Zastanawiacie się czasami nad tym, kim jesteście? W sensie: czy wygłaszane o Was przez ludzi opinie zgadzają się z tym, jak wyobrażacie sobie siebie? Ja czasami tak. Szczególnie w kontekście bardzo często powtarzającego się w różnych rozmowach zdania Bo Ty jesteś taka przebojowa.
A gówno prawda
Rodzinna dokumentacja fotograficzna wskazuje, że byłam dzieckiem odstającym od średniej.
Do mniej więcej piątego roku życia byłam najładniejszym bobasem na tej półkuli. Krąży w rodzinie taka anegdota, opowiadana ku uciesze familii przy każdej możliwej okazji, że gdy siostrze mojej babci porodziły się wnuczki, zapytana o to czy są ładne, odpowiedziała: Prawie takie ładne jak Chowańcowej*. (* – to o babci). No aniołeczek, copy paste Helenka z pocztówek Wyspiańskiego w wersji cygańskiej. Tak w okolicach 6-latków sytuacja zmieniła się, wedle zdjęć, diametralnie. Zaczęłam odstawiać od przedszkolnej średniej – za duża, za niski głos, w przedszkolnych teatrzykach grałam co najwyżej charakterystyczne role drugoplanowe. A to Wiklinichę, a to Mamę Kaczkę. Nigdy nie mogłam być tą pieprzoną królewną. Nie rozumiałam dlaczego. Uśmiecham się teraz do tamtych czasów, ze świadomością, że choć chcące dobrze, moje ówczesne wychowawczynie zatrzaśnięte w jednowymiarowym kanonie dziewczęcej urody nie były świadome nigdy nie wyrażonego głośno buntu przedwcześnie wybujałego formatowo kaczątka.
Zaczęłam odstawać, i każda z Was, która miała przyjemność przetrwać starcie z systemem edukacji wie, że kiedy zaczynasz odstawać już na etapie przedszkola, to zazwyczaj sytuacja nie polepsza się w kolejnych latach. A już na pewno nie sama. Dowodem na to niech będzie fakt, że ze wszystkich moich szkolnych znajomych zarówno z okresu podstawówki, jak i liceum (tak, tak, jestem dinozaurem z poprzedniego systemu szkolnictwa) kontakt utrzymuję z 1, słownie: jedną, osobą. Którą prawdopodobnie była i jest nadal jeszcze większym dziwakiem niż ja. Serdeczne uszanowanko, Kochana.
Możliwe, że moja błyskotliwa kariera potoczyłaby się inaczej, gdybym nie posłuchała Belle i nie zabrała się za książki. Jednym z pierwszych czytelniczych hitów była seria Jeżycjady Małgorzaty Musierowicz (hej, muszę się przyznać, bo w sumie mnie to nawet śmieszy – najpierwszą serią, jaką przeczytałam w całości była Saga o Ludziach Lodu. Czytana w wieku bynajmniej nieodpowiednim dla co niektórych fragmentów). To tam, w Poznaniu, poznałam Mamę Borejko, która wywróciła mój świat do góry nogami i nauczyła jednej zajebiście, ale to zajebiście ważnej zasady, którą stosuję na życie do dzisiaj. A mianowicie
Fake it until you make it
Dokładnego cytatu nie pomnę, ale jej skierowane do córki słowa, że wcale nie musisz mieć konkretnej cechy charakteru, bo jeśli będziesz dostatecznie dobrze udawać, nikt nie zauważy różnicy.
Tak sobie wzięłam do serca jej słowa, że opanowałam udawanie pewności siebie do perfekcji. I to takiej, że jestem w stanie oszukać samą siebie. Nauczyłam się mówić sobie Nic nie zauważą i pewnym krokiem wchodzić do pełnego ludzi pomieszczenia. Stosuję tę taktykę w miejsce wielu umiejętności, których nie mam: samoorganizacji, zarządzania swoim budżetem i im podobnych. I z czasem się okazuje, że faktycznie. Że mogę. Bo w moim przypadku uwierzenie we własne możliwości, zaprzestanie ciągłego podważania własnych kompetencji to więcej niż połowa sukcesu.
Zamiast zastanawiać się nad tym, czego nie powinnam i do czego się nie nadaję, szukałam i nadal szukam sposobów, żeby sprawić sobie frajdę. Swoją sporą nadwagę zabrałam do studium teatralnego, na niezliczone konkursy artystyczne, publiczne występy estradowe, siłownie, tańce, pokazy, popisy, sesję zdjęciową i… I wiecie co? Nie zamierzam przestać.
