Nie trzeba do tego geniusza, wszystkie grubaski świata wiedzą, że istnieje tylko jeden społecznie akceptowany rodzaj grubasa. W slangu ruchu bodypositive mówi się o nim ‘the good fatty”. Jeśli przypadkiem nie jesteście grubi to tłumaczę: the good fatty to ten dzieciak w Goonies, który żeby się dostać do bazy musiał zrobić galaretkę, czyli zadrzeć koszulkę i pokazać jak faluje mu brzuch.
Ten dobry grubasek
Żeby zostać dobrym grubaskiem trzeba spełnić tylko dwa kryteria: nie akceptować siebie oraz bezustannie z siebie żartować:
- Dobry grubasek nie jest postacią ani ciałopozytywną, ani, na dłuższą metę, pozytywną w ogóle. Żeby być dobrym grubaskiem, należy nienawidzić obłej formy swojego ciała i bezustannie ją zwalczać. Dietą (oczywiście im bardziej drakońską, tym lepiej – jest ona poniekąd miarą tego jak bardzo dobry grubasek nie chce już być dobrym grubaskiem), sportem oraz wymaganiem od siebie w dzień i w nocy.
- Śmianie się z samego siebie, ciągłe dyskredytowanie swoich wysiłków i napotykanych trudności należy mieć w małym palcu. Choćby za fasadą uśmieszku działo się najgorzej, show must go on. To jest ten legendarny dystans.
Heheszki ciężkiego kalibru
Żartować z siebie ten nasz dobry grubasek powinien często i głośno. Wyłącznie w obecności osób trzecich, które o każdej porze dnia i nocy będą mogły zaświadczyć o jego dystansie i chęci zrzucenia ograniczającej powłoki tłuszczu. To się podoba i to się chwali. W zamian za pozór przynależności serce zawija się w magazyn Women’s Health czy inne Odchudzanie i chowa pod łóżko.
Tylko, że…
Grubaskowe heheszki nie mają nic wspólnego z dystansem
Grubaskowe heheszki noszą znamiona autoagresji
Grubaskowe heheszki nie przychodzą mu za darmo
To nie jest tak, że ktoś nas tego uczy w oficjalnej Akademii Bycia Grubym Publicznie. Takiego nawyku poddańczego wywalania się na plecy i odsłaniania brzucha pomiędzy ludźmi uczą nas panujące w społeczeństwach realia. Dzieci przypatrują się reakcjom otoczenia i modelują swoje zachowanie, wykorzystując to narzędzie. Dorośli, choć chcielibyśmy sobie schlebić, robią dokładnie to samo. Gruby człowiek to zawsze taki, nomen omen, słoń w pokoju. Niby wszyscy widzą, że gruby, ale jakoś tak głupio powiedzieć “ej, grubasie!”. No nie wiadomo jak zareagować. Trochę jak z osobami niepełnosprawnymi fizycznie (nie, nie porównuję jednego do drugiego!), zanim cokolwiek powiesz, przemyśliwujesz to trzykrotnie, czy aby nie wyjdziesz na obscenicznego dupka. (To chyba jest – jak się nad tym dłużej zastanowiłam – rodzaj pobożnego życzenia z mojej strony, w modzie jest przecież mówienie grubym co mają robić i jak o sobie myśleć). A ludzie nie lubią myśleć. Lubimy jak jest łatwo, mózg lubi wycieczki ustaloną autostradą. Kiedy dobry grubasek zażartuje z siebie po raz pierwszy w nowym towarzystwie, atmosfera się niemal namacalnie rozluźnia.
To przykre, ale pastwię się dzisiaj nad tą specyficzną odmianą humoru wyłącznie dlatego, że przez blisko połowę swojego dotychczasowego życia starannie ją pielęgnowałam. I dlatego, że jest ona we mnie tak głęboko, że chwilach stresu, w nowym towarzystwie mój mózg porzuca nowowytyczone ścieżki i wskakuje w znane i bezpieczne koleiny dowcipkowania z siebie.
Nie musisz
A piszę o tym głównie dlatego, żeby uświadomić Ci, że NIE MUSISZ tego robić. Nie musisz być tym dobrym grubaskiem, żeby funkcjonować w społeczeństwie i przynależeć. Ten specyficzny dla nas rodzaj poczucia humoru nie jest obligatoryjny. Jest szkodliwy. Wiem, że z pewnej perspektywy to, co teraz napiszę może się wydawać herezją, ale naprawdę: nie dla każdego towarzystwa warto się starać, zwłaszcza w ten sposób.
