Czy istnieją różne rodzaje szczerości?
Czy potrafisz policzyć ile razy w życiu ktoś Cię okłamał? Prawdopodobnie, tak samo jak ja, nie jesteś w stanie nawet przypomnieć sobie tej liczby choćby dla ostatniego tygodnia.naukowcy mówią, że mniej lub bardziej świadomie kłamiemy od 2 do 200 razy dziennie. To robi wrażenie.
Mimo wszystko, wolę życie w dziecięcej naiwności niż cynizm, który podpowiada, żeby nie wierzyć nikomu.
Dzisiaj będzie o szczerości. Nie o tym dziwacznym zjawisku, kiedy ktoś rzuca Ci w twarz opakowanym w pazłotko szczerości błotem, mówiąc na przykład, że gdybyś schudła, byłaby z Ciebie niezła laska. Albo, że chyba przytyłaś. Wyjaśnijmy sobie to już we wstępie i miejmy za sobą. Od chamstwa do szczerości jest jeszcze kawałek drogi, choć sama znam wiele osób, którym wydaje się, że z powodu zasług na polu walenia innym prosto z mostu co o nich sądzą, powinni dostać co najmniej order.
Tak to już jest, że z nieznanego mi powodu, istnieją na świecie ludzie, którzy obrażanie innych wyobrażają sobie w kategoriach chwały. Nie o tym dziś będzie.
Głupia jak złota rybka
Od dziecka mam problem z kłamaniem. Może jest to kwestia pamięci złotej rybki, a może niechęci do wykonywania dodatkowego wysiłku, żeby utkać sieć kłamstw? Tego nie wiem, ale skutek jest taki, że kłamię rzadko. I raczej w kategoriach “mam biegunkę” kiedy chcę jeszcze trochę posiedzieć w spokoju na kiblu, scrollując fejsbuka. Zawsze wolałam przyznać się i dostać ochrzan raz, niż męczyć się tygodniami i ściemniać. Wygodnictwo do potęgi n-tej. Nie jestem ideałem i rozumiem, oczywiście, że dorośli ludzie czasami muszą kłamać wtedy, gdy zbyt dużo zależny od tego czy przemilczą wybraną kwestię. Nie potępiam tego i nawet rozumiem niechęć do konfrontacji.
Tym, co mnie brzydzi jest jednak nieszczerość, którą wielu uprawia dla rozrywki. Staram się unikać takich smutnych obserwacji, bo jestem z tych osób, które okresowo dosyć łatwo tracą wiarę w ludzkość. Walczę z tym w sobie i staram się zawsze i każdemu udzielać kredytu wyrozumiałości.
Kiedy jednak trafiam w internecie w miejsca, gdzie zza fasady pięknej i wielkiej sprawy diluje się zwykła hucpą i oszustwem, udzielenie tego kredytu przychodzi mi z trudem. Zwłaszcza, kiedy poruszany jest bliski mojemu sercu temat. W takich chwilach proszę samą siebie, żebym nigdy nie zapomniała tego uczucia i nie wdepnęła w taki styl. I nie cofnęła się w tym, co robię na co dzień.
Jaka miała być Lala?
Kiedy zabierałam się za pisanie bloga, wiedziałam, że dokądkolwiek mnie ta przygoda poniesie, absolutną podstawą jest moja szczerość. Zanim napisałam pierwszy tekst wiedziałam, że nie będę Wam podpowiadać metod, których nie sprawdziłam sama. Że nie będę robić kosmicznych zakupowych zestawień i polecać ciuchów, których nigdy nie miałam w ręku, bo znam wartość ciężkiej pracy, którą musimy włożyć, żeby moc sobie pozwolić na zakupy. Że nie będę Was wysyłać w miejsc, w których nigdy nie byłam; ani kazać Wam robić rzeczy, których nigdy nie zrobiłabym sobie samej.
A przecież mogłabym się tutaj wykreować na Beyonce, internet przyjmie wszystko. Nikt mnie tu przecież nie znał!
Czy to popłaca? Nie jestem pewna. Mam jednak głębokie przekonanie, że to doceniacie.
Polityka NO BS
Teraz, kiedy przez te kilka miesięcy poznałyśmy się lepiej, wiecie już trochę czego się po mnie spodziewać.
Nie będę Wam wstawiać głodnych kawałków o body positive, siedząc w domu pod kocem i nie akceptując samej siebie. Wszystkie sposoby, które Wam podpowiadam, wszystko o czym piszę jest przemielone i przefiltrowane przez moje własne doświadczenie. Nie uważam, że zjadłam wszystkie rozumy i że moja droga jest jedyną słuszną, ale jeśli coś pomogło mnie, to może akurat pomoże i Wam. Kto to może wiedzieć? Ja się nie urodziłam z dobrym samopoczuciem i akceptacją swojego ciała. Przechodziłam i NADAL PRZECHODZĘ przez to samo co Wy. Każdego dnia dokładam wysiłku, żeby kochać siebie. Tak, wysiłku. Mnie też to nie przychodzi za darmo.
Dlatego, jeśli powiem Wam, że każde ciało jest piękne, nawet to tłuste i poznaczone cellulitem oraz rozstępami, możecie liczyć, że pokażę swoje, żeby dać temu dowód. Że wezmę udział w akcji takiej, jak ta ogłoszona przez Wysokie Obcasy, żeby udowodnić Wam, że można nie wyglądać jak ideał i nadal cieszyć się ciałem. Żeby pokazać, że można, bo plaża nie jest wyłącznie dla Słonecznego Patrolu. Bo tylko tak mam poczucie, że jestem w kontaktach z Wami szczera i nie udaję lepszej.
Poza tym – wycieczki poza swoją strefę komfortu uważam za bardzo rozwojowe i zawsze podejmuję się ich z przyjemnością.
Moje serce urosło o połowę na widok kolejnych dziewczyn przyłączających się do akcji.
Bo to nie jest tak, że internet jest tylko dla pięknych i młodych, a jak ktoś się nie mieści do foremki to wyjazd. W sieci jest, czy tego chcemy czy nie, miejsce dla każdego. Tutaj mamy swój własny ogródek, w którym nikt mi nie będzie wytyczał grządek wbrew mojej woli.
Lato się dopiero zaczyna, otwieramy za chwilę sezon urlopowy. Przyłączcie się do akcji! Prowadzenie bloga nie jest warunkiem koniecznym. Zróbmy to razem i zdobądźmy dla siebie kawałek plaży!
Nigdy nie miałam bikini – przynajmniej od 5. roku życia w górę. Zresztą zazwyczaj wybierałam wakacje nieplażowe, więc nie czułam, że czegoś mi brakuje. A Twoje zdjęcia na Instagramie, Twój blog, Twoja szczerość, serdeczność i mądrość każą mi zweryfikować moje sądy. Czy ja nie chciałam kostiumu, czy wydawało mi się, że kostium nie chce mnie? Oj, oj. Dziękuję Ci za to wszystko, cały czas czekam na więcej – i więcej daję sobie z siebie dzięki Tobie (zaimki <3) 😀
Lilka! Cieszę się bardzo, że prowadzisz ze sobą takie rozmowy! Czasami nawet nie zauważamy tego, że rządzą nami kompleksy, tak mamy je głęboko zakorzenione. Pilotują nas w białych rękawiczkach 😉