Czy w Polsce, w kraju, który szczególnie nienawidzi wszystkiego, co odstaje od normy i jakkolwiek różni się od średniej można wydać książkę – pomnik doświadczenia traumy i życia w grubym ciele. To o wiele za wcześniej, by wyrokować, czy „Głód” Roxane Gay stanie się u nas bestsellerem, ale nie ukrywam – trzymam za niego kciuki w nadziei, że nie będzie to ostatnia książka o grubości, jaką zobaczymy przełożoną na polski.
Ten wpis to jeszcze nie recenzja. Nie wiem, jeśli mam być kompletnie szczera, czy stać mnie na recenzję książki, która jest dla mnie w pewnym kontekście terapią; uważnieniem doświadczenia grubości w wielu – również tych niezbyt atrakcyjnych – aspektach. Nie chcę też podejmować się zejścia w temat, bo w planach mam instagramowe spotkanie na żywo. Dzięki tej lekturze wykluł mi się pomysł Grubancypacyjnego Klubu Książkowego, którego spotkanie już niedługo (dam innym osobom jeszcze chwilę na przeczytanie) odbędzie się na Instagramie. Moim marzeniem jest, żeby do rozmowy o „Głodzie” zaprosić kilka osób z doświadczeniem grubości. Ten świat potrzebuje wielogłosu o ważnych sprawach. To jednak w przyszłości, a teraz zapraszam Cię do lektury kilku myśli, które przyniosło mi polskie tłumaczenie książki „Głód” Roxane Gay
1 – Równie często myślałam sobie „ojezu, to o mnie”, co „ojezu, mam nadzieję, że ludzie nie uznają, że każde doświadczenie grubości wygląda tak samo”.
Tak się niezwykle często zdarza, jeśli chodzi o grubancypację i szerzej, o ciałopozytywność, że przyznajemy osobom status ikony ruchu chętnie i bez refleksji. W zasadzie wystarczy samo publiczne bycie grubą osobą, by świat nazwał cię aktywistką. A to nie tak, to bardzo, bardzo nie tak. Aktywizm to jednak coś innego niż samo BYCIE. A bycie pisarką to coś zupełnie innego niż praca aktywistyczna.
Jestem dość świeżo po kursie z Gay i bardzo zapadły mi w pamięć słowa, które powiedziała o innej swojej książce „Bad Femnist” (tłum. Zła feministka) – parafrazuję – publikując swoją opinię, dla wielu osób na zawsze zastygasz w tej konkretnej postawie. Wiele osób już nigdy nie da ci prawa do zmiany zdania, ewoluowania w świadomości i wrażliwości wobec świata. Dla wielu już zawsze będziesz złą feministką.
To samo myślę o jej książce o grubym ciele, tego samego się boję. Że jej, poddane drobiazgowej wiwisekcji, doświadczenie stanie się w umysłach osób czytających na zawsze uniwersalnym doświadczeniem grubości. To nie jest prawda, jeśli Twoje własne doświadczenie grubości jest zupełnie odmienne, masz prawo o tym mówić. I jest ono tak samo ważne i cenne, jak to opisane w książce.
2 – To nie jest łatwa w odbiorze lektura.
Tu trigger warning, czyli ostrzeżenie o treści dotyczy nie tylko przemocy seksualnej, gwałtu i traumy, ale też wątku, w którym polski internet – również ten równościowy – ciągle nie odrobił pracy domowej i nie potrafi rozmawiać, a mianowicie: uznania własnych przywilejów za fakt.
Gay bierze nas za karki i trenuje w pokorze. Podoba mi się to wyznaczanie granic i głośne mówienie, że doświadczenie bycia superfat, nie jest równe doświadczeniu życia w ciele dużo lżejszym. Obnażając swoją traumę i zapraszając osoby czytające za kulisy własnej grubości, Gay wytwarza przestrzeń, w której osoba wrażliwa może tylko zamknąć dziób i przestać się licytować na krzywdy. Tak naprawdę, okazuje się, że posiedzenie w dyskomforcie wobec cudzego bólu bez zasłaniania się wyświechtanym „ja mam gorzej” jest ostatecznym sprawdzianem naszej czytelniczej empatii.
