Cieszy mnie, że plus size, body positive i układanie relacji z własnym ciałem dostały się wreszcie do mainstreamu. Temat plus size podjął Polsat i w chwili, gdy ogłoszono nowy format jasnym się stało, że wskakuj na pokład ciałopozytywności kto może, bo zaraz każdy powie o sobie, że był jego prekursorem w Polsce. Bzdura wierutna, ktokolwiek by się pod tym podpisał, bo to tak, jakby Chodakowska powiedziała o sobie, że wynalazła fitnes. Bulszit na kółkach, ale nie miał być to tekst o tym kto i dlaczego bezprawnie poczuwa się do bycia ciałopozytywnym Prometeuszem tłustych mas. Ja się nie poczuwam, żeby była jasność.
Tak czy owak, jeśli nie spędziliście ostatnich sześciu miesięcy w piwnicy (zrozumiałabym to, daję słowo, mnie też świat przeraża), na pewno zauważyliście zmianę tonu w rozmowie o kobiecym ciele. Tu okładka z Ashley, tu Cosmo zmuszone do przeprosin za chamski retusz cellulitu na udzie Leny Dunham, to znowu wywiad z Farną na temat jej wagi. I z jednej strony fajnie, serio. Może się jednemu z drugim otworzy oko i pstryknie w mózgu, że plus size faktycznie istnieje. Z drugiej jednak – serio? Uważam, że Farnę można zapytać o wiele ciekawszych rzeczy niż o to jak się czuje ze swoją nadwagą. Sprowadzanie czyjejś działalności artystycznej do mianownika w postaci wielkości tyłka jest słabe.
Te pierwsze publiczne macanki z body posi budzą we mnie trochę rozczulenia. Jestem dobrej myśli i wierzę, że z poziomu fałdki są spoko, przejdziemy do punktu, w którym ktoś zajmie się sprawą na poważnie i odważy się głośno mówić o konsekwencjach życia z paraliżującym wstydem i obsesją na punkcie posiadanego ciała. W którym zamiast kazań z wysokości, będziemy zwyczajnie widzieć kobiety w różnych rozmiarach realizujące swoje pasje w przestrzeni medialnej. Po prostu. Bez pierdolenia o pryncypiach i chowania się za szafę. Czekam na ten dzień, w którym zamiast gadać, będziemy wszystkie zwyczajnie dawać przykład kolejnym pokoleniom i udowadniać małym dziewczynkom, że o wartości człowieka nie stanowi metka. I że nie będzie w tym hipokryzji.
Pora najwyższa przyjrzeć się sobie i zrobić rachunek sumienia. Cały czas sprawdzam, w których miejscach powinnam wprowadzić poprawki. Nie mówię oczywiście o aspekcie fizycznym. Dużo już wypracowałyśmy w zakresie normalizacji plus size, a jednak od czasu do czasu przyłapuję i Was, i siebie na małych kroczkach w tył. Trochę jakbyśmy bały się puścić brzegu basenu. Powiem Wam z doświadczenia, że nie jest wygodnie tak pływać.
Przygotowałam takie małe zestawienie wraz z minusową punktacją:
-5 pkt: Złoty puchar za sałatkę
Dam sobie rękę uciąć, że chociaż od dziesięciu miesięcy wałkuję tu miłość do własnego ciała, ponad połowa z Was jest aktualnie na jakiejś diecie. To smutne, ale na pewno tak jest. Kształtowana latami kultura diety to nie jest coś, co łatwo nam z siebie wyrugować. Ile razy czułyście się gorzej po zjedzeniu czegoś słodkiego albo tłustego? A ile razy czułyście dumę, bo zjadłyście coś zdrowego?
Takie myślenie to ślepa uliczka. Słuchamy głupot od znajomych i w telewizji, przerzucamy tony kolorowych magazynów i hodujemy w sobie emocjonalny stosunek do jedzenia. Wiem, bo sama tak mam. Miłe chwile w gronie rodziny i przyjaciół to zawsze uginający się stół. Jedzenie i śmiech. Ptyś w nagrodę za to, batonik w nagrodę za tamto. Nie wiem, czy można to rozdzielić. Pochodzę z domu, w którym święta to wielki festiwal pyszności, a nie zjedzenie ponad miarę jest osobistą obrazą majestatu babci. Zawsze tak było i pewnie nie zmieni się za mojego życia.
Czy można oddzielić emocje od jedzenia? Nie wiem. Naprawdę, nie mam odpowiedzi na to pytanie. Co można zrobić to z pewnością pracować nad zaprowadzeniem porządku w swojej emocjonalności. Nauczyć się rozróżniać głód od przykrości. Nazywać odczuwane emocje i budować świadomość, że czekolada nie musi być uniwersalnym plastrem na każdą przykrość.
