi decyzjami lub ich brakiem – urządzamy państwo, pieniądze publiczne, dzięki którym dostępny jest system pomocy społecznej nie są przecież publiczne, tylko nasze własne. 

Ogrom ludzi na świecie jest pozbawiony tych benefitów. Jest ich coraz mniej, bo chociaż można odnieść wrażenie, że sytuacja ludzkości się pogarsza, to systematycznie usuwamy ze świata skrajne ubóstwo. Jest ich coraz mniej, ale nadal są. Miejsce urodzenia, pozycja społeczna, a nawet kolor skóry w wielu częściach świata decydują o dostępie do zasobów. Trudno to sobie może wyobrazić z naszej własnej, polskiej, homogenicznej etnicznie perspektywy, ale nie musicie szukać dalej niż u wybrzeży Lesbos. Czy gdyby ludzie na pontonach mieli inny kolor skóry albo urodzili w się zasięgu chrześcijańskiego kręgu kulturowego, to też byliby odpychani kijami od brzegu i (ostrzegawczo, sic!) ostrzeliwani? Nie sądzę. 

Niewidzialne przywileje na żywo

Ponieważ nie chcę brać udziału w polskim festiwalu Nie Znam Się To Się Wypowiem, pomyślałam, że zamiast wymądrzać się o wszystkich przywilejach, warto, żebyśmy sobie pogadały o tych, które bezpośrednio dotyczą nas, Syren Lądowych. To nie do końca jest tak, że za obsesja szczupłości stoi jeden przywilej. Kultura piękna i jej siostra bliźniaczka, kultura diety, mieszkają na skrzyżowaniu. Zróbmy sobie jeszcze jedno ćwiczenie mentalne. Ja zadam pytanie, a Ty sobie na nie odpowiedz w głowie (możesz też w komentarzu).

Kogo widzisz, kiedy pytam jak wygląda najpiękniejsza kobieta świata?

To generalizacja, ale większość z nas myśli o młodej kobiecie, o jasnej skórze (najdalej do Beyonce), długich włosach, nogach do nieba, smukłej ale zaokrąglonej w biuście i biodrach sylwetce, pełnych ustach. Raczej nie myślimy o tym czy ma wszystkie kończyny, a skóra tego wymyślonego tworu jest gładka. Jasne, pewnie dostanę kilka komentarzy o tym, że wcale nie, bo mnie się najbardziej podobają Kongijki, ale celowo używam generalizacji. W końcu stereotypy, którym podlega nasze myślenie też nie wpuszczają się w detale, prawda?

Może się wydawać, że ideał piękna, który nosimy w sobie w mniej lub bardziej wyraźnej formie jest wypadkową szczęśliwych trafów na loterii przywilejów bezpośrednio dotyczących wyglądu. To trochę bardziej skomplikowane. Jeśli masz piękne i zdrowe zęby (Wam też się w głowach pojawia od razu zwrot “hollywoodzki uśmiech”?) to albo masz geny uznawane za wyjątkowo szczęśliwe, albo… doświadczasz przywileju klasowego / dziedzicznej zasobności. Czyli – prosto mówiąc – Twoich rodziców, a później Ciebie, stać było na usługi dentystów. 

W długim komentarzu, o którym pisałam na samym początku, pada wcale niemało słów o tym, że ubrania w dużych rozmiarach są dostępne. Aktualnie noszę rozmiar 50 i owszem, kupuję sobie ubrania, tyle że głównie w internecie. A wiecie, jestem gruba, ale w używanej głównie przez dziewczyny ze Stanów klasyfikacji nadal jestem tzw. mid-fat, czyli osobą pośrodku spektrum grubości. W praktyce oznacza to między innymi, że mogę się ubrać w niektórych sieciówkach, chociaż zakupy robię głównie online; mieszczę się w większośc foteli i krzeseł z oparciami, które spotykam na swojej drodze (chociaż na kultowym polskim krześle grillowym z plastiku nie usiądę za żadne skarby); i – chociaż to zdarza się rzadko – zdarza mi się widywać swoją reprezentację w internecie czy filmach. Jestem zatem relatywnie uprzywilejowana. Sprawy komplikują się na dalszym odcinku spektrum rozmiarów ciała, bo im dalej, tym mniej dostępnych opcji. 

