czy raczej redaktorko portalu Papilot.
Wierzę w to, że media, nawet te powstałe dla rozrywki powinien obowiązywać jakiś poziom. Bawić, nie szkodząc. Powinna to pani odręcznie przepisać sobie do swojego redaktorskiego kajetu, bo popełniony przez panią paszkwil jest zwyczajnie szkodliwy społecznie. I to na wielu poziomach.
Zanim dalej, chciałabym Wam, Syreny wyjaśnić o co poszło. Wczoraj wieczorem niezastąpiona Ania zmienia oznaczyła mnie pod tekstem z portalu Papilot, opublikowanym w charakterze kuriozum na fantastycznej grupie Anki. Tekst traktuje o tym, jak to najgorszy typ klienta, grubaski, demolują ubrania w sieciówkach. Jak się wciskamy w zbyt małe rozmiary i naznaczamy swoim radioaktywnym potem, którego hektolitry ściekają z nas w ciągu doby. Nie będę go tutaj linkować, dość powiedzieć, że był to jeden z tych obrazków słownych, które z założenia powstają po to, żeby się dobrze klikać. Umysłowa sraczka czystej wody, podana w formie rzekomego listu od czytelniczki. To dosyć wygodny wymyk, nie trzeba podpisywac materiału tekstem osoby, która go popełniła. Nie trzeba nikogo zwalniać, za nikogo się tłumaczyć. Można tylko odświeżać i patrzeć jak statystyki rosną: Wiadomo, szczupli się jeszcze bardziej wściekną na grubasów; grubasy wściekną się na tekst i daj boczku, a ukręcą z tego przecudnej urody gównoburzę, w ramach której komentarze o zapachu wypełniającego ludzkie czaszki szlamu spadną w ilości miliona czterdziestu czterech i staną się STATYSTYKI. Będzie co szefowej pokazać, czym się pochwalić koleżankom przy biurowej kawce.
I ja się przyznaję, KILKNĘŁAM. Najgorzej. Ale wiecie co? Usprawiedliwiam się, że przeczytałam ten szajs, żebym Wam streścić a oszczędzić krwawienia z gałek ocznych. Bo wiedzcie, że go doznałam po lekturze rzeczonego paszkwila.
Krajobrazy z grubasami
Język, przyznaję, jest dość malowniczy. Moja latami ćwiczona na lekturze wyobraźnia od razu podsunęła mi widok Królowej Grubasów, wtaczającej się do sklepu z odzieżą. Wiadomo, grube baby nie chodzą, a toczą się, prawdaż. I teraz zobaczcie, proszę, co ja zobaczyłam oczyma duszy: wyobraźcie sobie te biedne obsługantki, te szafarki odzienia naszego – to znaczy ichniego, bo ja przecież, nie zapominajmy też jestem Królową Grubasów – zastygłe wśród wieszaków z wyrazem absolutnej grozy wymalowanym na smukłych obliczach. Jako te łanie śród nocy w nagły snop światła pochwycone. Stężałe. Przerażone. Widzicie to? No. To stąd nas autorka porywa do przymierzalni, w której rozgrywają się sceny godne pędzla Petera Bruegela Starszego. Efekty są (…) opłakane – ubrania są rozciągnięte, zdeformowane, często podziurawione. Ledwo wczoraj potężna dziewczyna zniosła do przymierzalni 3 podobne bluzki i w każdej szwy pękły. Mamyż tu walkę na śmierć i życie, lepszą niż sam Martix. Najlepsze jednak dopiero nadejdzie!
Królowa Grubasów, jak każdy – wedle znajomości grubasowskiej anatomii i fizjologii, którą pani redaktor ma, prawdaż, w małym palcu – zaczyna bowiem ociekać. Ba! Co tam zaczyna! Wiadomo przecież, że z grubasów się leje. Nie omieszkuje nam pani redaktor, głosem Krystyny Czubówny, opowiedzieć więcej o tym, jak na skutek kontaktu z parszywymi wydzielinami grubasów, umęczone swym losem ubrania dokonują losu. Najczęściej idą na stratę, bo od tej wilgoci [ubranie] zmienia kształt i szybko zaczyna śmierdzieć.
Myślicie, że to koniec?!
Wróćmy do tych biedaczyn, zbaraniałych, tfu, struchlałych z przerażenia i umierających po stokroć na zawał serca, gdy tylko Królowa Grubasów spojrzy w ich kierunku, bo jeszcze będą musiały pytanie o większy rozmiar załamać ręce. Bo jeszcze znów spadnie na nie klątwa Chamstwo, Dyskryminacja, Straciłyście klientkę. Tak, jakby Królowej Grubasów kiedykolwiek udało się kupić u nich cokolwiek w jej rozmiarze.
Grubas dobry, grubas zły
Byłaby to może całkiem zabawna opowiastka z morałem, gdyby nie fakt, że nie wszyscy ludzie posiadają umiejętność destylowania tego, co wyczytają w sieci. Wierzcie lub nie, ale istnieją ludzie, dla których słowo w internecie jest jak gliniane tabliczki Mojżesza. Prawda, koniec i kropka.
