fbpx
Przejdź do treści
Strona główna » fattitude » Gruba jak Ashley Graham

Gruba jak Ashley Graham

Czy w rachunku plus size + body positive zgadzają nam się drobne?

Kojarzycie Ashley Graham? Ciemnooka piękna klepsydra, statek flagowy plus size w przestrzeni publicznej przez ostatnie kilka lat, okładki w Vouge i letnim dodatku Sports Illustrated, wybiegi na nowojorskim Fashionweeku u Korsa, jurorowanie w America’s Top Model i inne takie? No pewnie, że kojarzycie. Pisałam o niej niejednokrotnie, bo Ashley od kilku lat jest we właściwym czasie i miejscu, żeby wsadzić stopę między drzwi a futrynę i przypomnieć światu, że grube dziewczyny też istnieją.

W moim sercu Ashley nosi oczywiście koronę, ale zamierzam dzisiaj piać peanów na jej cześć i pisac psalmów pochwalnych. Bo widzicie, Ashley mnie rozczarowała. W swoim wywiadzie dla People powiedziała bardzo brzydką rzecz.

 

Są takie dni, kiedy czuję się grubo.

Nic takiego. Siedem słów, do których mogłaby się przyznać każda z nas. Czasami mam wrażenie, że jestem pontonem – szczególnie w te miłe momenty kiedy moje hormony tworzą Wielką Symfonię Menstrualną na zszargane nerwy i retencję wody. Ustalmy sobie, że każdy może mieć gorszy dzień. Taki, kiedy czuje się ze sobą zwyczajnie źle i jedyny stan, w jakim może się zaakceptować to burrito z koca podlewane winem. Nie mam za złe Ashley, że przyznaje się do bycia człowiekiem.

Chciałabym jednak, żebyśmy dokladnie przyjrzały się ostatniemu ze słów.

Gruba i zła

Jestem gruba. Większość z Was, czytających, pewnie też. Jestem gruba, jestem brunetką, jestem dość wysoka. Jest nieskończenie wiele przymiotników, których można użyć, żeby opisać człowieka. Z grubym jest ten problem, że gdzieś po drodze stracił trochę swoich deskryptywnych rumieńców i stał się inwektywą. Gruby jak świnia. Gruba krowa. Nikt mi nie wmówi, że kiedykolwiek usłyszał to w pieszczotliwym kontekście. A przecież kiedyś gruby funkcjonował w z goła innym charakterze – pomyślcie tu o grubej rybie. Nikt nie marszczy brwi na widok grubego pnia drzewa, ani nie czuje sie w moralnym obowiązku poinformowania napotkanego losowo kota, że ma wyjątkowo grube futri i że może powinien coś z tym zrobić. Kontekst kulturalny nadał grubemu gorzkiego posmaku i ciężaru, który nosimy w sobie latami.

Jestem, jak wiecie, w drużynie pracującej nad normalizacją tego słowa i przywróceniem mu pierwotnego, neutralnego znaczenia. Cieszę się jak dziecko z każdego sukcesu Ash, bo wiem, że to też mój sukces. I Wasz. I nagle Graham spuszcza te bombę. Że czuje się grubo, czyli źle.

Ashley, Ashley, Ashley. Grubo, nie znaczy źle. I źle wcale nie oznacza grubo. Ja czuję się grubo każdego dnia. Z tego prostego powodu, że gruba jestem codziennie. Niezależnie od tego, czy jest mi akurat dobrze, wesoło, smutno, a może całkiem gównianie. Zaw-sze. Stawiając znak równości pomiędzy grubym a niepewnym siebie, przestraszonym, zażenowanym czy smutnym dopuszczamy się niebezpiecznej generalizacji, że jest to cecha każdego grubego człowieka, w każdym możliwym momencie.

Plus Size =/= Body positive

Takie to niby oczywiste, a jednak niezrozumiałe.

Ciągle o tym zapominam, i dlatego wiecznie się rozczarowuję. Sama nie wiem dlaczego podejrzewałam Ashley Graham o bycie body positive. Możliwe, że na manowce zawiodły mnie selfiaki z cellulitem i trzęsący się na pokazie tyłek.
Ash jest modelką, co oznacza dokładnie tyle, że funkcjonuje w zupełnie innym świecie niż my. Może i jest plus size, ale jej ciało podlega tym samym restrykcyjnym wymaganiom, co ciało każdej innej modelki. Nie wiem jak się tam u Was sprawy mają, ale figura tak idealnej klepsydry jest dla mnie równie osiągalna, co rozmiar 32. Dokładnie ta sama kategoria. Ma długie nogi, piękną twarz i talię grubości mojego uda. Nie znalazłaby się tam, gdzie jest w tej chwili, gdyby była cudownej urody jabłkiem. Albo miała sylwetkę dużego chłopca. Nie tak to działa.

Osobną rzeczą, nad która warto by się zastanowić jest kwestia tego, że Graham została obwołana ikoną ruchu body positive, kompletnie do tego nie aspirując. Zaniosła plus size na duże okładki, ale to tyle. Sama nazywa się aktywistką ciała. Nie ciałopozytywności, ale ciała jako takiego.
I daleko jej w aktywnościach na rzecz normalizacji różnych form i kształtów ludzkiego ciała do takiej, na przykład, Tess Holliday.