Kiedy tutaj, na blogu, piszę o tym, że domagam się większej dostępności ubrań plus size to nie chodzi mi tylko o ubrania w rozmiarze 46 czy 48. Z całym szacunkiem, na tym odcinku plus size jest całkiem sporo opcji. No więc kiedy piszę o braku dostępności ubrań, to nie mam na myśli wyłącznie własnego tyłka. Domagam się wtedy lepszego traktowania wszystkich grubych osób, w tym również tych, których nie ma w internecie, albo którym trudno jest przełamać się i stanąć w swojej obronie. To, że ja mam fajne ciuchy, nie oznacza, że każdy ma do nich dostęp. 

Tacy sami

Cel, do którego zmierzam w tym wpisie można w sumie zawrzeć w jednym zdaniu: Kurde, ogarnijmy to wreszcie, że nasze własne doświadczenie i nasze własne przekonania NIE ODZWIERCIEDLAJĄ sytuacji globalnej!”. To, że my – nawet jeśli kompletnie nieświadomie – podlegamy korzyściom płynącym z bycia białymi kobietami, mieszkającymi w kraju znajdującym się u progu czwartego progu dochodowego (odwołuję się tu do podziału używanego przez Hansa Roslinga w książce Factfulness) nie znaczy, że to jest wspólne doświadczenie wszystkich grubych kobiet.

Kiedy czytam w komentarzu, o którym już wspominałam, że kiedy ja “narzekam”, to ktoś robi coś, to wierzcie mi – skręcają mi się flaki. A wiecie dlaczego? Bo z ciałopozytywnością jest jak z fenimizmem. Gdyby nie pokolenia kobiet, które przed nami “narzekały” i “miały problemy”, to ani ja, ani autorka tego komentarza, ani ktokolwiek inny nie miałby gdzie kupić tego stanik w rozmiarze 95E czy sukienki w rozmiarze 48. Lobby biuściastych, dzięki któremu polskie bieliźniarstwo wysforowało się do światowej czołówki, nie wzięło się z tego, że ktoś był zadowolony z tego, co znalazł w lumpeksie. Ten przywilej dostępu do rzeczy w naszym rozmiarze (bez których nie byłoby także wymienionych w komentarzu ćwiczeń i całej reszty) nie spadł nam z nieba, na litość babską!

To wszystko zajęło lata pracy, którą wykonywało wiele kobiet przed nami, i którą będa nadal wykonywały kolejne pokolenia (o ile uda się nam ogarnąć z rozumem i powstrzymać degradację planety). 

A ściana między nami

Puentą niech będzie dzisiaj prośba, Syreny: przyglądajcie się temu co macie, doceniajcie swoje przywileje i pamiętajcie, że nie wszyscy mamy tyle samo. Że dziewczyna mieszkająca w dużym mieście, która przy tym względnie przyzwoicie zarabia ma zupełnie inne możliwości niż licealistka z małego miasta.
Nie zawsze musimy się w stu procentach zgadzać, ale zawsze możemy pracować nad otwarciem się na cudze argumenty. Cieszę się, autorko tamtego komentarza, że miałaś lepszy start niż ja. Że wchodząc w dorosłe życie miałaś dopasowany biustonosz i sukienkę w swoim rozmiarze. Ciesz się tym i Ty, ale miej na uwadze, że te kilka lat różnicy wiekowej, która jest między nami i być może lokalizacja geograficzna mógłby zdecydować o tym, że chociaż jesteśmy w wielu aspektach podobne, nasze doświadczenia są zgoła inne. 

Moja córka ma wszystko czego jej trzeba, a w tym samym czasie jej równolatki płynące na pontonach z Syrii są odpychane od brzegów Europy. Pamiętajmy o swoich przywilejach i dbajmy o to, żeby rozszerzać je na tych, którzy nie mieli tyle szczęścia. 