Używając ośmieszających siebie żarcików pokazujesz innym, że to w porządku śmiać się z Ciebie. I ja nawet wierzę, że na swoje własne przytyki nie zwracasz uwagi. Ale zastanów się, czy to nie jest bolesne, jeśli w ten sposób zażartuje ktoś inny? Czy czujesz się dobrze z tym, że ktoś śmieszkuje na temat Twojego dużego tyłka albo brzucha? Ja nie. Nie czuję się z tym komfortowo, więc wytyczam granice. Dla siebie też.
Czas dobrych grubasków przemija bezpowrotnie.
Można by powiedzieć, że za każdym razem, kiedy podejmujemy temat ciałopozytywności, niekanonicznego wizerunku ludzkiego ciała, jego wagi (od „ważności”!) i miejsca we współczesnym świecie, gdzieś na świecie umiera w kimś jeden dobry grubasek. I na zdrowie. Marzy mi się, że eradykujemy ten gatunek i zaszczepimy na niego ludzkość za pomocą wrażliwości i akceptacji.
Następnym razem, kiedy usłyszycie, że ktoś dowcipkuje z siebie samego w ten sposób pomyślcie o tym, czy na pewno chcecie zachichotać w kułak. Może istnieją inne sposoby, żeby ktoś poczuł się dobrze w Waszym towarzystwie? Just sayin’.
POZOSTAŁE WPISY Z CYKLU:
A jak aktywnośc fizyczna – TUTAJ
B jak brak akceptacji – TUTAJ
C jak choroby – TUTAJ
D jak dyskryminacja – TUTAJ
E jak empatia – TUTAJ
F jak fałdy– TUTAJ
G jak gapią się! – TUTAJ
H jak heheszki – TUTAJ
I jak indywidualność – TUTAJ
Nigdy w życiu nie stosowałam taktyki „dobrego grubaska”, ale ja jako dziecko nie miałam ani centymetra dystansu do siebie i cudze krzywe spojrzenie przyprawiało mnie o płacz. Ludzi, co ze mnie żartowali, od razu zapisywałam w myślach do licznego podzbioru „sadyści.” Inna rzecz, że wcale nie byłam grubym dzieckiem. Byłam dzieckiem przeciętnym. Co nie przeszkadzało mi czuć się jak flak pasztetowej. Dziękuję, rodzino.
To straszne, że ludzie robią sobie coś takiego, nawet, kiedy wydostaną się już z piaskownicy oznaczonej tabliczką „Władca Much.” Oby naprawdę nikt już nigdy nie musiał.
Jest coś psychopatycznie interesującego w mechanizmach, jakie wypracowujemy, żeby sobie poradzić ze światem. Trafię niby różne, a takie powtarzalne
A dla mnie taki zakaz heheszkowania na temat jakiejś grupy, jest szkodliwym podkreśleniem dziwności i odmienności tej grupy.
To jak z gejami, z jednej strony wypada traktować geja jako całkowicie normalnego człowieka, z drugiej nie wypada z niego żartować, a już nie daj Boże na tematy związkowe. Choć wypada żartować z hetero. Dla mnie takie podejście jest szkodliwe, bo pod pozorem walki o jakąś „poprawność” tak naprawdę robi z homoseksualistów dziwadła.
I tak samo jest z grubasami. Jeśli zmusimy społeczeństwo do respektowania długiej listy nakazów i zakazów dotyczących grubych ludzi, długiej listy tego co wypada w ich towarzystwie, a co nie (pisałaś kiedyś, że rozmawianie o dietach przy grubych jest fe, choć w towarzystwie szczupłych to temat jak każdy inny) to tak naprawdę robimy z osób z nadwagą dziwadła, przy których trzeba chodzić na paluszkach.
Czyli z jednej strony mamy ciałopozytywność, walkę o to żeby grubas był traktowany jak każdy inny człowiek, bez patrzenia na niego jak na dziwadło, a z drugiej strony tego nie wolno, tamtego nie wypada, a jak mój gruby kumpel z siebie żartuje, to powinnam go zaprowadzić do psychologa bo wykazuje zachowania autoagresywne?
Magda, cieszę się, że znalazłaś czas, żeby napisać ten komentarz, bo sama bym nigdy nie wpadła na to, że ktoś może w ten sposób interpretować moje słowa.
Po 1 i najważniejsze – Nie uważam, że wprowadzenie do dyskusji zasad kultury robi z jej uczestników dziwadła.
