Nowy Rok zaczęłam z przytupem. Między świętami a Sylwestrem złapałam anginę, co doprowadziło mnie do bardzo dla mnie nietypowej sytuacji – otóż jestem na zwolnieniu lekarskim.
Co w tym takiego dziwnego? Pozwólcie, że opowie Wam o tym człowiek, który w ciągu ostatnich pięciu lat brał antybiotyki dwa razy. Czyli ja.
Twarze ciałopozytywności
O tym czym jest, a czym nie jest ciałopozytywność rozmawiamy od czasów zanim jeszcze umiałyśmy to tak pięknie i zawodowo nazwać. Można polemizować w nieskończoność i tylko jedno jest pewne: body positive ma tak wiele twarzy, jak wiele osób uczestniczy w dyskusji. Szanuję to, chociaż czasem jest mi trudno.
Odkąd na Instagramie można śledzić hasztagi, codziennie oglądam zdjęcia szczuplutkich dziewczyn otagowane #bodypositive. I mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony każdy ma przecież prawo do własnych kompleksów i skomplikowanych relacji ze swoim ciałem, a drugiej… Z drugiej czuję się trochę okradziona. Nie chodzi o odmawianie ciałopozytywności komukolwiek, ale mam wrażenie, że wprowadzenie tego pojęcia do mainstreamu powoduje nadużycia wobec osób, z myślą o których powstał ten prąd. Tych niekonwencjonalnie pięknych albo nie pięknych wcale, pomijanych, niedoreprezentowanych i niepewnych siebie.
Long story short: trudno mi zbudować jednoznaczne stanowisko, ale jedno wiem na pewno:
Ciałopozytywność to również, jeśli nie przede wszystkim, umiejętność zadbania o swoje ciało. Umiejętność poświęcania mu uwagi, dbania o jego dobrostan, dążenia do równowagi.
I to jest ten aspekt ciałopozytywności, którego kompletnie nie umiem.
Nie umiem w chorobę
Nie potrafię odpuścić, pójść na L4. Zamiast podarować sobie czas na rekonwalescencję zawsze świruję. Nie jestem przecież taka chora – nawet wtedy, gdy przez tydzień chodzę do pracy z gorączką i gilem do pasa, nawet wtedy, gdy stracę głos. Nie jestem przecież AŻ TAK chora. To znaczy jestem chora, ale na Syndrom Produktywności. Wydaje mi się zawsze, ze jeśli nie pojawie się w pracy przez 3 – 4 dni to znaczy, że się do niczego nie nadaję. Że sobie radzą beze mnie. Jestem głeboko przekonana, że wiele z Was ma tak samo. Doskonale znacie to uczucie niepokoju, kiedy zostajecie w domu, całkiem jak ja. Niezła bzdura.
Ten tydzień jest dla mnie szczególnie trudny, bo 2018 zaczęłam z anginą. Rzadko choruję, a jeszcze rzadziej trafiają mi się takie mastodonty chorobowe jak jej wysokość Angina. Zwykle sprawę załatwiam ibupromem, tym razem się nie dało.
Mój self-care czyli antybiotyki i czas na sen
Śpię, jem, piszę, śpię.
Chciałabym, żeby ten rok był dla mnie czasem nauki self-care – dbania o siebie w różnych aspektach życia. Nawet w tak banalnych i może na pozór oczywistych aspektach, jak umiejętność wrzucenia na luz i dania sobie czasu na wyzdrowienie. 2017 nie był pod tym względem zachwycający, głownie szlifowałam swoje mistrzostwo w ciśnięciu samej siebie.
Czy to naprawdę jest to, czego potrzebujemy?
Piszę to wszystko bo wiem, że nie jestem ze swoim podejściem sama. Wiem, że macie na sumieniu podobne grzeszki w niedbaniu o siebie. Widzę Was! I w tej chwili grożę Wam palcem.
Pamiętajcie o sobie. Ciałopozytywność to nie tylko fotki w bieliźnie.
