czyli rzecz o życiu w stadzie
Tego, czego doświadczyłam 18. marca 2017 roku, doświadczyłam w swoim trzydziestodwuletnim życiu tylko raz. Do dzisiaj noszę w sobie i pielęgnuję to uczucie. Już mi nie umknie.
Od zawsze było trochę tak, że żyłam w dwudźwięku, dwoma melodiami naraz. Jedna była (wciąż jest!) szołmenką, duszą towarzystwa, Conanem Barbarzyńcą i Tiną Turner w jednym. Recytowałam, rysowałam, grałam, tańczyłam, pisałam, czytałam i fikałam kozły – w sensie dosłownym. No dobrze, z tymi kozłami trochę przesadziłam, perspektywa przebywania głową w dół choćby przez ułamek sekundy od ZAWSZE budziła we mnie irracjonalny strach. Pewnie w ubiegłym życiu umarłam wywieszona na muzy zamku za nogę. Kto wie. Druga melodia opowiadała historię o samotności, braku zrozumienia i poczuciu totalnego oderwania od grupy. Oglądałam Przyjaciół i marzyłam sobie, jak by to było cudownie mieć taką swoją paczkę.
UNIKASZ LUSTER
Wiemy skąd się to brało. I Ty, i ja przeszłyśmy prawdopodobnie przez to samo. Obydwie wiemy, co to znaczy żyć w ciągłym poczuciu presji, że powinnyśmy zmienić coś w swoim wyglądzie. Schudnąć te 5, 10 czy 15 kilo. Przystosować się do norm wizualnych, które zawsze były poza zasięgiem. Nie jakoś bardzo daleko – przecież obie byłybyśmy niezłymi laskami, gdybyśmy schudły. Wiemy jak to jest żyć wśród ludzi wiecznie komentujących swoje domniemane niedoskonałości – niewidzialne fałdy na brzuchu, wielkie tyłki w rozmiarze 38 czy drugie podbródki widoczne wyłącznie po przyklejeniu brody do mostka.
Kiedy żyjesz wśród ludzi zajętych samoniezadowoleniem, nawet nie zauważasz momentu, w którym stajesz się w jednym z nich. Dla chwili grupowego zrozumienia zapierasz się siebie i mówisz głośno „Jestem ohydna”. Wpisujesz w google dieta kopenhaska i już Cię nie ma. Kultura diety ma Cię w posiadaniu i nie wypuści do końca, jeśli z nią nie zawalczysz. Nie tylko myślisz o odchudzaniu, cała się nim stajesz. Zaczynasz patrzeć inaczej na wszystko, co się otacza.
Krytykujesz nie tylko siebie. Przewracasz oczyma za każdym razem, kiedy widzisz kobietę, która twoim zdaniem nie powinna publicznie zakładać spódnicy. Cieszy Cię zauważony u fajniejszej koleżanki wałek na brzuchu. Za każdym razem, kiedy mijasz inna grubaskę w twojej głowie zapala się neon CZY JESTEM TAK SAMO GRUBA? Gorzkniejesz coraz bardziej i bardziej. W końcu nie umiesz wyjąć głowy z własnego tyłka i przyznać, że na świecie są ludzie o problemach poważniejszych, niż grube uda.
Unikasz luster.
Oczywiście im robimy się starsze, im bardziej doświadczają nas starcia z rzeczywistością, tym szerzej otwieramy rzeczy. Przechodzimy do porządku dziennego nad młodzieńczym rozczarowaniem światem i sobą. Wracamy do żywych i funkcjonujemy w społeczeństwie jakby nigdy nic.
Piszę my, bo to również moje doświadczenie. Moje syzyfowe próby posłania kultury diety do diabła.
Moje własne alleluja
… usłyszałam w marcu. Całkiem długo po tym, jak zdecydowałam się otworzyć bloga i wypuścić moje wewnętrzne monologi między ludzi. Poza zdjęciami, które Wam pokazywałam, mam ze spotkania Inna Ja by Inna Ty takie wspomnienie, znalazłam zapisane w telefonie:
W pokoju aż huczy. Wieszaki do maksimum zapakowane kilometrami kolorowych tkanin. Rozglądam się po pokoju i wzdycham z ulgą. Żadnych wciągniętych brzuchów. Uda i ramiona, potężne jak moje. Cellulit i ogień w oczach. Uśmiechy od ucha do ucha. Dostaję gęsiej skórki.
Nie jestem ani Guliwerem, ani cudacznym muzykantem z Bremy w niezrozumiałej dla świata postaci. Jestem w domu.
Dlatego chcę Ci powiedzieć, że każdy zasługuje na swoje stado i życie poza własną głową i światem pielęgnowanych latami kompleksów. Poczucie przynależności jest naprawdę cennym i potrzebnym każdej kobiecie doświadczeniem. Kiedyś tego nie rozumiałam, czytałam Biegnącą z wilkami i od czasu do czasu pukałam się w czoło. Kobiety, jak te, o których pisała Clarissa znałam co najwyżej z filmów, A i tam nie leżały razem na dywanie, dotykając nawzajem swoich brzuchów. Nie zrozummy się źle, nadal nie mam takich koleżanek, z którymi spotykałabym się na mantrowanie do Wielkiej Matki. Jeśli mantrujemy to raczej na skutek nadużycia wina. Zdaje mi się jednak, że jakby zrozumiałam sedno opowieści o kobiecej społeczności.
Warto szukać swoich ludzi. Robić nowe rzeczy i poznawać ludzi o podobnych zainteresowaniach. Pojawiać się na plus sajzowych wydarzeniach i czerpać z nich siłę. Uczestniczyć w życiu naszej – może jeszcze małej, ale szybko rosnącej – społeczności.
Nawet, jeśli się wstydzisz, albo nie: ZWŁASZCZA jeśli się wstydzisz.
Siedzenie w domu i ciągłe przeżywanie bajek, które sobie wkręcamy to droga donikąd.
Chcę!! Dawać mnie tu namiary na babskie mityngu w wersji XXL 🙂
Zośka, jeśli jesteś z północy Polski, to w weekend Inna Ty robi spotkanie w Trójmieście ❤
Cieszę się na każdy nowy wpis, czekam ich jak kania dżdżu i czytam, wzruszona i rozbawiona zarazem. A przede wszystkim widzę, ze nie jestem jedyna i wyjątkowa (w tym niedobrym tych słów znaczeniu), że są inne kobiety, które mają podobne myśli, że to, czego się wstydzę, można powiedzieć na głos – i wszystko w środku się trochę rozluźnia. Dziękuję. Miłego, dobrego dnia!