Homoseksualiści są w gruncie rzeczy doskonałym przykładem – jedyny różniący ich od heteryków aspekt to orientacja seksualna. Nie widzę żadnego powodu, dla którego miałoby mnie interesować co i z kim robią pod kołdrą inni. To jest ta sama kategoria wagowa co żarciczki o kobietach, którym brakuje bolca. Trzymam kciuki za świat, żeby jednak kulturalna konwersacja oraz dowcip nie związany z cudzą dupą utrzymały się na powierzchni.
Po 2 – Jestem pewna, że rozmawianie o diecie z grubasem wyjęłaś z kontekstu. Dieta jest normalnym tematem do rozmowy, który często poruszam z różnymi ludźmi. Czym innym jest chorobliwa potrzeba przekonania każdego grubego, że nie źle je i pouczanie na ten temat. Zwłaszcza publiczne.
3- nie, nie musisz go prowadzić do psychologa, ale możesz pozwolić sobie na autorefleksję pt. „Co się stało, że poczuł taką konieczność?”. Rzecz jasna – nic obowiązkowego. Jestem pewna, że macie że swoim grubym kumplem więcej ciekawszych tematów, niż żarciki z jego tuszy. Tak mi się wydaje na podstawie obserwacji własnych.
Wszelkie żarciki dotyczące czyjegoś wyglądu uważam za brak klasy, ale kontekstem mojej wypowiedzi był Twój wpis, w którym nawiązałaś do żarcików, będących reakcją na sytuację, kiedy to gruba osoba zażartowała pierwsza.
Wynika z niego, że jeśli gruba osoba żartuje z siebie, to nie powinnam się do tych żartów dołączać, ponieważ tak na prawdę ta osoba woła o akceptację, a ja tylko pogarszam sytuację.
Odnoszę wrażenie, że w takiej sytuacji, chcąc zachować hiperuprzejmość, mogę spowodować coś przeciwnego.
Podam przykład: mam też kolegę, który jest bardzo wysoki i bardzo chudy. Robi sobie z tego często jaja, a my, jego znajomi, czasem robimy sobie jaja z niego.
Ale jeśli nasz gruby kumpel zażartuje z siebie, to powinniśmy spuścić wzrok i zmienić temat?
Raz, że odbieramy mu w ten sposób prawo do wyznaczania własnych stref komfortu – wiemy lepiej od niego, że on nie chce ze swojej tuszy żartować.
Dwa, puszczając mimo uszu jego uwagę o jego tuszy dajemy my do zrozumienia, że zrobił coś niezręcznego, poruszył temat tabu, na którym „się nie rozmawia” i należy go czym prędzej zmienić.
Trochę jak młoda matka, która zapędzi się w towarzystwie i zaczyna detalicznie opowiadać o kupach swojego dziecka – zwykle nikt tematu nie podejmuje, wymieniane są nieco zażenowane spojrzenia i delikwentka orientuje się, że chyba niekoniecznie reszta ma ochotę o tym gadać.
Tylko pytanie, czy chcę ten sam przekaz dawać grubemu kumplowi?
Gdzieś czytałam, że w humorze, zwłaszcza tym czarniejszym i ostrzejszym, warto spojrzeć po czyjej stronie stoi pointa: czy przydzwania oprawcy, czy ofierze (a łagodniej: temu kto ma lepiej, czy temu, kto ma gorzej).
Jeśli żart jest z tych agresywnych *i* do tego utrwala istniejącą kolejność dziobania – to jak wybitnie dobry musi być, żeby go mówić? Warto też spojrzeć w siebie: co takiego nam w duszy bulgocze, że koniecznie właśnie ten a nie inny żart chcemy powiedzieć?
Co do osoby grubej żartującej z siebie. Hm. Często to jest „ja się wyszydzę, żeby już inni nie musieli”. W imię czego do tego dołączać? Znowu, jak cudownie śmieszny jest ten żart z kogoś, że nie można z niego zrezygnować?
Jasne, można żartować absolutnie ze wszystkiego. Ze śmierci i innych koszmarów. Tak się oswaja/rozbraja lęk. Ale nikt nie ma chyba wątpliwości, że zjedzenie komuś nogi jest odrobinę nieetyczne. Dla odmiany stada ludzi uważają, że dosrywanie innym: grubym czy brzydkim jest w pytkę. Opowiadający żarcik czuje się ach jakże subwersyjnie, wykpiwany ludek śmieje się (mechanizmy obronne to niezła rzecz) – a widownia? Widownia słyszy „aha, czyli beka z grubego jak zawsze na propsie”. Serio, żarcik jest tego wart?