Dzisiaj stylizacja plus size, w której – choć może na to nie wygląda – biorę za rogi wzór, który mniej więcej od połowy liceum omijam szerokim łukiem. Ja wiem, jeśli popatrzeć na moje stylizacje, ciężko uwierzyć, że istnieje na tej planecie wzór, z którym mam chłodne relacje. Krata, bo o niej mowa dotąd po prostu nie gościła w mojej szafie. Stało się tak za sprawą cudzej potrzeby udzielania dobrych rad i jest to opowieść o tym, że warto się piętnaście razy zastanowić, zanim się skomentuje obcą osobę.
Dlaczego w modzie nie warto słuchać obcych
A to było tak: wspominałam już na łamach bloga i mediów społecznościowych, że chociaż z dzisiejszej perspektywy nieokiełznanego odzieżowego konsumpcjonizmu wydaje się to bujdą na resorach, czasy mojej szkolnej młodości przypadły na okres, w którym grube osoby w Polce mogły jedynie marzyć o ubraniach w swoim rozmiarze. Ja też marzyłam. Ubrana na co dzień w męskie dżinsy i t-shirty, nieliczne ubrania w moim rozmiarze nosiłam, aż spadały mi z grzbietu. To był czas wytężonych łowów w małomiasteczkowych szmateksach i niepohamowanej kreatywności, która na długie lata zapewniła mi wśród znajomych pseudonim Pani Zasłona. Domyślasz się z jakiego powodu?
Na mojej kreatywności najbardziej cierpiała mama, namawiana regularnie do popełniania wykroczeń przeciwko temu, co w tamtym czasie uważane było za ładne i modne. Bardzo jej jestem za to wdzięczna i apeluję z tego miejsca – jeśli macie dzieci, pozwólcie im nosić dziwne rzeczy, które Wam się nie podobają. Eksperymenty z wyrażaniem siebie są potrzebne i ważne.
W każdym razie – jednym z ubrań popełnionych przez moją mamę była prosta, długa (w końcu miałam wtedy najbrzydsze nogi w kosmosie) sukienka bez rękawów, uszyta z udającego wełnę, kocopodobnego poliestru w kolorze intensywnej niebieskości w czarną kratę. To było, hands down, najbardziej eleganckie ubranie, jakie wtedy posiadałam i byłam z niego bardzo dumna. Tak dumna, że zakładałam ją na specjalne okazje, jak na przykład współpraca grupy teatralnej, do której wtedy należałam z lokalnymi poetami, którzy wyprawiali sobie wieczorki z poezją.
Po jednej z prób zaczepił mnie starszy pan, na oko czterokrotności mojego wieku podówczas mówiąc, że chciałby mi dać dobrą radę. Dotyczyła ona, wystawcie sobie, mojej niebieskiej sukienki w kratę i tego, że osobie o mojej figurze/gabarytach wzór kraty nie służy. Wyobrażacie sobie, że można coś takiego powiedzieć obcej osobie, nastolatce w dodatku! W czasach, gdy byłam w swojej ocenie Królową Grubych.
Prawdę mówiąc nie wiem, co sprawiło, że porzuciłam kratę na długie lata. Te słowa czy wściekłość, że ktoś sobie pozwolił powiedzieć mi coś takiego. W każdym razie ta sytuacja utrwaliła w mojej głowie jakieś negatywne emocje związane z kratą jako wzorem ubrania i już. Nie tknęłam jej dobre 20 lat.
Do dwóch kratek sztuka
Do czasu, gdy zobaczyłam w bonprix tę sukienkę w idealnym odcieniu czerwieni. Tartan, czyli ten typ kraty, w tym konkretnym zestawieniu kolorystycznym zawsze łapał mnie za oko.
Krój sukienki jest naprawdę prosty, prócz zaszewek na biuście, za dopasowanie do sylwetki odpowiada wiązany pasek z tej samej tkaniny co reszta. Jeśli miałabym się doczepiać do kroju, to myślę, że punktem, nad którym warto było na etapie projektu popracować dłużej są rękawy mamy tu proste rękawy – tuby, dosyć szerokie, bo materiał jest nieelastyczny. Ja noszę je podwinięte.
Tkanina jest dosyć cienka, przez splot i gramaturę ciężko mi określić, czy bardziej letnia, czy może na polską jesień. Na mnie, przy 170cm wzrostu, sukienka wypada “w kolano”.
W myśl zasady go big or go home, jak mawiają w Stanach, lub po swojsku – grubo albo wcale – poszłam w tej stylizacji po bandzie, zestawiając kratę z kratą. Tutaj mam szczególną radość, bo ten cudowny, miękki płaszcz to polski produkt marki Moda Size Plus Iwanek. Ma świetny pudełkowy krój, który podbiłam wybierając rozmiar większy niż zwykle noszę. Polecam tę praktykę szczególnie wobec ubrań, które mają zapracować dalej od sylwetki. Pudełkowy krój traci na urodzie, jeśli przylega do sylwetki.
Wiem, że grube osoby często boją się większego rozmiaru, większej ilości materiału. Wynika to z naszego przekonania, że po 1) ubranie powinno mieć efekt “wyszczuplający”, po 2) że im mniej objętości, tym bardziej “wyszczuplająco”. Jak może pamiętacie, jestem psychofanką Rupaul’s Drag Race (nadal, mimo nowych, fatfobicznych kontekstów). W 10 sezonie, w jednym z zadań, Eureka tłumaczy zabieg PROPORTIONIZING, czyli, hm, proporcjonalizacji? Tam konkretnie chodzi o zbudowanie sylwetki klepsydry, ja jednak chciałabym wyciągnąć na pierwszy plan co innego: jako grube osoby my także możemy sobie pozwolić na zabawę objętością w ubraniach. Jeśli coś zostało zaprojektowane i uszyte z myślą, że tu i tam ma wisieć i powiewać, to warto dać myśli konstruktorskiej szansę i podążyć za tą wskazówką. Owszem, nawet, jeśli to oznacza branie większego rozmiaru – oczywiście na tyle, na ile jest to możliwe w ograniczonych zakresach rozmiar owych. Szczególnie polskich, bo nasze krajowe tabele są zwykle dużo mniej pojemne. Dla porównania – na zdjęciach mam na sobie sukienkę w rozmiarze 50 i płaszcz w rozmiarze 54/56.
Wracając do płaszcza, krój jest obszerny, a rękawy pozwalają na założenie swetra. Jestem pod wrażeniem staranności wykonania i idealnego spasowania wzorów między kieszeniami a resztą ubrania. Płaszczyki dostępne są w czterech kolorach, które możecie podejrzeć tutaj KLIK.
Dodatki
Z dodatkami to dosyć zabawna sprawa, bo wiesz, z tą chustką to celowałam nie tyle w moją prababcię (dzięki, mamo!), co w królową angielską wyprowadzająca swoje corgi. Wyszło zdecydowanie bardziej robotniczo i żałowałam, że w przepojemnej shopperce poznańskiej firmy Props nie miałam trzech kilo ziemniaków, żeby je malowniczo rozsypać na schodach pod Teatrem Wielkim. W sumie to robotnicza nostalgia komponuje się ze scenerią burych kamienic i kolorowych październikowych liści.
INFO:
sukienka – bonprix
płaszcz – Megan, Moda Size Plus by Iwanek, prezent od marki
chustka – prezent
torebka – Props
buty – Vagabond via Zalando