Kiedy po występie w telewizji Magda Gajda, społeczny rzecznik praw otyłych i założycielka Fundacji Od-waga zapytała mnie czy myślałam o wyleczeniu się z otyłości, coś mi w środku zgrzytnęło.
Może i ostatnio pisałam mniej, ale nie znaczy to, że mniej myślę. Jest raczej odwrotnie, bo znów próbuję łapać za ogon po trzydzieści srok na raz. Chcę powiedzieć tak dużo rzeczy, że wszystkie razem zostają na sitku. Wyciągam z tego kłębowiska pojedyncze nitki i oglądam z każdej strony.
Myślę sobie na przykład o fatfobii, tłuszczowstręcie, na karb którego zrzucamy wiele aspektów, w których nam nie wychodzi. Czy myślałam o nie byciu plus size? Prawdę mówiąc nie, nie myślałam. Na pewno nie w kontekście operacji bariatrycznej, bo wiecie co? Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, że można bez bezpośredniego zagrożenia życia podjąć ryzyko idące z TAKĄ operacją.
Zaznaczam, dla tych, którzy zajrzą tu może po raz pierwszy: jestem absolutną fanką podejmowania własnych decyzji i nie oceniania. Jeśli ktoś decyduje się na tak drastyczny krok, na pewno ma ku temu powody. Taka operacja to nie jest wypad do sklepu po bułki – trzeba się do niej przygotować. Po operacji pewnie wcale nie jest łatwo żyć i ja to naprawdę szanuję. Co wcale nie znaczy, że muszę być za, a to głównie dlatego, że rozumiem samoakceptację jak proces, nie jako cel.
Wina plus size
Zastanawiam się tylko jak to jest, że dałyśmy sobie wmówić, że kiedyś będzie lepiej. W domyśle: kiedyś = jak już schudnę. Jak skończe tę dietę. Jak zmniejszę ten żołądek. Jestem plus size od zawsze i jeśli do czegoś czuję się uprawniona, to do powiedzenia wprost, że my, ludzie (a szczególnie kobiety!) plus size mamy szczególną tendencję do obwiniania za wszystkie nasze życiowe niepowodzenia zwiększonej masy ciała. Nie dostałam pracy, to dlatego, że jestem gruba. Nie pokochał mnie, to dlatego, że jestem gruba. Nie wychodzi mi – wszystko dlatego, że jestem gruba. Przy czym, z uporem godnym lepszej sprawy, ignorujemy prawdopodobieństwo, że szczupłym ludziom również nie wszystko się w życiu udaje. No ale jak to? Przecież są chudzi!
To nasze nastawienie to jest ostateczna wygrana strachu przed grubością, tłuszczofobii – pozwólcie, że wobec braku zgrabnego tłumaczenia będę używać spolszczonej wersji fatfobii. Owszem, jest mnóstwo szczupłych ludzi, dzięki którym fatfobia ma się w naszym społeczeństwie świetnie, ale jej absolutną koroną i triumfem jest nasze własne głębokie przekonanie o tym, że to tłuszcz, który na sobie nosimy czyni z nas podludzi. Fatfobia ma swojego agenta w każdej i każdym z nas – ten mały głosik, zawsze nam przypominający, żeby czujnie rozglądać się na boki, czy aby ktoś krzywo nie spojrzał.
Bywało, że z pełną świadomością oddawałam jej pola:
Za każdym razem, kiedy nawet nie podejmuję próby zrobienia czegoś, co bardzo chciałabym zrobić
Nie pójdę przecież tańczyć, nie pójdę sama do baru czy kina, nie zjem publicznie tej zapiekanki, nie założę sukienki przed kolano. Jestem przecież gruba, a grubi ludzie nie mają prawa tańczyć, poznawać nowych ludzi, jeść publicznie, a już tym bardziej bawić się modą. Ja to przecież wiem na długo przed tym, gdy anonimowa, mijana na ulicy osoba rzuci mi pełne dezaprobaty spojrzenie. Wiem.
Za każdym razem, kiedy nie zgłosiłam się do konkursu, bo przeciez BĘDĄ lepsi, chudsi
Kto gruby, ten gorszy. Albo się nie nadaję, albo może lepiej niech nie imponuję umiejętnościami – lepiej nie zmniejszać swojej szansy na to, że ktoś nas uzna za nerda. Poza tym na pewno nie wygram, nic nigdy nie wygrywam. To nic, że zwykle nawet nie próbuję.
