Nie tak dawno, będąc gościem w telewizji, opowiadałam o tym, że odkąd prowadzę bloga PLUS SIZE nie spotkałam się z hejtem. Po ostatnim piątku należy sprawie nadać czas przeszły i włożyć do katalogu “było, a nie jest”. Czy spodziewałam się takie obrotu spraw? Prawdopodobnie. Czy żałuję, że wyciągnęłam na światło dziennie świńskie zachowanie jednej z użytkowniczek Facebooka i pokazałam Wam je? W życiu!
Przyznam, że spodziewałam się trochę innego przebiegu spraw. Winą za to obarczam moje nastawienie, które pozwala mi przyznać się do błędu i przeprosić, jeśli wymaga tego sytuacja.
Znalezienie w internecie własnego zdjęcia obrazującego czyjąś nienawiść do grubych ludzi nie jest przyjemnym doznaniem. Nie wstydzę się tego zdjęcia, tak jak nie wstydzę się swojego ciała. Zdjęcia z gołym brzuchem publikuję z rozmysłem i pełną świadomością, że mogą zostać odebrane inaczej niż to przewidziałam.
Dojście do momentu, w którym mój stosunek do własnego ciała nie blokuje mnie przed takim posunięciem zajęło mi wiele lat. Wiele lat ciężkiej pracy nad wejściem we własną skórę i okazywaniem jej należnego szacunku. Wiem, że to ważne nie tylko dla kobiet i mężczyzn plus size. Że mój gruby brzuch nie jest wyłącznie grubym brzuchem, a bardziej rodzajem manifestu.
Jestem i nie zamierzam się ukrywać. Jestem i prowadzę szczęśliwe, spełnione życie praktykując pasję, która na wielu poziomach daje mi moc. I to jest coś, co ma w zasięgu każda z nas. W świecie, w którym głównym motorem naszych poczynań jest wiecznie niezadowolenie i brak satysfakcji pokazuję, że można inaczej. Naprawdę można.
Chcesz spokoju, szykuj się na wojnę
Zdecydowałam się na udostępnienie tego materiału na fanpage, bo przejrzystość uznaję na jedną z podstaw mojej aktywności. Nie wyobrażam sobie pisać Wam jednego dnia, że powinniście się bronić, a następnego zamiatać pod dywan nieprzyjemności, które dotykają mnie osobiście. A było skrajnie nieprzyjemnie.
Po całej tej bezsensownej, pełnej jadu i nienawiści akcji z piątkowego wieczora czuję się, jakby ktoś nasrał mi na wycieraczkę.
Bo przecież może. Bo przecież umieściłam ją za drzwiami na wspólnej klatce i każdy może z niej skorzystać. Bo ma prawo.
Nawet jeśli nie ma.
To jest dokładnie to samo uczucie, kiedy w codziennym życiu stajesz twarzą w twarz z aktem wandalizmu. W internecie jest i gorzej, i lepiej zarazem. Z jednej strony znamy przecież doskonale to zjawisko – w sieci ludzie czują się bezkarni i dostają wiatru w skrzydła, ilekroć jest okazja kogoś obrazić. Zwłaszcza, jeśli obrażany jest w mniejszości, a atakujący są w grupie. Jeszcze lepiej byłoby, gdybym okazała się być jedną z tych osób, które tę czarę goryczy wypiłyby w cichości serca. Traf chciał, że przytoczone zdjęcie było moje i trafiło przed oczy kilku tysięcy osób, które poczuły się upoważnione do wyrażenia swojej opinii na temat takiego podejścia do tematu plus size. Przypuszczam, że nie tego się spodziewała autorka posta. Hejt miał być anonimowy. Gdybym nie dowiedziała się o tym przypadkiem, nie miałabym okazji zająć stanowiska wobec jej poczynań.
Królowa stu szans
Kiedy lista powiadomień zaczęła się jarzyć dziesiątkami XD-ków wiedziałam, że będzie jazda. Z drugiej strony – to mój fanpage. Przestrzeń, którą w internecie osobiście stworzyłam, dbam o nią i moderuję. I – nie powinnam o tym zapominać – ja decyduję co się tam będzie ukazywać.
Kiedy facebook zaczął mi świrować od dziesiątek powiadomień stanęłam przed wyborem dyskutować czy od razu do wora? Wybór nie był prosty. Wiecie już, że jednym z powodów, dla których założyłam bloga plus size była potrzeba edukacji młodszych ode mnie ludzi w zakresie wizerunku ciała. Nauczenie ich, że wykreowany w mediach kanon to totalna bzdura. Czy wyobrażałam sobie, że to będzie kaszka z mleczkiem? Powiedzmy, że wiem już, jak bardzo nie mam pojęcia o dzisiejszej młodzieży.