To ile jesteśmy warte nie zależy od tego jak się odżywiamy. Niezależnie czy akurat jadam w danym okresie wyłącznie gotowane ziemniaki, czy może robię akurat detoks cukrowy – jestem tą samą osobą.
-4,5 pkt: Oczy wiecznie naokoło głowy
Bardzo długo leżało mi na wątrobie to dziadostwo. Nie umiałam się tego pozbyć. Za każdym razem, kiedy mijałam na ulicy grubą dziewczynę, zastanawiałam się czy jestem od niej większa czy mniejsza? Też mi tak wisi tu i tam? Strasznie się z tym czułam, bo przecież sama robiłam to, czego nie lubię najbardziej – cały swój osąd na temat obcej osoby sprowadzałam do jej wyglądu. Brrr.
Nad porównywaniem pracowałam najdłużej. Głęboko zakorzenione kompleksy długo nie pozwalały mi zachwycić się czyjąś urodą i i natychmiast nie poczuć gorzej na punkcie własnej. Trudniejsze od tego jest tylko robienie burpees. Dużo cierpliwości i metodyczna analiza własnych reakcji i dzisiaj mogę szczerze powiedzieć, że porównywanie siebie do innych mi się prawie nie zdarza.
Na porównywanie trzeba uważać, bo to ruchome piaski. Pisałam o tym już kiedyś, jeśli temat Was dotyczy to warto, żebyście rzuciły okiem.
-3 pkt: Pani Tapeta
Siadasz w wizytowej sukience na kanapie i natychmiast zasłaniasz brzuch poduszką? Do sukienki na ramiączkach obowiązkowo zakładasz gówniane bolerka i inne babcine narzutki? Na zdjęciach starasz się zawsze być w drugim rzędzie? Nie założysz nic w piękne duże wzory, żeby się na bardzo nie wyróżniać? Znaczy, że jesteś obciążona czymś, co nazywam Syndromem Osła.
Nie chodzi o ośli upór (choć jakby się dobrze zastanowić…) ani o głupotę, często przypisywaną tym biednym zwierzętom. Chodzi tu o Osła ze Shreka. Ale i sam osioł to tylko reprezentant zjawiska pomagiera. Fabiuszek i Sebastian z Arielki, Świecznik i Czasomierz z Pięknej i Bestii, wszystkie krasnoludki z Królewny Śnieżki. Postacie tła. Oczywiście, że ja się zgadzam, że są nawet zabawne i dodają tym opowieściom kolorytu, ale na boba, czy na pewno chcesz być w swoim własnym życiu kolorową fototapetą? Dlaczego tak lubimy udawać, że nas nie ma? Naprawdę musimy to robić?
Długi rękaw nie sprawi, że nagle zaczniemy wyglądać na 20 kilo szczuplejsze. Stanie w kącie za paprotką wygląda co najmniej dziwnie. Są lepsze sposoby na życie, niż ciągłe udawanie, że nas nie ma. Nie jesteś fototapetą, nie daj sobie tego wmówić.
-2 pkt: Nie pozwalamy sobie robić zdjęć
Jestem pewna, że to znacie, bo zjawisko jest równie częste co to przeklęte wieczne porównywanie: Idziecie gdzieś na imprezę i nikt Wam nie chce uwierzyć, że tam byliście. Nie ma Was na ani jednym zdjęciu. No, wiedziałam, że zabrzmi znajomo.
Obsesyjne unikanie aparatu jest tak powszechne, że zdarzają mi się czasami tak kuriozalne sytuacje, w których sama nie wiem czy się śmiać, czy płakać z żalu. To dotyczy nie tylko Was, moje Wy plus size Syreny Lądowe. Szczupłe dziewczyny mają to samo, chyba nie muszę podkreślać jak źle to świadczy o nas, jako kobietach? Zdarza mi się, że kiedy wśród znajomych wyciągam aparat, nagle nie widzę ani jednej twarzy. Rozpierzchają się albo zasłaniają twarz. Bo przecież są takie niefotogeniczne. Ręce opadają. Co bardziej bezczelne jednostki potrafią porwać telefon/aparat i pousuwać wszystkie zdjęcia, na których w swoim mniemaniu wyszły niekorzystnie.
Bardzo często zastanawiam się skąd wynika taka hiperświadomość i przeczulica na punkcie własnego wizerunku. I nie wiem. Czy to chodzi o zderzenie naszego wyobrażenia o sobie z rzeczywistością przedstawioną przez obiektyw? Czy może o coś zgoła innego? Jeśli znacie odpowiedź nie zostawiajcie mnie błądzącej w ciemnościach. Chętnie się dowiem.