Za kadym razem, kiedy nie odezwałam się publicznie we własnej obronie
Co za czasy, z nikogo się już pośmiać nie można. Trzeba rzygać tęczą i lepiej nie krytykować. Zostali tylko grubi, plus size jak to teraz mówią. Tylko z grubasa jeszcze można się pośmiać, bo ten swię zwykle nie odezwie. Dlaczego miałby? Wszyscy przecież wiedzą, że każdy gruby jest gruby na własne życzenie. Przez własne niedbalstwo, a skoro tak, to mu się należy.
Za każdym razem, kiedy nie powiedziałam chłopakowi, że mi się podoba
Ile razy umarłam z miłości, ile ognistych romansów przeżyłam we własnej głowie z ludźmi, którzy nigdy nie dowiedzą się, co do nich czułam. Z ludźmi, z którymi byłam blisko, w zażyłych, kumpelskich stosunkach, miesiącami nie dając po sobie poznać, że miękną mi kolana. Ile to razy strach przed odrzuceniem był ważniejszy, niż potencjalne zyski?
Za każdym razem, gdy nie poszłam na randkę, bo przecież to niemożliwe, że mu się naprawdę podobam
A ile razy nie dałam wiary w to, że mogę się komuś podobać? Głupim żartem zbywałam propozycje, może łamałam serce? Nikt przecież nie mógł się zadurzyć w grubasce, prawda? Jak niestrudzenie szukałam dowodów zdrady, czekając na chwilę, w której się okaże, że to tylko głupi żart, przegrany zakład. Że zaraz z szafy wypadnie ukryta kamera i śmiechom z grubaski nie będzie końca.
Wspomnienie tych sytuacji mrozi mi krew.
Mrozi mi krew myśl o tym, że nie jestem w tym względzie taka wyjątkowa. Taka znów unikalna. Że gdzie tam, pod drugiej stronie ekranu, wśród Syren Lądowych i wśród osób, które o blogu nie słyszały nigdy są takie, które myślą jak ja. Że dzięki nam i tym, co kotłuje się w naszych głowach fatfobia wygrywa każdego dnia. Że my same, sami, jesteśmy jej najlepszymi emisariuszami.
Znamy swoje miejsce w szeregu tak dobrze, że strach nam ruszyć się i zmienić coś na lepsze. Strach uwierzyć, że to nie o gruby tyłek tak naprawdę chodzi. Że problem jest gdzie indziej.
________________________________
Photo by Natalie Collins on Unsplash
„Jestem plus size od zawsze i jeśli do czegoś czuję się uprawniona, to do powiedzenia wprost, że my, ludzie (a szczególnie kobiety!) plus size mamy szczególną tendencję do obwiniania za wszystkie nasze życiowe niepowodzenia zwiększonej masy ciała.”
A skąd bierze się Twoje przekonanie, że grubaski są jakoś szczególnie zakompleksione? Bo mnie się wydaje, że podobne psychologiczne procesy dotyczą także osób o innych realnych lub wyobrażonych defektach ciała.
„Czy myślałam o nie byciu plus size?”
Ja myślałam wielokrotnie, przy czym bardziej w kontekście leczenia przyczyn niż skutku. I dlatego operacja bariatryczna nie wydaje mi się szczególnie atrakcyjna.
W dodatku ja pamiętam czasy, kiedy byłam owszem pulchniejsza od koleżanek, ale nie otyła. I wyobrażam sobie, że gdybym schudła, to mogłabym łatwiej kupować ubrania, nosić buty normalnej tęgości i na obcasie, byłabym sprawniejsza fizycznie, mniej bym się pociła, wygodniej byłoby mi w samolocie.
Magda, chciałabym Cię na poważnie zapytać, czy nie mogłabyś być sprawniejsza fizycznie nawet w obecnym ciele? W sensie budowania przez ruch sprawności, nie chudszego ciała?
Leczenie przyczyn otyłości to wciąż, niestety, jest pieśń dalekiej przyszłości, bo medycyna nadal nie potrafi nazwać wszystkich czynników ją wywołujacych.
Nie napisałam, że grubaski są szczególnie zakompleksione. Napisałam, że mamy tendencję zrzucania odpowiedzialności za to, co sie w naszych życiach dzieje na ten jeden, konkretny parametr fizyczny, różniący nad od średniej. Nie wiem czy np. osoby nielubiące swoich włosów uważają, że nie wiedzie im się w życiu z tego konkretnego powodu. Za mało mam danych. Codziennie natomiast słyszę/czytam, że ktoś czegoś nie moze, bo jest gruby.
dlatego ważne są osoby, które mówią o tym głośno. jakoś łatwiej walczyć z demonami jak się nie jest z tym samemu.