Z jednej strony miałam serdeczną ochotę walić w czapkę za każdego XD-ka, z drugiej jednak myślę sobie, że jeśli chociaż jedna osoba doznała olśnienia, że może jednak nie ma racji, to warto było unurzać się w tym błocie. Czy nie o to, koniec końców, chodzi?
Przyznaję, bany posypały się hojnie i na placu boju zostały tylko osoby, które w moim odczuciu były w stanie podjąć dyskusję na poziomie wyższym niż rzygająca nienawiścią ameba. Mniej, niż bym się spodziewała.
Wiara w ludzkość na temblaku
Potrzebowałam weekendu, żeby dojść do siebie. Nie dlatego, że poczułam się urażona. Bynajmniej. Jestem gruba i to jest fakt, którego – o dziwo – jestem świadoma. Naprawdę, nic, czego nie usłyszałabym wcześniej. Nie od wczoraj jestem plus size. Tym, co zmieliło mnie najbardziej było podejście tych bardzo jeszcze młodych ludzi, których najwyraźniej nikt nie uczy zasad rządzących światem.
Zapewniam Was, że Galanta Lala nie da się postawić do kąta i nie zwinie swojej działalności z powodu kilku wrzutów. Wasze piękne historie i wiadomości, w których piszecie mi, że robicie postępy są dla mnie o niebo cenniejsze, niż zbiorowa histeria garstki młodzieży, która z całym szacunkiem, mając kilkanaście lat ulewa żółci na internetowej grupie hejted:życie.
Dziękuję, że jesteście!
Zdjęcie Daniel Cheung on Unsplash
Nie daj sie, Ulala 😉 !!
Dziś żegnam się z Pani blogiem.
Czytałam go z zainteresowaniem, nawet poleciłam kilku osobom. Ceniłam za trzeźwość spojrzenia na sytuację osób z nadwagą oraz za wspaniałą polszczyznę jaką się Pani posługuje.
Niestety dopadła Panią ta sama choroba, która trawi inne blogerki i publicystki body-positive. Oczekiwanie bezkrytycznej akceptacji, zarówno Pani wyglądu, jak i wszystkich Pani poczynań. Nazywa Pani „hejtem” wyważoną krytykę Pani sposobu ubierania i wyglądu. Przeszkadza Pani, że „hejter” skomentował aspekty Pani osoby, których krytyki Pani nie może znieść, jednocześnie jednak koncentrując wokół nich całą treść swojego bloga.
Życzę szczęścia w dalszej pracy nad samoakceptacją.
Pani Magdo, niezmiernie mi przykro czytać, że Pani odchodzi.
W całej tej sytuacji nie chodzi bynajmniej o bezkrytyczne podejście do mankamentów mojej sylwetki tudzież samouwielbienie.
Pozwolę sobie wytłumaczyć, dlaczego nazywam sytuację hejtem: komentarz, który zilustrowano moim zdjęciem nie został wyrażony w przestrzeni, w której mogłabym się do niego ustosunkować. Nie służył w mojej ocenie dyskusji nad zjawiskiem, a wylaniu żółci na grubasów w ogóle. Obserwuje Pani blog od dłuższego czasu, więc się Pani, że ilekroć jest szansa na dyskusję, zawsze ją podejmuję. Wierzę w rozmowę, nie mam czaszki że stali i trafiają do mnie cudze argumenty, jeśli są rozsądne. Niestety, komentarze „weź się, grubasie, za siebie” lub „grubi ludzie są obrzydliwi” nie są dla mnie przyczynkiem do rozmowy. Komentarzy nie ma już na fanpage, bo nie zamierzam straszyć wchodzących tam gości takim klimatem.
Zapewniam, że nie utraciłam swojego trzeźwego spojrzenia, wręcz przeciwnie, wyniosłam z tego cenną lekcję.
Trzymaj się, dziewczyno. Nie tylko małolatom z sianem pod sufitem przydałaby się edukacja – całkiem dorośli ludzie również często nie odróżniają agresji i poniżania słowem od argumentu. Robisz bardzo potrzebną robotę.
A szkoda. Lubię dyskutować, ale w takich okolicznościach przyrody nie ma o czym.