Na deser i dla wytrwałych – AOC o przywilejach:

10 komentarzy do “Niewidzialne przywileje19 min. czytania

  1. Przeczytałam komentarz Marty. No cóż. Fajnie, że jej nauczycielki popierdzielały w eleganckich garsonkach, a ona pisała test w sukience galowej. Ale może nie każdy otyły chce nosić eleganckie garsonki albo galowe sukienki. Może chce nosić dżinsy i bluzkę z krótkim rękawem i fajnym wzorem, a nie ciążowe spodnie (ba! żeby były w ogóle w większym rozmiarze!) i t-shirtowy namiot. Może chce nosić rzeczy/wzory dopasowane do wieku, a nie wyglądać jak swoja 65-letnia sąsiadka idąca na niedzielną mszę. Może nie każdy lubi/umie szperanie w szmateksach – ja nie umiem i nie lubię (co nie znaczy, że mam jakieś anse do osób, które ubierają się tam. Po prostu – nie moje klimaty 🙂 ).
    Jestem starsza od niej, za moich czasów podstawówka miała 8 klas, a gimnazjum było na filmach zagranicznych. Jako osoba, która od dziecka ma problem z wagą wiem, ile miałam problemów ze znalezieniem ciuchów. Szczególnie w liceum, po tym, jak rozchorowałam się na ospę i nagle ogromnie przytyłam w kilka tygodni. Pamiętam te pogardliwe spojrzenia młodych sprzedawczyń i “och! ale nie mamy TAKICH rozmiarów…” -WTEDY to był rozmiar 44. 44 – wyobrażasz to sobie teraz? Teraz bez większych problemów się go dostanie… Niestety ja już noszę większe ciuchy ;]
    Lekarze i moja waga – różnie, jak to ludzie. Jeden powiedział raz i skupiał się na problemach, dla innych moja waga była głównym problemem – niezależnie od wyników badań.
    Fajnie, że panna ma takie spoko życie, u mnie jakoś pilnowanie kalorii i wracanie na piechotę niewiele pomogły. Ale luz. Nie będę narzekać, bo to pewnie moja wina, że nie mogłam znaleźć odpowiedniego sklepu 😉 i lekarzy 😉 A, btw – mój przywilej – większość życia spędziłam w Krakowie, więc dostęp do sklepów i lekarzy był niezły.
    Co do różnych przywilejów – wielu z nich sobie nie uświadamiamy, to prawda. Ale ludzie w tym względzie również siedzą w swoich bąbelkach i nie pomyślą, że to, że oni mogą, to nie znaczy, że wszyscy tak mają. Ba! Zazwyczaj właśnie tak jest “no przecież ja mogę to i tamto, dlaczego ty tak możesz?”. Zazwyczaj wypowiadane z wielkim zdumieniem “no jakże to tak!”. Czasem wzgardliwie, bo to pewnie twoja wina, że nie masz tak, jak inni.
    Narzekaj. I uświadamiaj. Ja osobiście jestem Ci za to bardzo wdzięczna. Widzę, ile się zmienia. Na przykład – teraz mogę kupić sobie aksamitny stanik na mój sporawy biust i do kompletu takież figi na mój jeszcze większy tyłek 🙂

    1. Oho, widzę że weszła premiera u Ewy 😉
      Dzięki za ten komentarz! Ja też jestem z tej samej strefy czasowej, z czasów, kiedy podstawówka miała 8 klas i tak sobie myślę, że te kilka lat robi wielką różnicę. Przemiany gospodarcze i społeczne kompletnie zmieniły krajobraz. Mamy rzeczy, które kiedyś oglądałyśmy w niemieckich katalogach.
      Jedną z tych zdobyczy jest internet i możliwość takiej wymiany myśli, rozmowa o przywilejach i okazja do robienia sobie reality checków ❤️

