Chwilę temu, bobrując w internecie, znalazłam na mic.com artykuł o wdzięcznym tytule (na nasz użytek luźno przeze mnie przełożonym na polski) Jak biznes plus size wciąż robi w konia duże dziewczyny. Przeczytałam sobie to raz i drugi, i zapytałam siebie – co do cholery?
Mijający właśnie rok, a zwłaszcza jego druga połowa należała do grubych bab. Byłyśmy wszędzie – od nowojorskiego Fashionweeka, przez okładkę Sports Illustrated, po polską telewizję śniadaniową 😉 Malowałyśmy i rozwijałyśmy sztandary, wlazłyśmy na świecznik, i zamiast dać się zepchnąć, wczepiłyśmy pazurami w medialną świadomość. Biznes plus size stał się faktem. JESTEŚMY!
Tymczasem artykuł zaczyna się od podstępnego zadania na znalezienie podobieństw pomiędzy znanymi twarzami plus size. A zaraz za nim utyskiwanie, że wszystkie są powygładzane, poprzycinane, bez fałdek, schabów i wałków. Co z resztą mija się z prawdą, o czym wie każdy, kto z zachwytem oglądał trzęsący się tyłek i uda Ashley Graham podczas pokazu Addition Elle na NYFW. No na boba, chyba wpadamy w histerię!
Nie uważam, żeby biznes modowy plus size zawodził kobiety. Bynajmniej. Biorąc pod uwagę jego dynamiczny rozwój, powiedziałabym, że jest wręcz przeciwnie. Rozmawiam z różnymi ludźmi, którzy szyją ubrania i słyszę powtarzające sie argumenty, że grube dziewczyny boją się kolorów i fasonów, w których mogłyby wyglądać zabójczo. I co? Głupio?
Na swoją studniówkę sukienkę musiałam szyć na zamówienie – teraz rozmiary plus size można zaciągnąć z dowolnie wybranego kraju – od USA po Chiny.
Nie trzeba być Sherlockiem
Nie jestem, oczywiście, ślepa (no, nie do końca) – umiem rozwiązać zadanie rozpoczynające artykuł Rachel Lubitz. Zgadzam się. Nasza reprezentacja wyróżnia się wyjątkową harmonią ciała i pięknymi rysami twarzy. Nic nie zwisa, wszystko pod kontrolą. I ja rozumiem frustrację dziewczyn o innym typie sylwetki, noszących większe rozmiary. TYLKO ŻE – MODELKA TO ZAWÓD. Zawód, do którego trzeba mieć określone predyspozycje.
Uwaga – nadciąga niepopularna opinia – Nie każda z nas może być supermodelką. Kropka. Tak samo, jak nie każda zostanie gwiazdą estrady, czy – dajmy na to górnikiem. Ja na ten przykład kompletnie bym się nie nadawała na przedszkolankę (mamo, przepraszam, że użyłam tego słowa, ale bardzo mi tu pasuje). Czy z tego powodu fukam na ludzi, którzy w moim najlepszym interesie biorą na klatę użeranie się z przyszłością narodu w postaci zasmarkanych po pas grzdyli? No nie. Ba, jestem wdzięczna szkole, że przez te kilka godzin w domu panuje względna cisza.
To jest ten sam mechanizm – dziewczyny! One w naszym imieniu wstawiają nogę pomiędzy drzwi, a futrynę w branży modowej. Serio, pięć lat temu nikt by nie wpadł na to, że gruby i piękny tyłek Ashley może być na okładce jednego z najpopularniejszych czasopism w Stanach. Fashionweek był zarezerwowany dla kobiet o sylwetce Anji Rubik (cudnej zresztą) czy Gigi Hadid.
[aesop_video width=”content” align=”center” src=”youtube” id=”QIzYHgs4fVs” disable_for_mobile=”on” loop=”on” autoplay=”on” controls=”on” viewstart=”on” viewend=”on”]W artykule pojawia się słuszna uwaga, której przybijam piątkę wszystkim, czym mogę – jesteśmy na etapie publicznej normalizacji rozmiarów 42 – 46. Świat dopiero zaczyna ogarniać, że nie tylko jesteśmy tutaj, ale w związku z tym, że jest nas tak dużo, stanowimy konkretną siłę nabywczą. Siłę, którą można by zmonetyzować, a mało kto chciał to w ogóle robić.
Różne razem
Obecność plus sajzek w dużych mediach i na wybiegach raczkuje. Dzięki boczku, mamy Tess Holliday, wielką (nomen omen) orędowniczkę różnorodności. Mamy internet! Mamy fejsa, insta i blogi. Wciśniemy się tam. Nie ma innej opcji.
Nawet jeśli nie będą to od razu wszystkie możliwe formy i kształty, to możliwości wyrażania siebie mamy teraz więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Zamiast się obrażać, powinnyśmy podawać sobie z rąk do rąk cegiełki. Po aferze z usuniętym zdjęciem Tess, Instagram ruszył z kampanią #perfectlyme. I wiecie co to znaczy? Że nasze zbiorowe oburzenie czegoś ich nauczyło właśnie dlatego, że było zbiorowe.
Nie wiem, jak Tobie, ale mnie trudno mi się z tym pogodzić – wiem, że nie będę drugą Ashley Graham. Ty być może też nie, chociażby dlatego, że daleko nam z Polski do międzynarodowego biznesu. Ale gdybyś się wybierała, to masz moje wsparcie.
Może zamiast kopać się po kostkach i zrzędzić, że błękitny to jeszcze nie granat, podałybyśmy sobie ręce, hę?
Nie bijmy się między sobą, niech oni się o nas biją!
[sgmb id=”1″]
Pingback: Jak zostać modelką plus size | Galanta Lala - ciałopozytywnośc & plus size