Wiesz, że mam w domu ośmiolatkę. (Spokojnie, nie będzie o dzieciach, maluję tylko obrazek. Jeśli dzieci Cię brzydzą – co naprawdę rozumiem – opuść ten akapit) Problemem, z którym zmagamy się od jakiegoś czasu jest pisanie. No po prostu nie da się i już. Litery nie wychodzą, nie chcą się trzymać linii, robią co im się żywnie podoba. Pisanie samo w sobie jest czynnością nudną, żmudną i kompletnie niepotrzebną. Lepiej się przez pół dnia migać, ryzykując sankcje, niż przysiąść na chwilę i codziennie przepisać jedną zwrotkę dowolnie wybranej piosenki. Płacz, złość, gil do pasa – a litery i tak swoje.
No nie da się tego nauczyć i koniec.
Ile razy miałaś w życiu pomysł, żeby coś zmienić? Nabrać zdrowego nawyku albo nauczyć się czegoś nowego? Może był to nowy język, może ambicja, żeby umieć na pamięć wszystkie sonety Szekspira. A może chodziło o banalne 15 pompek każdego dnia? A może o coś zupełnie innego? Może tak jak ja chcesz zostać Beyonce gdy dorośniesz?
A gdybym powiedziała Ci, że wszystko jest możliwe? I że zaczyna się tu i teraz?
Nie martw się, nie będzie tu kolejnej motywacyjnej pogadanki w stylu słabego coachingu (na którym się najzwyczajniej nie znam). Dam Ci za to do ręki bardzo proste narzędzie, które pomoże Ci nauczyć się czegokolwiek. Zrobić, cokolwiek zechcesz.
Wcale nie młotek
Za najzabawniejsze, z perspektywy czasu, uważam fakt, że najlepsze narzędzia do własnego rozwoju nosisz cały czas przy sobie. Z jednej strony mnie to śmieszy, ale z drugiej… z drugiej wkurzam się, że nikt mi tego wcześniej nie powiedział. Otóż najgenialniejszym narzędziem do nauki wszystkiego, do wprowadzenia każdej zmiany jest… kwadrans dziennie. Dobrze widzisz, daję Ci do ręki narzędzie, które masz od dawna. Dam Ci też do niego sekretne hasło: REGULARNOŚĆ. Z tym zestawem możesz ruszać na podbój świata.
Jest taki termin, który wyniosłam ze świata koniarzy, i którego używam do dzisiaj. Termin ów brzmi „dupogodziny”. W wolnym tłumaczeniu chodzi o czas poświęcony treningowi wybranej umiejętności. Ładne, co?
Możliwe też, że spotkałaś się gdzieś z mitem 10tys godzin opisanym przez Malcolma Gladwella w książce „Poza schematem”. Teoria owa mówi, że po spędzeniu nad czymś dziesięciu tysięcy godzin, człowiek zostaje mistrzem w swojej dziedzinie. Tu byłabym ostrożna z entuzjazmem wobec tego mistrzostwa – mamy przecież różne predyspozycje i talenty. Wierzę jednak, że gdybym zainwestowała tyle czasu w matematykę, to co najmniej nauczyłabym się solidnie liczyć.
Zaufaj walce
Kiedy rok temu w wakacje poszłam na pierwsze warsztaty z tańca, wiedziałam tylko dwie rzeczy. Że strasznie chcę to robić oraz że jest to cholernie trudne i znacznie przekracza moje możliwości. No bo wyobraź sobie – improwizacja na bazie znanych figur, odgadujesz co liderka ma na myśli, słuchasz muzyki i ją interpretujesz, a to tego wszystkiego jeszcze cały czas grasz na saggatach (to te małe talerzyki na palce). I to DO RYTMU. Całe życie marzyłam o tym, żeby grać na jakimś instrumencie, ale zniechęcałam się równie łatwo, co wpadałam na nowy pomysł. Kiedy przyszły moje saggaty, założyłam je na palce, spróbowałam grać i… prawie się rozpłakałam. Nie byłam w stanie grać do rytmu przez cały utwór nawet siedząc. A co dopiero w tańcu. Połączenie tych dwóch czynności wydawało mi się jak Everest: niezła frajda dla wybranych. Łatwo zgadnąć co wtedy zrobiłam – dokładnie, sięgnęłam po metodę, którą się dziś z Tobą dzielę.
Poświęciłam temu 15 minut dziennie. Nie poddawałam się, choć szło mi naprawdę gównianie. No przecież nie dzieliłabym się czymś, czego nie sprawdziłam!
Możesz nazwać wszystko, co napisałam powyżej oczywistym oczywizmem, ale żeby Ci to utrudnić, chciałabym podzielić się z Tobą jeszcze jednym trikiem, który mnie pomaga.
Kiedy zaczynam uczyć się czegoś nowego, staję przed jakimś zadaniem, często czuję się jak Dawid wobec Goliata. Jakbym porywała się z motyką na słońce, bo przecież nie ma możliwości, żeby człowiek robił coś takiego. Przychodzi panika. A z nią przekonanie, że choćbym nie wiem jak się napinała – nie dam rady. Powtarzam sobie wtedy: „jedna przeszkoda naraz”. Rozkładam tego kolosa na drobiazgi i wałkuję z poziomu parteru tak długo, aż będę mieć go w kieszeni. Ładnie nazywa to po imieniu Beyonce:
Na czysto
Zaraz koniec roku, przed nami 365 fabrycznie nowych dni. Nasz ulubiony moment w roku, żeby startować od nowa. Chętniej niż w innych momentach wdrażamy zmiany, podejmujemy próbę zmiany naszego życia na lepsze. Zapisałam sobie to słowo w kalendarzu pod 1szym stycznia. REGULARNOŚĆ.
Gdybym w zeszłym roku wiedziała o tym, i gdybym każdego dnia poświęciła temu kwadrans, całkiem możliwe, że do teraz mówiłabym już po fińsku, robiła mostek ze stania i sama sobie szyła ubrania. Ta… wierz mi. Nie robię tego. Ale to wcale nie przeszkodzi mi spróbować!
Ścigamy się?
Zanim wszyscy rozpoczną entuzjastycznie 15 minut dziennie na taniec, fiński i szycie, muszę trochę ostudzić ten zapał. Parę lat temu usłyszałam, że mówiąc “nie mam czasu” tak naprawdę myślimy “nie chce mi się”. Próbowałam wprowadzić to w życie i skończyłam w szpitalu. Planując nasze 15 minut na samorozwój nie zapominajmy, że musimy spać, jeść oraz zajmować się najbliższymi. Patrząc prawdzie w oczy 15 minut dziennie na naukę czegokolwiek to mało. Widzę Ula, że w tańcu faktycznie wymiatasz, ale proszę Cię i wszystkich zapaleńców, żebyście przede wszystkim chodzili spać o regularnych porach. Wyspany, najedzony człowiek może wszystko!
To temat na osobny wpis – bycie wystarczająco dobrą, niekoniecznie najlepszą. Zwłaszcza, jeśli ma się to odbywać kosztem zdrowia!
Jak to mówią wszystko z umiarem! ale warto chociaż na kilka chwil poświęcić swoją uwagę “temu wybranemu czemuś” i może faktycznie się uda 🙂