o tym, jak wciąż oswajam swój plus size
Pamiętacie, że jeszcze w końcówce ubiegłego roku zdjęciem mojego tyłka z wielką dziurą w rajstopach chwaliłam się, że mogłam – po raz pierwszy w życiu – spróbować swoich sił w charakterze modelki plus size? Obiecałam wtedy, że pochwalę się zdjęciami jak tylko je dostanę i… nie zrobiłam tego.
Królowa życia, proszę ja Was. Niestety. Obiektyw zawetował moje samozadowolenie.
Zdjęcia dostałam jakoś przed świętami. Przejrzałam je na telefonie i… nawet nie pobrałam ich z dropboxa. Oglądam codziennie dziesiątki, jeśli nie setki, zdjęć modelek plus size. Są takie piękne, pewne siebie, wyluzowane, kwitnące. Gdy zobaczyłam siebie w tej roli, hm, mówiąc oględnie, nie byłam zachwycona. Nie przy pierwszym oglądaniu. Pierwszym, co rzuciło mi się w oko był mój wystający brzuch i stresowe usztywnienie. Nie tego się spodziewałam. Prawdę mówiąc, pozując wyobrażałam sobie, że jestem Kim K., sypałam anegdotami – no królowa życia, proszę ja Was. Niestety. Obiektyw zawetował moje samozadowolenie.
walczysz czy uciekasz z pola walki?
Wróciłam do zdjęć z mieszanymi uczuciami. Oglądałam jedno za drugim, ciągle i ciągle. Oswajałam ten rozziew pomiędzy moimi oczekiwaniami, a rzeczywistością. Nie było łatwo – tłumaczyłam sobie, że to przecież pierwszy raz, że nawet Ashley Graham kiedyś zaczynała. Miałam duży problem z przyjęciem do wiadomości, że ten balonik, na którym opinają się kiecki to mój brzuch. Ten sam, który pokazuję publicznie zupełnie goły, jedyny jaki mam. Walka, którą wtedy stoczyłam ze sobą, doprowadziła mnie do punktu, w którym nagrałam filmik z nim w roli głównej i wrzuciłam do internetu.
olśniło mnie
Bo wiecie co? Zrobiłam jeden błąd. Nie jestem Kim K. Jestem Ulą. I powinnam pozować jako Ula, a nie jako wyimaginowany twór. Brakło mi na tych zdjęciach MNIE! Udawałam kogoś, kim nie jestem, a przecież nie o to chodzi. Pozowanie do zdjęć dla firmy odzieżowej było super doświadczeniem. Nie tylko w kategoriach wizerunkowych – spojrzenie na siebie cudzym okiem to naprawdę pouczające i odświeżające doznanie. Cudownie było oddać się w ręce artystki makijażu i zobaczyć jak widzą moją twarz inni – moja siostra, kiedy pokazałam jej zdjęcie, od razu zapytała “Nie malowałaś się sama, prawda?”. Pouczająco było zobaczyć, jak moją sylwetkę widzi ktoś, kto nie jest mną. Ja przecież doskonale wiem, jak się powyginać do zdjęcia, żeby przesunąć akcent z moich mankamentów na zalety. Tu – nie miałam na to wpływu.
Szalenie się cieszę, że mogłam uczestniczyć w takim projekcie. Warto wychodzić ze swojej strefy komfortu. Warto mierzyć się z własnymi wyobrażeniami o sobie. A już najbardziej warto pamiętać, że jeden krok do tyłu w zakresie walki o samoakceptację nie musi oznaczać porażki, bo można to przepracować, wyciągnąć wnioski i odczarować tego potwora.
Ja Wam zrobię Walentynki! [KONKURS]
Girsly, piszecie mi, że Walentynki są do dupy; że przereklamowane; że komercha; że tandeta. Podsumowując – nie lubicie. To całkiem jak z naszymi ciałami – tyłek za duży, zbyt podziurawiony, brzuch za bardzo wystaje, cycki za mało sterczą, cera nie tak porcelanowa, włosy nie takie błyszczące, stopy nie takie, łydki, uszy, nos i łokcie – wszystko be.
Wiecie co jeszcze łączy Walentynki i Wasze ciała? To, że chciałabym, żebyście je polubiły. Kompletnie bezinteresownie, bez wciskania Wam pod spodem kolejnego cud-smarowidła na cellulit. Tak po prostu. Bo warto się cieszyć duperelami. Dlatego właśnie w tym roku postanowiłam urządzić Wam Walentynki na moich zasadach. Z konkursem, w którym sponsorem nagród jest Super Agata z AgataRe – Sklep z sukienkami.
Wiecie, co to za święto, te Walentynki. Wiecie, że mój blog jest dla mnie małym polem walki o o szczególny rodzaj miłości – miłość własną. Zaczęłam blogować z myślą o tym, że chcę Was przekonać, że można lubić siebie. Nie ma magicznego przełącznika ani super uniwersalnej recepty. Są małe kroki i praca nad sobą.
Zadanie konkursowe wymaga trochę wysiłku. Chciałabym, żebyś przygotowała walentynkę. Ale nie byle jaką walentynkę, tylko taką, którą chciałabyś zaadresować do samej siebie. Takiej, jaka jesteś, na tym etapie walki o nastawienie body positive, na jakim jesteś. Wybór formy zostawiam Tobie: może to być zdjęcie wydzieranki z papieru, zdjęcie, tekst, piosenka, video, rysunek w paincie. Cokolwiek lubisz robić. Byłoby mi bardzo miło, gdybyś zgodziła się na upublicznienie swojej pracy – a nuż, zainspiruje inne dziewczyny do zmiany myślenia o sobie?
Nagrodą za najpiękniejszą walentynkę do samej siebie będzie sukienka od AgatyRe, wybrana spośród poniższych. W bonusie – totalnie spersonalizowana kartka walentynkowa ode mnie dla Ciebie. Fajnie, co?
Zasady w skrócie:
- Konkurs trwa od 14. do 28. lutego 2017; na prace czekam do 21. lutego, wyniki ogłoszę 28. lutego, żeby pięknie spuentować najgorszy miesiąc w roku
- Pod postem na FB Galanta Lala trzeba zgłosić w komentarzu chęć udziału
- Nie musisz nic udostępniać na swoim fejsbuku, ale sądzę, że to taka fajna akcja, że warto powiedzieć o niej koleżankom, żeby trochę je podpuścić do spojrzenia na siebie życzliwym okiem
- Pracę możesz przekazać na dwa sposoby: albo opublikować ją w komentarzu pod tym postem, albo wysłać do mnie na adres halo@galantalala.pl
- Jury jest jednoosobowe i subiektywne – czyli ja (w konkursie nie mogą brać udziału krewni Królika)
- Zwyciężczyni wybiera sukienkę spośród tych z powyższej galerii i privem albo mailem wysyła do mnie swój rozmiar i adres, na który mam wysłać paczkę
Pełny regulamin konkursu poleca się uwadze i jest dostępny TUTAJ
A już miałam robić dla siebie laurkę 🙁
Walentynka dla siebie doskonały pomysł -zawsze myśle o innych trzeba czasami osobie pomyslec 😉
I nie zapominać o tym na codzień!