Jeśli jesteście właśnie tymi osobami, które na widok aparatu wieją, gdzie pieprz rośnie, chciałabym przypomnieć Wam jedną istotną rzecz. Albo nie, dwie rzeczy. Po pierwsze, każdej, ale to KAŻDEJ osobie da się zrobić i bardzo dobre, i bardzo słabe zdjęcie. Obiektyw w tym zakresie jest bardzo demokratyczny. Druga rzecz jest taka – pamiętajcie, że zdjęcia naprawdę mogą nie mieć nic wspólnego z rzeczywistością. Nigdy nie byłyście na randce z internetu z facetem, który na zdjęciu profilowym wyglądał jak Adonis, a w rzeczywistości… zupełnie inaczej?
To do czego nasze oko przyzwyczaiłyśmy tysiącami obrazków z instagrama to nie są zdjęcia robione kalkulatorem na imprezce u cioci Jasi. Jedno zdjęcie można polerować godzinami i wcale nie myślę tu o jakże ciężkiej decyzji, którego filtra użyć. Instagram kłamie. No, to pamiętajcie o tym.
-2,5 Nawet jeśli już pozwolimy się sfotografować, tak długo szukamy na nich problemu, aż znajdziemy
O, to zjawisko lubię szczególnie. Nie mam problemu z pozowaniem do zdjęć. Z nie pozowaniem też. Nie uciekam i nie chowam się. Mam za to czarny pas w wyszukiwaniu ukrytych na zdjęciach defektów! To oko jakieś dziwne. Tu nierówno. To do dupy. Niesymetryczne. Tu się zawinęło. Tam się zmarszczyło. Czy to jest naprawdę mój podbródek? Co z tymi włosami? Ufff, gdybym dała się ponieść tej fali, nigdy nie wrzuciłabym tu ani jednego zdjęcia. Słowo. No dobra, może co najwyżej starannie ustawione selfiaczki, ale to też nic pewnego, bo mam ostatnio kłopoty z cerą, która się zapycha jak kanalizacja w wieżowcu.
Czytałam kiedyś o takim eksperymencie – grupie próbnej zrobiono zdjęcia, a potem przepytano, co sądzą o swoim wyglądzie, co by chcieli poprawić. Kiedy przedstawiono im poprawione pod ich własne dyktando zdjęcia okazało się, że i tak się im nie podoba. Także ten. Nie dogodzisz i warto mieć to w pamięci.
*
Jak widzicie, to nie jest tak, że mam to wszystko obcykane od A do Z. Wielu rzeczy nadal się uczę, nad wieloma pracuję. Cieszę się kiedy dostaję od Was wiadomości, że chcecie lubić siebie tak samo jak ja. Ale nie dlatego, że jestem taka super, och i ach, a dlatego właśnie, że to jest dowód na to, że moje chałupnicze metody działają. A to znaczy, że wiem o czym Wam tu piszę najlepiej, bo z pierwszej ręki.
Bądźmy dzielne i pilnujmy, żeby jednak tych kroków do przodu było więcej, niż tych w tył. To się naprawdę opłaca, bo od pewnego punktu każdy następny jest trochę łatwiejszy. Mam na to dowód – siebie.
Lecę na plażę, gdzie zamierzam smażyć się i kąpać W BIKINI!
Zdrowy osąd siebie i innych jest bardzo ważny, ale mimo tego, że ja to wszystko wiem, że znam teorię, to praktyka jest szalenie trudna. Wymaga zmuszania się do zejścia z utartej drogi myślowej, nawykowego zachowywania się. To trudny, pracochłonny i długi proces. Ale warto, bo gdzieś na końcu drogi jest wolność i radość z życia.
Mamy z tym problem niezależnie od rozmiaru, a szkoda! Absolutnie warto, chociaż walka jest zacięta, a “wróg” nie śpi 😉
A propos tej fobii aparatowej. Miałam ją bardzo, bardzo długo. Sprzętu do fotografowania w domu nie było, zatem jeśli ktoś mi zrobił zdjęcie, to zwykle był to daleki znajomy lub po prostu współuczestnik tej samej imprezy – z reguły jedno jedyne i to w ruchu, bez uprzedzenia,z przyczajki. Nie muszę dodawać, że zwykle wychodziłam na tym jednym jedynym ujęciu jak chomik z lobotomią. A potem fota szła w świat, a ja patrzyłam na nią i pytałam się w duchu “czy ja naprawdę jestem taka brzydka?” Konfuzja moja była nieprzebrana, w końcu lustro twierdziło inaczej. Błogosławię nadejście kultury selfie. Ja mam do własnej facjaty dość cierpliwości, by trzasnąć tych fotek 30 i potem wybrać dwie, które się nadają. Dopiero po trzydziestce odkryłam, że mam swoje korzystne kąty i mam takie, pod którymi zawsze będę wyglądać jak skrzyżowanie wombata z Dolphem Lundgrenem. Możliwość szlifowania swojego wizerunku (w końcu do sieci wrzucam tylko te udane) zaowocowała jednak panicznym lękiem przed brakiem kontroli. Przed tym, że znowu ktoś mi trzaśnie foć w pośpiechu, bez uważania na Kąty – i Wszyscy będą myśleć, że jestem pasztetem. Ostatnio pozwoliłam się zaprosić koleżance vlogerce, która makijażuje rozmaite osoby na wizji. Musiałam w tym celu pokazać Światu fejs bez kropli makijażu, błyszczący i nijak nieupozowany. Surowy. To było cholernie strome wyzwanie i dlatego cieszę się, ze je podjęłam.