Grzech Negatywnej Wewnętrznej Nawijki

Z trzeciej jednak strony (mojej ulubionej!) uważam, że jak się już stoi na świeczniku, to trzeba by trochę jednak panować nad tym co i do kogo się mówi. Ja rozumiem, że mamy w kraju udokumentowana historię zachowania dokładnie odwrotnego (te kurwiki w oczach i cała reszta bon motów), ale Stany? Kraina Wiecznej Poprawności Politycznej?

Taki, a nie inny dobór słów wskazuje, że może jednak Ashley nie jest tak pogodzona ze sobą jak by chciała. To, co wypada z naszych ust jest odzwierciedleniem tego, co dzieje się w naszych głowach. Nie będę się tu zabawiać w psychoanalityka za pięć groszy i diagnozować kobietę, której nie widziałam na oczy. Bynajmniej. Mogę się jednak ustosunkować do tematu z własnego punktu widzenia: Dopóki używałam słowa gruba w kontekście złego samopoczucia, nie czułam się ze sobą dobrze. To budzi emocje, które bez trudu mogą wyeskalować w nienawiść do samego siebie. A to już znamy. Byłyśmy tam i ustaliłyśmy, że nie chcemy tam wracać. Prawda?

To bardzo nierozważne, mówić takie rzeczy, gdy wiesz, że większość grubych tego świata spija z twoich ust każde słóweczko w poszukiwaniu otuchy i potwierdzenia, że nie są sami. Czasami warto udowodnić, że głowę ma się nie tylko do ozdoby, ale też – na ten przykład – od gryzienia się w język w odpowiednim momencie.

Nie powiedziała Wam tego Ashley, to ja Wam powiem!

Gruby to znaczy taki sam, jak wysoki, niski, chudy czy rudowłosy. Każdy może się czasem czuć niewygodnie we własnej skórze, ale nie dajmy się zwariować.
I pracujmy nad swoją inteligencja emocjonalną, nazywając odczuwane emocje po imieniu.

Pora przestać zwalać wszystkie negatywne odczucia i niepowodzenia na nadprogramowe kilogramy!

Fot. Redd Angelo, unsplash.com

3 komentarze do “Gruba jak Ashley Graham14 min. czytania

  1. Czesc Ulu,
    ja jestem chuda (i to tez jest słowo z wydźwiękiem negatywnym!), tylko mało kto czuje się „chudo” (a może jednak?). Ale postanowiłam napisać, że znam kogoś kto używa słowa, nie tyle gruby, a grubasek w kontekście pozytywnym. Jest to moja mama, która na spacerze z moja córeczką przemawia do innych dzieci i nie raz mówi „o jaki fajny grubasek”! Szkoda, że nie potrafimy tak myśleć o dorosłych, o sobie (o jakie fajne policzki! o jakie masz ładne nóżki! o jak ładnie dziś wyglądam!). PS. Fajnie się czyta i także ogląda zdjęcia na Twoim blogu! Pozdrawiam!

  2. To już któryś z artykułów roztrząsający te słowa Ashley. Moim zdaniem to niepotrzebne nadmuchiwanie sprawy. Nie znam kontekstu, w jakim Ashley wypowiedziała te słowa, ale mogę powiedzieć, w jakim kontekście ja tak o sobie myślę.
    Też jestem gruba, cały czas. Jest to spowodowane tym, że od 12 roku życia cierpiałam najpierw na bulimię, a teraz na BED(kompulsywne objadanie się). Przez ostatni rok szło mi całkiem nieźle. O wiele mniej napadów objadania się, regularne ćwiczenia. Byłam wtedy plus size kochającą siebie i swoje grube ciało, pomimo mankamentów. Życie jest piękne, kochajmy się.
    Niestety od jakichś 2 miesięcy wszystko zaczęło się psuć. Znowu wpadłam w szpony choroby. Codziennie objadam się aż do granicy bólu. Co mam wtedy powiedzieć? Że czuje się smutna? Nie, nie czuje się. Że czuję się ze sobą beznadziejnie, bo siebie zawiodłam? Tak. Ale ubierając spodnie w rozmiarze 44, które jeszcze niedawno były na mnie dobre a teraz nie wchodzą na tyłek mam prawo powiedzieć, że czuje się grubo. Grubiej niż zwykle. Tak obiektywnie.
    Kiedy kończę swoją chorą ucztę, a mój brzuch jest nadęty jak ponton w kształcie donata – mam prawo powiedzieć, że czuje się grubo, bo właśnie zeżarłam 10000 kcal, które już się odkładają. Kiedy oglądam narastającą z prędkością światła ilość tłuszczu na udach – mam prawo powiedzieć, że czuje się grubo. Bo jestem coraz grubsza, grubsza niż normalnie byłam. I to jest właśnie obiektywizm. A że przy tym przy okazji czuję się gówniane, to już inna sprawa.

    1. Trzymam za Ciebie kciuki, bo ja też zmagam się z BEDem i mam obsuwy. Z drugiej strony znam siebie na tyle, że wiem, że jeśli przestanę pracować nad tym, żeby kochać siebie to się poddam i obsunę w żarcie. Bo jak mi przestaje na sobie zależeć, to między żarciem a mną nie stoi nic.

      Oczywiście szanuję twoje zdanie i myślę, że rozumiem twój punkt widzenia, ale nie zgadzam się na używanie słowa “gruba” w kontekście pejoratywnym i pracuję na to, żeby przestało być obelgą. Obiektywnie jestem gruba. Nie gorsza, tylko gruba właśnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.