A stygmat niesiony przez grubych ludzi jest dostatecznie okrzepły, nie trzeba mu benzyny w postaci takich szkodliwych teksów, że by nienawiść do grubych paliła się jasnym równym płomieniem. I tu, pani redaktorko, chciałabym, żebyś pamiętała, że odpowiadasz za tę nienawiść, która się przetoczyła przez komentarze. Jesteś osobiście winna każdej osoby, która po przeczytaniu twoich cuchnących piekielną siarką wypocin zawaha się na progu sklepu z odzieżą.
Powiedziałam, ba, powtarzałam po wielokroć, że żadna praca nie hańbi i wiecie co? Dotarłam właśnie do miejsca, w którym świat mi udowodnił, że jednak są takie zawody, którymi wstyd się parać.
Przykro mi jest, że czytamy w internecie, na ogólnodostępnym, bynajmniej niszowym portalu TAKIE rzeczy. Wydawało mi się kiedyś, że bycie redaktorem, choćby na portalu internetowym, to jednak jest jakaś misja. Wiecie, kocham słowa i myślę sobie, że uprawianie związanego z nimi zawodu to jednak jest jakaś tam nobilitacja. Teraz? Teraz nie wiem co powiedzieć. Jestem po uszy zohydzona i tekstem, i komentarzami. Jak, może mi kto wyjaśni, można pisać o ludziach, LUDZIACH!!!, takie rzeczy? Nie linkuję celowo. Nie chcę nabijać licznika tym, którzy po to, żeby na koniec miesiąca zgodziły im się cyferki w tabelkach, robią krzywdę całemu społeczeństwu. Całemu, sobie też – życie czasami układa się w takie meandry, że można niemal posmakować własnego tyłka.
Mam nadzieję, że trafiając na takie teksty, nie bierzecie ich do siebie.
Że nie czytacie tego gówna i nie nosicie go w sobie, bo naprawdę – czy można o osobie piszącej i publikującej w internecie teksty powiedzieć cokolwiek mądrego? Ja się przyznaję, nie umiem. Mimo całego mojego serca, całej empatii i wrodzonej skłonności do oglądania spraw z tysiąca perspektyw – nie umiem.
Jedyne, co mam do powiedzenia osobie, która napisała ten tekst to…
A z resztą. Kiedyś zrozumie.
“Wydawało mi się kiedyś, że bycie redaktorem, choćby na portalu internetowym, to jednak jest jakaś misja. Wiecie, kocham słowa i myślę sobie, że uprawianie związanego z nimi zawodu to jednak jest jakaś tam nobilitacja.”
Jakoś nigdy nie myślałam w ten sposób. Owszem lekarz czy ksiądz, to faktycznie są dla mnie wyjątkowe zajęcia, ale dziennikarz? to rodzaj literata, który właśnie potrafi przekonująco układać słowa w różne historie, niekoniecznie prawdziwe.
A co do meritum – prawdziwym problem polega na tym, że być może są ekspedientki, które faktycznie tak myślą, jak domniemana autora listu. I dlatego są dla grubszych klientek niemiłe 🙁
Duzo bym opowiedziala o tych biednych ekspedientkach – sobie rzeczy w duzej mierze dzieki nim kupuje w necie.Nie wiem czy ze wgledu na pensje, czy te innych powodow mam wrazenie, ze wiekszosc sklepow wybiera na sprzedawcow osoby bardzo mlode i nie koniecznie zainteresowane swoja praca.Pamietacie scene w butiku z “Prettty women”?O moj Boze ilez razy tak sie czulam jak biedna Julia.Od progu czekal mnie wzrok – czego tu szukasz gruba babo, choc wtedy nosilam rozmiar 40-42.Nie zawracaj nam glowy mamy ciekawsze rzecy do zrobienia niz pilnowac czy czegos nie ukradniesz. czystego fetyszyzmu – bo przeciez i tak nie wejdziesz.Znam historie o pewnej nastolatce, ktora dzieki paru wizytom w sklepach przed polowinkami zapadla na anoreksje.Bo noszac rozmiar 42 niczego sensownego nie mogla kupic – ba panie krzywiac ustecka pelne dezaprobaty od progu sklepu uswiadamialy ja, ze w tym rozmiarze nic nie kupi. Ciuchow nie niszcza grubaski, ale kobiety noszace standardowa rozmiarowke, probujac sie wbic w rzeczy, ktore z sezonu na sezon maja coraz to bardziej zanizona roamiarowke.
Tego typu portaliki żyją z klikajstwa. A najgęściej klika się antagonizowanie grup społecznych, czytaj: szczucie ludzi na siebie. Matki dzieciom na singli i vice versa (pamiętacie jeszcze tę inbę pt. “wózkowe”, rozkręconą przez profesora Mikołejkę?) Kierowców na rowerzystów. Bogatych na biednych. Chudych na grubych. Lud czyta i się nakręca. Efekty widać.