Pozdrawiam,
Syrena Lądowa z przejścia dla pieszych na Kościuszki/ Struga 😉
O wiele. Człowiek przestaje wierzyć w to, ze jest jakimś wyklętym dziwakiem, żyjącym we własnej głowie. Trzeba o tym rozmawiać, bo nigdy nie wiesz, komu dasz siłę swoją postawą 🙂
Mnie na ten przykład dałaś! Dziękuję, że mnie zaczepiłaś i przsepraszam, za moją absolutnie kretyńską reakcję, ale tak się zawstydziłam, że mię zatkało!
Gdybym naprawdę, ale tak naprawdę była w stanie uwierzyć, że nie o gruby tyłek tu chodzi – byłabym wolna.
Mogłabym iść przez świat w poczuciu, że mam na nim swoje miejsce.
Ale pamiętam dobrze, jak to było, gdy ważyłam 63 kilo, a nie 90. Mężczyźni odwracali się za mną na ulicy. Teraz nikt się nie odwraca. Bardzo mi smutno z tego powodu.
Nina, w byciu grubo babo mam wieloletnią praktykę i naprawdę nie uwierze nigdy w to, że nikt się za Tobą nie odwraca na ulicy. Rozmawiałyśmy o tym, że docelowo nikt nie chce żyć w celibacie, ale tak sobie myślę, ze nie bardzo widzę, dlaczego tak by miało być. To, że nie każdy facet ma ochotę na seks z kobietą plus size to nie jest coś złego. Ja też nie mam ochoty chodzić do łóżka z każdym facetem przecież, nie?
Ula – tusza nigdy nie przeszkadzala mi w zyciu jesli chodzi o tzw normalne zycie.Zawsze mialam gadane, wlasne zdanie i z powodu figury nie uwazalam za gorsza.Wiedzialam, ze z taka budowa, predyspozycjami genetycznymi nigdy szczupla i sliczna nie bede.I nawet prawde mowiac nie zazdroscilam ani figury , ani urody.Wiem jakim jestem czlowiekiem, ile moge dac i nie zamierzam sie przejmowac rzeczami na ktore nie mam wplywu.Oczywisicie , moglabym byc na dieciei szczuplejsza, moglabym nakladac sceniczy makijaz by wygladac lepiej, ale czy to bym byla ja?Natomiast zawsze bolalo mnie to jak do grubych kobiet podchodza mezczyzni.Podobnie jak Ty nie smialam wyjsc z friendzonei wiem z perspektywy, ze dobrze robilam.Dla prawie kazdego faceta gruba to nie kobieta.To nie obiekt seksualny – chyba , ze jakis chorych feederskich fantazji. W sumie ta nagonka na grubych to wlasnie poklosie meskiego wzorca urodowego.Gdybysmy sie w niego wpasowywaly to i inne kobiety nie bylyby tak napastliwe.One wiedza, ze dla przecietnego faceta jestesmy tlusta baba, nikim wiecej.Nadal zyjemy w swiecie szowinizmu – gdzie wartoscia czlowieka jest jego status finansowy, a dla kobiety dodatkowo wyglad.
Karolina, ja się uparcie nie zgadzam, że możemy się podobać tylko feedersom. Oczywiście, mężczyzn, którym podobaj się grube babki jest mniej, stygmat społęczny jest faktycznie silny, ale! wcale nie oznacza to, że ich nie ma. Że nie mżemy być obiektem seksualnym.
Powtarzanie, że żyjemy w szowinizmie nie przynosi nam, niestety żadnego progresu. O wiele więcej daje zadawanie kłamu powszechnym stwierdzeniem o tym kim są i co powinny grube baby. Zobacz, co się dzieje w internecie. Widać nas coraz lepiej i tego się trzymajmy. Większa reprezentacja, moim zdaniem doeclowo oznacza dla nas zmiane na lepsze.