I wypadło zupełnie super, oglądałam! Przeurodziwaś.
Tylko, kurde, dlaczego my się ciągle przejmujemy tym, co ktoś pomyśli?
A dziękuję! Hm. Mogę tylko odpowiedzieć ,czemu ja konkretnie się przejmuję: chciałabym ułożyć sobie życie uczuciowe, a jakoś mi się nie udaje. Wiem, że pod wieloma względami stanowię towar “wybrakowany” (nie jestem chuda, pokorna i głupia), więc chociaż tej urody trzymam się jak tonący brzytwy.:D Strasznie byłoby obudzić się pewnego ranka i odkryć, że nie dość, że człek niechodliwej wagi i usposobienia, to jeszcze brzydki. 😀
No właśnie chciałabym, żeby ktoś pisząc o tej całej ciałopozytywności odniósł się do problemu braku aprobaty otoczenia. I że brak uznania i zainteresowania stanowi problem sam w sobie np., kiedy nie możesz znaleźć partnera, bo nie jesteś dla nikogo dość atrakcyjna 😦
„Dam sobie rękę uciąć, że chociaż od dziesięciu miesięcy wałkuję tu miłość do własnego ciała, ponad połowa z Was jest aktualnie na jakiejś diecie.”
Ja bym nawet zaryzykowała twierdzenie, że wszystkie czytelniczki są na jakiejś diecie 😉 bo zapewne wszystkie coś jedzą, a „dieta” to po prostu określony sposób żywienia. I w żadnym razie nie oznacza czegoś chwilowego – na przykład ja od 14 lat jestem na diecie bezglutenowej (ze względu na celiakię) i nie zamierzam jej kończyć.
Co do meritum – mam wrażenie, że u mnie źródłem problemu jest różnica między realnym zapotrzebowaniem organizmu na składniki odżywcze, a subiektywnie odczuwanym głodem czy apetytem. Że dla zdrowia powinnam jeść niskoglikemicznie, bezglutenowo i lekkostrawnie, a ślinka cieknie mi na widok dań słodkich i tłustych, szczególnie tych wysoko przetworzonych 🙁
„Do sukienki na ramiączkach obowiązkowo zakładasz gówniane bolerka i inne babcine narzutki? (…) Długi rękaw nie sprawi, że nagle zaczniemy wyglądać na 20 kilo szczuplejsze.”
Sprzeciwiam się poglądowi, że zakrywanie ramion jest czymś złym. W sukience na ramiączkach czuję się trochę jak w kostiumie kąpielowym, mocno odkryta, prawie rozebrana. Mogę tak chodzić po domu, na basenie czy na działce, ale w formalnych sytuacjach czułabym się niewłaściwie ubrana. W stylizacji wieczorowej uważam, że jednak lepiej wyglądam w sukience z rękawkiem, tak samo jak bardziej się sobie podobam w szerokiej wielowarstwowej kiecce niż w czymś obcisłym. A bolerek nie lubię, bo zawsze jest mi w nich za ciepło.
„Po pierwsze, każdej, ale to KAŻDEJ osobie da się zrobić i bardzo dobre, i bardzo słabe zdjęcie.”
Myślę, że problem nie polega na tym, czy zdjęcie jest artystycznie dobre, tylko czy dana osoba wygląda na nim ładnie i atrakcyjnie. Plus dochodzi jeszcze to, że na zdjęciach wyglądamy inaczej niż w lustrze i ta rozbieżność bywa dla wielu osób stresująca. Tak samo, jak każdy się krzywi słysząc nagranie ze swoim głosem, bo podczas mówienia brzmi inaczej.
Wszystko to, co opisałaś jest dokładnie sportretowanym zachowaniem zachowań bliskiej mi osoby chorej na anoreksję. To tylko potwierdza jak na obu krańcach (i pomiędzy nimi) skali wagi mamy zaburzony obraz własnego ciała…. 😦