Właśnie z tego powodu od jakiegoś czasu unikam prasy tzw. rozrywkowej (tej z papieru i tej z internetu też) jak tylko mogę. Nie chcę się tym skazić.
Zaś twój wkurw piękny; stylistycznie jędrny, treściowo dosadny. Niczym łupnięcie metaforycznego buta na obcasie w posadzkę. 🙂
Miłe słowa od Ciebie łechcą mi taką specjalną, futrzaną grudkę w sercu.
Oczywiście, że pamiętam wózkowe! Wstyd mi było to choćby i czytać tylko. Cholernie mi przykro, że w Polsce te próby antagonizacji trafiają na tak podatny grunt. Ładnie o tym napisała Sonya Renee Taylor w “The Body is not an Apology”, którą właśnie czytam. Zapodam recenzję jak tylko skończę!
Droga właścicielko jakże znakomitego pióra!
Miałam okazję dorywczo popracować w sklepie z odzieżą, będąc kobietą już w średnim wieku, z natury bardzo życzliwie nastawioną do ludzkości ogółem, dopóki mnie ktoś bardzo porządnie nie zdenerwuje.
Zapewniam Cię, że zarówno, jak istnieją ekspedientki całkowicie nienadające się do wykonywanego zawodu (a jest ich całkiem pokaźny odsetek), tak istnieją kobiety noszące rozmiar mniej więcej 54, usiłujące się wcisnąć w 46, bo “te ciuchy czasem są luźniejsze/bardziej elastyczne i w nie wchodzę” lub “bo jeszcze rok temu właśnie taki rozmiar kupowałam… no, może dwa lata temu”.
Zaręczam, że istnieją klientki przychodzące do sklepu mierzyć ubrania, zapomniawszy jednak uprzednio (zapewne wielokrotnie) o kąpieli lub zwykłym odświeżeniu się pod pachami. Zapewniam, że te tęższe niestety pocą się statystycznie bardziej. Statystyka ma to do siebie, że niestety jakoś uśrednia wnioski płynące z uprzednich doświadczeń i krzywdzi osoby nienależące do średniej.
Tak samo, jak jestem przeciwna stygmatyzacji wszystkich grubych kobiet, tak samo jestem przeciwna stygmatyzacji sprzedawczyń w sklepach oraz … redaktorek na portalach. Wiele wśród nich to osoby, które pracują z sercem i oddaniem, jednak – jak zwykle – najbardziej rzucające w oczy są przykłady negatywne i łatwo (jak widać choćby po powyższym tekście) ekstrapolować doświadczenia wynikające np. z przeczytania jednego durnego artykuliku na wszystkie osoby pracujące w takich redakcjach.
Sama nosiłam już w życiu rozmiar 54 i odczułam na własnej skórze, jak bardzo nieprzyjemna potrafi być obsługa w sklepach odzieżowych, wskazując z obrzudzeniem swoim szczupluteńkim, starannie wymanikiurowanym paluszkiem w stronę rogu z workami na ziemniaki, o ile taki róg w ogóle w sklepie występuje.
Wiem, jak smakuje wzrok taksujący z góry na dół i z powrotem, podczas gdy wyraz twarzy zmienia się w trakcie tego taksowania – o ile to możliwe – na jeszcze bardziej odpychający.
Doskonale wiem.
Jednak ten medal (jak i wszystkie inne) naprawdę ma dwie strony.
Z serdecznymi ukłonami.
P.S. Partykuła “bynajmniej” albo występuje całkiem samodzielnie, albo wzmacniając przeczenie. Prawidłowo złożona wypowiedź z jej użyciem powinna wyglądać na przykład w ten sposób: “… na ogólnodostępnym, bynajmniej nie niszowym portalu…”
Dobrze, że punktujesz takie draństwa i nie zostawiasz ich bez odpowiedzi.
Kurczę, przeczytałam tekst na własną rękę i mam ochotę przepłukać oczy i mózg wybielaczem, taką od tego “listu” zieje pogardą i nienawiścią. Rany boskie, jak bardzo ta autorka się boi i brzydzi. Jak bardzo ma wyłączoną empatię.
Aż wolę się nie zastanawiać, czy ta odraza do inności przekłada się jej gdzie indziej: na starych ludzi, na dzieci, na niepełnosprawnych.
Były takie badania, że ludzie, którym łatwiej włącza się obrzydz (na różne rzeczy), zwykle są mniej empatyczni i mniej tolerancyjni wobec grup, z którymi się nie utożsamiają. I utożsamiają swoje zbrzydzenie z wyższością moralną.
Cosik jest na rzeczy. Smutne.
Teraz jest na papilocie kolejny super artykuł, również chyba przestawiony jako zdanie czytelnika, o dziwo mężczyzny… „Grzegorz uderza w czuły punkt. Dlaczego otyłe dziewczyny nie powinny być z siebie dumne?” Słabo sie robi… :/