3 – Gdyby ta książka została napisana w Polsce, nikt by jej nie opublikował.
To gorzki cukierek rzeczywistości. Podejrzewam też, że gdyby „Głód” był pierwszą jej książką, nie przebiłby się na świecie. Mam w sobie obawę, że wiele osób sięgnie po tę książkę tylko dlatego, że ich instagramowa bańka została zalana zdjęciami okładki. Trochę „bo wypada”, bardziej z kabotyństwa niż autentycznego zainteresowania historią grubej osoby.
Ufam, że kontakt z tak szczerą historią, pisanym otwartym tekstem komunikatem o tym, że rzeczywistość, którą wytworzyliśmy dla grubych osób jest często zwyczajnie nieznośna będzie pożywką dla nowego szczepu empatii i uczłowieczenia. Bardzo tego potrzebujemy, żeby świat zobaczył w grubych osobach ludzi, zupełnie takich jak wszyscy inni.
4 – Czytając „Głód” Roxane Gay nie mogłam strząsnąć z siebie poczucia tęsknoty za szczerością.
Bardzo mi jej brakuje w codziennym przekazie, płynącym wartkim strumieniem z mediów społecznościowym. I nie mam na myśli publikowania udawanych drugich podbródków, wyimaginowanych fałdek czy mówienia o „niedoskonałości”. Tęsknię za żywym mięsem niefiltrowanych przemyśleń o tym, jak to jest doświadczać świata, w którym nawet krzesła dybią na twoje życie, a staniki zostawiają na ciele blizny. Brakuje mi w tej narracji przestrzeni na odsłonięcie. Nie piszę tego z pozycji guru, bynajmniej!
Gay niejednokrotnie zaskoczyła mnie swoją szczerością, nierzadko czytając kolejne akapity miałam wrażenie, że zdejmuje przy mnie majtki i skórę, wskazuje to, co pod powierzchnią. Kiedy pisze o swoich zaburzeniach odżywiania, mam flashbacki z okresu, gdy mój BED miał się najgorzej. Kiedy palcem zbierałam sos z zostawionych przez gości talerzy i nie umiałam go nie oblizać. W social mediach trudno o przestrzeń na taką szczerość, na odsłonięcie się, bo naprawdę, ostatnie, czego człowiek chce stojąc przed obcymi w kompletnej szczerości to zostać nazwanym „tł*stym w*eprzem”.
5 – Natentychmiast potrzebujemy języka do mówienia o ciele.
Tu i teraz. Znając fragmenty tej publikacji po angielsku, szczególnie ciekawa byłam polskiego tłumaczenia, bo ja wiemy doskonale, mówienie o ciele – a zwłaszcza o ciele grubym – to w polszczyźnie wysoki płotek do przeskoczenia. Kibicowałam Annie Dzierzgowskiej, tłumaczce. Zawiodłam się czy zachwyciłam? Jak sądzisz?
To było interesujące doświadczenie, w wielu obszarach z języka przebija nowa narracja, nowoczesny sposób mówienia o różnorodności, ale jest jedna rzecz, której temu tłumaczeniu wybaczyć nie umiem. I jeśli bywasz u mnie na Instagramie, to wiesz już pewnie, co mam na myśli. To jedno słowo przez całe życie dehumanizowało moje ciało, sprawiało, że na krótki czas z człowieka stawałam się kawałkiem mięsa na zmedykalizowanym haku języka. Słowo, którego nie umiem wybaczyć temu tłumaczeniu to TUSZA. I tak, to że ono się w polskiej wersji „Głodu” pojawia, nie jest niczym, czego by się nie można spodziewać. W końcu wiemy przecież, że nasz język jest w kategoriach ciała i cielesności zawstydzająco ubogi. Poza tą jedną pułapką, tłumaczenie całości oceniam naprawdę wysoko. Udało się Dzierzgowskiej pochwycić i przerzucić przez międzyjęzykową rozpadlinę oszczędny i precyzyjny styl Roxane Gay.
Jestem więcej niż przekonana, że powierzenie tego przekładu osobie nie zaangażowanej w feminizm i ruchy równościowe skończyłoby się spektakularną klapą.