  2. Cudowny post, kocham Cię Dziewczyno i kocham Twoją mądrość. Cieszę się, że na Ciebie trafiłam, a trafiłam dzięki temu, że przytyłam. Dzięki temu właśnie, że przytyłam, otwarłam się szerzej na to, co chcę przekazywać zajmując się moją pasją, modą. Mam wciąż poważne problemy z akceptacją swojego ciała rozebranego, ubranego już nie, a tak też było, bo chciałam się ukryć w ostatniej piwnicy mając świadomość tego, że pół mojego miasta zna mnie z bloga 30 kg chudszą i jeszcze wydłużaną i retuszowaną w fotoszopie. Teraz w każdej mojej dziwnej stylówce mogę wyjść w miasto, tylko wciąż mi się nie chce do ludzi, ale już nie z tego powodu. Mam w sobie chyba od zawsze świadomość swoich przywilejów, dlatego może dziwi mnie zazdrość choćby o zdolności, czy talenty, kiedy dostałaś je w darze i tylko chcesz się dzielić, a nie obnosisz się nimi i nie masz przecież innych, których nie zazdrościsz. Dlatego może nie jestem patriotką, tylko jednojęzykową wrośniętą w jedno miejsce kosmopolitką, dlatego może jestem tolerancyjna dla wszelkiej inności i dla słabości też, bo żadna moja zasługa, że urodziłam się tu i taka. Dlatego nie lubię komplementów Pięknie wyglądasz i nie dla nich publikuję swoje zdjęcia, tylko dla mody. Nakręciłaś mnie i zmotywowałaś. Zmotywowałaś do tego by odzyskać chęć i radość życia, bo mam tyle przywilejów i talentów, któte warto jak najbardziej wykorzystać dla innych. Buziaki.

  3. Ja o swoich przywilejach dowiaduję się co chwila, bo jako imigrantka dopóki się nie odezwę, jestem kompletnie przezroczysta. Fatima, Muhammad, Li i inni mają przesrane za sam wygląd, bo chociaż tu mieszkają, nawijają w lokalnym języku bo tu się urodzili, to zawsze będą obcy.
    Oni dostają w najlepszym razie krzywe spojrzenia i komentarze i choćby się skichali, to i tak będą obcymi

    1. Mam nadzieję, że mimo wszystko jako ludzkość kiedyś to przepracujemy. Nie bez wysiłku, ale może się uda. Z jednej strony jest tak jak mówisz, nie-biała skóra na starcie czyni życie trudniejszym, z drugiej wierzę, że niemało jest ludzi, którzy się sprzeciwiają takiemu traktowaniu innych osób. Oby było nas jak najwięcej – nie zmienimy przeszłości, ale mamy wpływ na codzienność.

      1. Muszę się nie zgodzić, że nie biała skóra czyni życie automatycznie trudniejszym. Życie staje się trudniejsze jak postanowisz żyć w kraju gdzie prawie wszyscy wyglądają inaczej od ciebie. Niezależnie jaki masz ty i mieszkańcy twojego nowego domu kolor skóry. Bo życie osoby białej w Japonii, Chinach, Emiratach Arabskich, Chile czy Boliwii też będzie niosło więcej wyzwań niż miejscowym. Jeśli wygląda się inaczej niż wszyscy sąsiedzi to każdy będzie się czuł obco, również biali. Europa i USA nie są ani pępkiem świata, ani żadnym wyjątkiem w tym aspekcie. Mam nawet wrażenie, że pod tym względem i tak wypadamy ponad średnią światową.

        Z resztą dlaczego żyjące w dobrobycie osoby zadowolone ze swojego życia miałyby żałować swojego koloru skóry? Na dalekim wschodzie mają swój żółty ideał piękna, tak jak swój mają latynosi. Myślenie, że każdy chciałby być rasy białej jest bardzo egocentryczne i pewnie wynika że źle rozumianego rozliczania się z latami dyskryminacji w kulturze i popkulturze Stanów Zjednoczonych. Celowo piszę o Stanach bo przecież Amerykanie to równie latynosi z racji mieszkania na kontynentach amerykańskich. Sami tak o sobie mówią.

  4. Pamiętajmy o swoich przywilejach i dbajmy o to, żeby rozszerzać je na tych, którzy nie mieli tyle szczęścia. – to powinno być boldem. Czcionką 5x większą i “wężykiem, wężykiem” 😀
    Świetne zdanie. Clue. Esencja.

  5. Pingback: Sekretne życie grubych ciał – kilka myśli o książce „Głód” Roxane Gay

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.