Ula – tam gdzie tylko moge podwazam pewne stereotypy.Mowie wprost , ze gruba kobieta tez ma uczucia i nie jest slaba, zaniedbana baba po ktorej mozna jezdzic.Przede wszystkim walcze ze stereotypem grubej – z jednym wiadrem czipsow w jednej rece, a lodow w drugiej czy zywiacej sie byle jak , tlusto i niezdrowo.Szczerze mowie facetom, ze gosc ktory patrzy na mnie tylko przez pryzmat wygladu jest dla mnie nikim – stojaca nizej w rozwoju forma czlowiekopodobna.Tak – widze mase kobiet, ktore tez nie pozwalaja sie sprowadzac do roli slicznej laleczki i bardzo mnie to cieszy
Rozmiar niestety *jest* czynnikiem, który wpływa na to, jak ludzie nas odbierają. Ale z dwoma zastrzeżeniami:
– Najmocniej wpływa na tego jednego człowieka, którym jesteśmy. I to jest cholernie przykre, bo to jest jak noszenie przy sobie wszystkich tych bagnistych wstrętnych kłamstw, które się usłyszało od innych.
– Jest czynnikiem. Mocnym, powiązanym z mnóstwem innych, i tych psycho i tych społecznych i tych biologicznych. Ale na szczęście tylko jednym czynnikiem. Życie jest wielozmiennowe i analizowanie go wyłącznie pod kątem jednego, choćby piekielnie silnego czynnika jest, eeee, słabe metodologicznie. Nic nam nie objaśni a stworzy szkodliwe artefakty.
Absolutnie nie mówię, żeby go ignorować w naszym dłubaniu w świecie. Ale żeby nie dawać mu, excuses le mot, takiej wagi, bo się analiza rypnie.
Prostemi słowy: znam bardzo szerokie laski przeszczęśliwe w związku (albo bez związku), eksplorujące świat, pewne siebie. Znam cienkie laski spłoszone życiem, siedzące w ciemnej kałuży codzienności i gmerające w niej palcem, niewidzialne dla facetów.
To, że sama mając elementy plus size łatwiej widzę je jako praprzyczynę wielu wtop i lęków nie tylko u siebie, oznacza tylko, że jak coś mam, to jestem na to wyczulona u innych. Confirmation bias.
Oczywiście, że jest czynnikiem, bo nasza kultura niestety zbyt długo pielęgnowała stareotypy, żeby je teraz oddawać tak całkiem bez walki. Ale! jest trochę tak, że do pewnego stopnia mamy nad tym kontrolę. W finale to i tak my decydujemy o tym, jak się podajemy i czy umiemy powiedzieć komuś “szanuj mnie, jak ja szanuję ciebie”.
Przeraża mnie to, jak głęboko zakorzenione jest to przekonanie, że grube ciało to złe ciało. Słyszę to nawet od Zu, która jest przecież dopiero w trzeciej klasie podstawówki A DO TEGO mieszka ze mną, więc to nie jest tak, żeby nie było w domu pozytywnego wzorca w tym aspekcie.
Ja naprawdę nie uważam, że waga musi być determinantem jakości życia tak per total, bo tak jak móisz – można jej nadawać różną wagę 😉 Widziałam się we wtorek z uczestnickami Projektu Optymista w Łodzi i tam w naszej rozmowie padło właśnie, że jak ktoś waży sto kilo, to niestety zwykle jest tak, że to sto kilo ma przede wszystkim w głowie. Ciężko się żyje z takim kowadłem na co dzień i nie ma się co dziwić, że im dalej w czas, tym trudniej to zrucić i zacząć myśleć inaczej.
Tak! Właśnie to chciałam napisać – mamy dość różne style, więc może wyszło, że się z Tobą nie zgadzam, a ja się zgadzam z przytupem i melodyjką, że czynnik jest, ale: tylko jeden z milijona i dławi najmocniej nosicielkę/nosiciela. Ta zinternalizowana niechęć do siebie niestety przekłada się na to, na co pozwalamy innym ludziom.
Tak a propos tekstu o złym ciele. Czy znasz może tekst autorki Hanne Blank (aktywistka Heath At Every Size, bardzo ciałopozytywna, z zacięciem antropologicznym) o “prawdziwych” kobietach? Nie chciałabym tu przeklejać całości (tu jest: https://www.goodreads.com/author/quotes/61858.Hanne_Blank), ale właśnie tam pada świetny tekst, że nie ma złego sposobu posiadania ciała. There’s no wrong way to have a body. I kurczę, to boli, że tak mało osób to czuje. Że tak mówi się o ciele jako o fajnym narzędziu, o czymś co wymaga troski a czasem pomocy, tylko ustawia się wzorek z pieca wzięty – a kto nie realizuje, ten nie zasługuje.