Mam już dosyć tych listów z pogróżkami i publicznych nacisków. Dobrze już, dobrze. Będzie znów o Supermodelce. Znów późno. Dopiero dziś miałam czas obejrzeć. I znów w czterech krótkich myślach, z którymi zostawił mnie 4. odcinek programu Supermodelka Plus Size.
Nie sądziłam, że jest takie zapotrzebowanie na tysiąc pierwszą opinię na temat programu, ale to całkiem miło wiedzieć, że interesuje Was moje zdanie. Serio. Zwłąszcza, że moja udomowiona dziwięciolatka w ostatnich dniach regularnie pokazuje mi, gdzie sobie je mogę wsadzić. Dobrze, że chodziaż tutaj, na własnym blogu chce mnie ktoś posłuchać.
Mówiłam Wam już, że gdyby nie limit wiekowy, wzięłabym udział w castingu? Skutek byłby nie do przewidzenia, no jasne. Wiecie co mi się szczególnie spodobało w dzisiejszym odcinku? To, że jurorzy zaczęli używać słowa praca. Okazuje się, że wyginanie się przed aparatem wcale nie jest takie proste. I że nie każdy umie chodzić.
Cycki se… urwij?
Moment porannej gimnastyki przeprowadzonej przez Maślaka nie spodobał mi się od A do Z. Po pierwsze kompletnie nie rozumiem, w jakim celu ta scena pojawiła się w odcinku. Chodziło o to, żeby pokazać, że dziewczyny plus size też umieją ćwiczyć? Czy może odwrotnie, są grube, więc muszą być leniwe, ergo pokona je zwykły plank? Nie rozumiem.
Drugie, czego nie rozumiem to biust. Widok ciężkich, podskakujących przy pajacykach w niekontrolowany sposób piersi sprawił mi niemal fizyczny ból. Złapałam się za biust, bo, mimo że mój do dużych nie należy, dobrze wiem, jakie to było uczucie. Dlaczego program, który jako managera bielizny zatrudnia Izabelę Sakutovą robi uczestniczkom coś takiego? Jeśli to miało być oczko do rozpartego na kanapie przed telewizorem, drapiącego się po jajkach Janusza to ja wymiotuję. Kompletne dno.
Czym musi być modelka?
Przyznaję, że zaczyna mi się mieszać czym ta supermodelka plus size być powinna, bo koncepcji na to jest równie wiele, co uczestniczek programu. Bardzo mi się natomiast podobały wypowiedzi Jarosława Szado. I ta życiowa, że do szefa zawsze się wchodzi z podniesionym czołem, i ta branżowa, o tym, że modelka nie musi być wieszakiem. Że ważna jest osobowość. Iskra. I to zaczyna być widoczne w uczestniczkach.
Moje osobiste sympatie nie mają tu nic do rzeczy. Modeling to ciężki kawałek chleba i mam nadzieję, że trochę więcej ludzi to zrozumie, oglądając ten program.
A kiedy jestem sobą?
Na szybko, bo temat jest raczej na dłuższy wpis, z dawna już zamówiony przez moję koleżankię, ale tak mnie walnęło w łeb podczas oglądania. Chodzi o te szufladki, do których same wchodzimy, i w których mościmy sobie wygodne posłanka. Mogę być albo ociekającym seksem kociakiem, albo maczo, albo – szeroko zresztą omawianą przez Ewę Minge – Grażyną. Borzebroń czymś innym. Patrzyłam na dziewczyny przed obiektywem i pomyślałam sobie, że strasznie ciężko jest wyjść z takiej pułapki.
Sama od lat walczę z byciem dowcipkującym na własny temat ziomkiem. Trudno jest się wyprostować wewnętrznie, jeśli całe lata spędziło się zamkniętym w foremce wygiętej w chińskie osiem. Temat jest znacznie obszerniejszy, niż pozwala na to telewizyjna formuła i mam nadzieję, że bardzo młode dziewczyny zrozumieją, że nawet odkładając na chwilę bezpieczny uniform Grażyny, nadal pozostaną sobą. Że w zmianie nie ma złego. I nie, nie mam tu na myśli wyłącznie kandydatek na supermodelki.
wyonanizowana superkobiecość
Przyglądam się bardzo uważnie stylizacjom Ewy Zakrzewskiej i mam wrażenie, że ktokolwiek ją ubierał, zapędził się w kozi róg hiperpoprawnej, karykaturalnej kobiecości. Chciałabym zobaczyć ją taką, jaką pokazywała się czasami na swoim fanpage. W dżinsach, z ruchomymi włosami. Kobietę, nie pomnik kobiecości plus size.
Pisałam już o tym, że imperatyw dążenia do hiperkobiecości mnie wkurza. Czuję się, jakby bycie grubą automatycznie ustawiało mnie na świeczniku i zmuszało do starania się w dwójnasób. Jakbym w imieniu wszystkich grubasek świata musiała udowodnić, że też jestem godna, żeby mnie nazywać kobietą. Cholera jasna. Patrzę na Ewkę i widzę jak myślał jej stylista. To jest dokładnie to samo, posągowa dameska zamiast dziewuchy z Mazur. Hej, państwo producenci! My chcemy ludzi z krwi i kości!
Przyznaję się bez bicia, mam zaległości w postaci 2 i 3 odcinka. Tak jakoś wszystko ostatnio przyspieszyło, że nawet nie miałam kiedy. Pomiędzy życiem rodzinnym, pracą, wściekłym blogowaniem, wycieczką do Gdańska a spaniem, nie wystarczyło mi czasu. Lobby zapędzające mnie do recenzowania każdego odcinka rośnie w siłę.
Jeszcze walczę, ale może niepotrzebnie?
I właśnie to czuję,że ode mnie się oczekuje,bo jestem gruba, super prezencji kosztem wygody.
Załóż spódnice nie spodnie – czyli co, żeby zamaskować kształt ud?
Bluzka z długim rękawem, luźniejsza bluzka, dłuższa bluzka, brońboszz wkasana za guzik spodni, żebyś pokazywała dorodną oponkę,bo zgorszenie siejesz. Skoroś gruba,to chociaż się ubierz (odstrzel jak szczur na otwarcie kanału ale nie opinajac się jak szynkę sznurek), uczesz i umaluj elegancko i wyglądaj jakoś.
No i doskonale,że piszesz o tym,że grubas, jak każda inna osoba, może się ubrać dowolnie i wygodnie, nie wyglądając przy tym jak dostojne monumentum.
Bo już nabrałam takiego gorzkiego przeswiadczenia,że tak wypada być może, skoro wszędzie się tak pokazują.
Dzięki kochana 🙂
Polecam się nieustannie ❤
Ubranie powinno wyrażać nas, a że czasami jestem zbukiem codzienności, to nie widzę nic złego w stroju, który jest wygodnym, a niekoniecznie ładnym. Codzienne sto pro robi się nudnym sto pro 😉
Mi się w końcu przydarzyło nadgonić 😉
Wiele uwag, wiele krytyki, ale mimo to – popieram i oglądać będę 😉
Ano pewnie. Warto wiedzieć Ci w trawie piszczy 😉