Co mówicie samym sobie
Nie chcę brzmieć jak nawiedzony orędownik samorozwoju. Nie mówię, że ta strategia zadziała u Was. Ale jeśli macie, jak ja, czarny pas w wytykaniu sobie braków i niedoskonałości, to może warto spróbować tej Uniwersalnej Strategii Mamy Borejko? Bo może okazać się przypadkiem, że zmiana wewnętrznej narracji z panicznego nie umiem, nie uda się, nie mogę na show must go on wystarczy, żeby wiele rzeczy w Waszym życiu zmieniło się na lepsze. Albo chociaż przestało uwierać w tyłek.
Serio, część ludzi ma Wasze braki w poważaniu. Druga część nie odważy się ich skomentować, jeśli nie poczuje słabości. Rozdający na prawo i lewo kąśliwe uwagi ludzie są trochę jak rekiny – otępiali, póki nie poczują krwi w wodzie.
Co ja Wam powiem
Ilekroć przyznaję się komuś, że tak naprawdę wcale nie jestem taka przebojowa, jak się wydaję, mój rozmówca ze zdziwienia wybałusza oczy. Bo w życiu by nie pomyślał. A przysięgam, że ja też mam takie dni, kiedy chce mi się płakać. Kiedy na samą myśl o konfrontacji ze światem mam ochotę uciec do dżungli, nawet za cenę życia wśród komarów o rozmiarach przeciętnego europejskiego burka. Albo kiedy flaki mi się wywracają na lewą stronę na myśl o tym, że muszę gdzieś zadzwonić albo coś załatwić.
Najważniejsze jest dla mnie pewność, że to przejściowe. Że zaraz znów założę koronę i ruszę na podbój świata. Nie daję się nastraszyć samej sobie.
Jak sądzicie, co mogłoby się stać, gdybyście w ramach noworocznego wyzwania wypróbowały strategię fejkyt antil jumejkyt na własnej skórze? Tak chociaż przez dwa tygodnie, codziennie mówiły sobie, że możecie i że jesteście wartościowe właśnie takie, jak teraz? Challenge accepted?
PRO TIP: Gify z Queen B nie są przypadkowe. Kiedy jest mi gorzej, puszczam sobie w charakterze ścieżki dźwiękowej Flawless Beyonce. Idę o zakład, że ona też ma słabsze momenty.
Co tak krótko?! Więcej, więcej, więcej!
Jeszcze więcej?! 😯
wincyj!
Mama Borejko cudownie się sprawdziła i rezultaty są imponujące
Mega ciekawy post ! Wpadłam tu bo zaciekawił mnie tytuł i chyba zostanę tu na dłużej 🙂
Cieszę się jak dziecko 😊
Bijonsowy freak! Yeah! <3
❤
ja mowie sobie- ‘na przypale, albo wcale’
i bynajmniej nie jestem plus-size ( przynajmniej wg mnie, bo opinii panow gustujacych w niedorosnietych gimnazjalistkach pryztaczac nie bede)
i nikt mi teraz nie wierzy, ze mam fobie spoleczna, zdiagnozowana przez dwoch psychiatrow i psychologa
ale jak to, ty? nie zartuj
zawsze
odkryłam dzisiaj Twojego bloga,przeczytałam mnóstwo postów,ale „mama kaczka” zmusiła mnie do napisania komentarza. Moja jedyna rola w teatrzyku szkolnym. Mama Kaczka. A kaczątkiem – łabędziem była moja własna siostra.
Mamy kaczki łączą siły ❤ fajnie, że tu jesteś
U mnie jest taka ciekawa historia, że mnie moja grubość w jakiś sposób wyzwoliła. W dzieciństwie zawsze odstawałam od innych, ale raczej zachowaniem niż wyglądem. Byłam pełna kompleksów, przerażona światem, zbyt wrażliwa. Dalej taka jestem, ale już mnie to tak nie blokuje. Przeszłam wiele i bez pomocy bym sobie nie poradziła, miałam to szczęście że trafiłam na wspaniałe panie doktorkę i psycholożkę. Zwłaszcza dzięki tej drugiej ta ilość gówna, którą świat na mnie wylewał i wylewa w jakiś sposób mnie na nie uodporniła. Poza tym w momencie, kiedy nie masz już złudzeń, że ktoś może nie zauważyć mankamentów (rzeczywistych bądź wymyślonych) Twojej figury, robi się jakoś łatwiej. Efekt jest taki, że kiedyś uważałam się za brzydką i grubą, a teraz jak patrzę na swoje stare zdjęcia, to dla tej laski aż mam ochotę zmienić orientację. Teraz rzeczywiście jestem gruba i przeszkadza mi to, ale nie czuję takiej nienawiści do siebie jak kiedyś. I tego wszystkim życzę!
Amen! Że zdjęciami z przeszłości mam dokładnie tak samo, chociaż z dekady między 20, a 30 rokiem życia mam może ze cztery zdjęcia