Jeśli podobał Ci się tekst i chcesz o nim pogadać, zapraszam do komentarzy. Będzie mi też niezwykle miło, jeśli zdecydujesz się go udostępnić i puścić dalej w świat. To taka mała nagroda dla mnie 🙂
Z ustępem o promowaniu ciałopozytywności przez osoby, które ogół społeczeństwa przecież uznaje za piękne i godne zazdrości – zgadzam się na stopro. Czuję do nich pretensję o to, że zawłaszczają coś, co miało być o nas i dla nas. Z drugiej strony punkt widzenia naprawdę JEST powiązany z punktem siedzenia. Dla mnie istotnym problemem jest brak choć trochę eleganckich butów, w których mogłabym chodzić bez bólu; dla kogoś innego złamany paznokieć. Miałam na studiach taką koleżankę. Śliczna jak obrazek; wiotka, bladolica, o ogromnych oczach ocienionych gęstymi rzęsami. Jej czarne włosy tworzyły malownicze loki; mogła je spiąć widelcem, a i tak wyglądała jak postać ze starych portretów. Wyznała mi kiedyś, iż czuje się ze sobą kiepsko, bo wszyscy chwalą jej wygląd, a nikt – osobowości. Także ten. :/
Także zupełnie nie umiem o siebie zadbać, co bezpośrednio wynika z faktu, że żyję tak bardzo w swojej głowie, iż głuchnę na sygnały płynące z ciała. Kiedy jestem w dołku, nie wyjdę do sklepu i leżę głodna. Dziś ugotowałam prawdziwy obiad – nie masz pojęcia, jaka jestem z siebie dumna. Tu się walczy się o każdy centymetr bliżej funkcjonalności (w “normalność” jako kategorię przestałam wierzyć już dawno.) Zdrowia, jak najprędzej. 🙂
Jestem dumna też. Prawdziwy obiad to nie w kij dmuchał.
Absolutnie się z punktem siedzenia zgadzam – dla każdego jego sprawy są najważniejsze, a kłopoty największe. Trzeba to szanować. Bardzo bym nie chciała jednak, żeby bodyposi wyoutowało swoje pierwotne sensy na margines.
Przykro mi, że chorujesz 🙁 angina to okropne bydlę, miejmy nadzieję, że szybko minie.
Co do meritum – niedawno protestujący rezydenci zaczęli wskazywać na to, jak źle jest być leczonym przez lekarza, który np. nie spał od 24 godzin. Ja podobnie podchodzę do choroby. Pacjenci / klienci / petenci mają prawo spotkać się ze zdrową i sprawną osobą, a nie z kichającym zombie, które myśli tylko o położeniu się do łóżka.
Absolutnie. Ten rodzaj samoopieki dotyczy każdego, nie tylko Syren Lądowych.
Ciałopozytwności trzeba się uczyć cały czas, bo nowe sytuacje, to nowe problemy. Na przykład przy karmieniu piersią pierwszej córki trochę wstydziłam się otoczenia i chwałam po kątach. Po urodzeniu drugiej straciłam opory – karmienie piersią jest czymś wspaniałym i ma swoje piękno.
Jednak wiele przede mną by osiągnąć ciałopozytywną pełnię, ale tego sobie i Wam z serca życzę 💚💚💚
To co napisałaś jest bardzo głęboko mądre – ciałopozytywność to proces, którego trzeba się ciągle uczyć na nowo. Nasza ciała zmieniają się dynamicznie, jak tu za tym nadążyć? 😉
I cisnąć, i cisnąć, i nadużywać… Skąd ja to znam. Jako wolny strzelec nie umiem odpoczywać, przecież zawsze jest coś. Bywa, że pracuję do nocy, bo przecież “w ciągu dnia odpoczywałam”, jakby to była karygodna zbrodnia, a nie odpowiedź na normalną potrzebę. Też chciałabym, żeby ten rok upłynął mi pod znakiem wsłuchiwania się w siebie, stanięcia tak blisko siebie, na ile się da. Wszystkiego, co najlepsze, a w tym momencie – przede wszystkim zdrowia! <3
Mam te same odczucia co do bodypositivity. Trudno mi pochylić się z troską nad problemem wiotkiej osóbki na fotce, biorącej w paluszki wyimaginowany tłuszcz i okraszającej to komentarzem, że każdy powinien starać się zaakceptować swoje niedoskonałości. Trudno mi sobie nawet wyobrazić, jakie uczucia w osóbce wzbudziłby widok kogoś takiego jak ja i z jak głośnym krzykiem by uciekała 🙂 Wiem, każdy ma swoje insecurities, staram się, ale jednak to dla mnie trudne. Jeśli to szczere wyznanie – to jeszcze OK, ale mam podejrzenie, że nader czesto jest to po prostu marketing. Temat jest modny, więc podłącza się pod niego, kto żyw. Ciałopozytywność wymyśliły właścicielki ciał naprawdę niekanonicznych, a teraz są z niej wypychane przez tłum zwykłych zakompleksionych ludzi. Których też trzeba odkompleksiać, ale to jakby inny kaliber. Oraz tych, co się zwyczajnie podczepiają, by zaistnieć. Co z tym zrobić? Jeszcze nie wiem. Myśleć.
Są jeszcze ludzie z zaburzeniami odżywiania albo obrazu własnego ciała. Czytuję regularnie blogerkę, która lubi się fotografować; na fotach jasno widać, że nigdy w życiu nie wykroczyła poza rozmiar 40. Ileż ona się nalamentowała, że “czuje się grubo.” A przecież poza tym to mądra, przenikliwa dziewczyna. Takie wypowiedzi są dla mnie trochę jak policzek – bo jeśli jakaś zwiewna nimfa “czuje się gruba”, to przecież ja muszę być pełnotłustym wielorybem – ale staram się pamiętać, że każdy ma swojego mola, co go żre. Starram się. 😀
Wyobraźmy sobie jednak dajmy na to trzy kobiety: rozmiar 34, 44 i 54. Pierwsza wchodzi do centrum handlowego i może kupić ciuchy w każdym sklepie. Kobiet z sylwetką podobną do jej jest pełno we wszelkich mediach tudzież katalogach luksusowej bielizny 😉 Druga wchodzi do centrum handlowego i może kupić ciuchy w dwóch sklepach, a w telewizorze widziała kiedyś Dorotę Wellmann. Trzecia wchodzi do centrum handlowego i nie może kupić ciuchów w żadnym sklepie oraz nie pamięta, kiedy ostatnio widziała kogokolwiek podobnego do siebie w jakimś medium poza ciałopozytywnymi profilami na instagramie. No i o ile każda z nich, łącznie zapewne z pierwszą, swojego mola ma, to jednak ich sytuacje różnią się nieco. Także, czym innym są prywatne narzekania na grube się czucie, a czym innym podpinanie ich pod hasztagi witalnie potrzebne grupie numer 3 do tego, by mogła w ogóle zaistnieć. Po prostu, może i całkiem niechcący, ale można jednak komuś w ten sposób szkodzić. Przydałoby się móc jakoś rozdzielać „czuję się grubo” (co też jest problemem, któremu nie możemy odmawiać istnienia, nawet jeśli czasem jest trudno 😉 ) od „jestem gruba i w związku z tym muszę sobie wywalczyć masę konkretnych rzeczy”, jak ubrania, bieliznę, brak takiej czy innej formy dyskryminacji.
kocham spać
A propos smukłych ślicznotek poczuwających się do ciałopozytywności. Fakt, z jednej strony boli, że podkradają coś, czego – naszym zdaniem – nie potrzebują. Ale z drugiej: decydowanie za kogoś, czyje i jakie ciało zasługuje na pozytywność też niekoniecznie jest ok. Jakoś intuicyjnie się czuje, że ciałopozytywność jakoś bardziej należy do ciał, które tej pozytywności nie dostają z zewnątrz: od społeczeństwa i jego norm/wymogów/wyśrubowanych ideałów. A przecież jest jeszcze ten komponent wewnętrzny ciałopozytywności – żeby sam właściciel ciała go nie gnoił, i się nim nie gnoił. Wiem jak bardzo można nienawidzieć zewnętrznej powłoki, choćby świat cały mówił, że jest ok. Może dla tych dziewczyn, na nasze oko idealnych, cholerną wewnętrzną odwagą jest to, że cyknęły sobie fotkę z tym *jednym* pryszczem na wierzchu i bez pełnego oberwania futra z uda. Bo dopiero się uczą, że tak można i świat się nie zawali.
Czy to spłyca ciałopozytywność? En masse – trochę tak. Dla samych zainteresowanych – nie.
Głębi tego aspektu nie jestem w stanie oszacować, mimo że:
1 – zawsze szanuję cudzy krajobraz wewnętrzny
2 – jestem przeciwniczką separatyzmu rozmiarowego
Oczywiście, każde ciało ma prawo do bodypositive. Z drugiej strony nie da się nikogo zmusić do szczerości.
Prawda. Naiwnie założyłam, że hasztag używany jest tylko szczerze a nie do celów li tylko marketingowych.
Może dlatego, że niezależnie od noszonych rozmiarów, a jeździło i jeździ od 36 do 44, miałam (i miewam) kilofy-kompleksy dokładnie tej samej wielkości.
Uczę się ciałopozytywności, ale wciąż to nie jest “moja śliczna kochana noga”, tylko “może nie najpiękniejsza, ale jak dobrze działa”.
Jeśli nie pomyślisz o sobie w chorobie, to pomyśl o tych, których tym gilem i gorączką możesz zarazić.. a oni może mają dzieci i te dzieci będą zarażone również…. a te dzieci mają kolegów i koleżanki… itd… jesteśmy częścią całości ..