fbpx
Przejdź do treści
Strona główna » fatventure » Randka w Bawarii? Poproszę! – relacja z wyjazdu z marką Anita since 1886

Randka w Bawarii? Poproszę! – relacja z wyjazdu z marką Anita since 1886

Takie okazje, jak zaproszenie na bawarską przygodę z marką Anita since 1886 nie zdarzają mi się codziennie. Kiedy rozmawiam ze znajomymi, regularnie mam wrażenie, że w social mediach moje blogowe życie wygląda zdecydowanie bardziej imponująco w sieci, niż na żywo. Wiecie, w sieci są kolejne sesje, fajne współprace, wizyty w mediach i mądre teksty; w życiu osobistym są dresy, brak weny, walka z wszechogarniającą sennością, stres, niesubordynowane dziecko i obiady od Pana Ślimaka. Zdecydowanie mniej fab, niż mogłoby się zdawać.

Ale do brzegu, bo to nie o przyziemnościach miał być ten wpis, a o cudownych dwóch dniach, które spędziłam ctrl+c, ctrl+v w alpejską, skąpaną w jesiennym słońcu przyrodę. Jeśli chcecie li i jedynie pooglądać zdjęcia, to możecie od razu przewinąć na dół, zebrałam je wszystkie w galerii. Jednakowoż zapraszam na kilka słów autorskiego komentarza, bo w sumie dawno nie pojawił się tu żaden tekst, a to bardzo miło okazać się godną reprezentacją Polski podczas spotkania blogerek z Europy Środkowo – Wschodniej. 

O BIELIŹNIE, PRZY KROWACH

Cały ten wyjazd był dla mnie dodatkowo interesujący, bo w swojej poprzedniej pracy zorganizowałam niejedno takie spotkanie. Miło to wspominam, choć roboty jest przy tym po pachy. Znaleźć się nagle po drugiej stronie było osobliwym doświadczeniem. Przyznaję, agenda zrobiła na mnie wrażenie. Upakowany co do minuty program dwóch dni zapowiadał sporo pracy. Nie pomyliłam się w zasadzie wiele, tyle, że… w takich okolicznościach przyrody, to ja bym mogła pracować non stop!

 

Tłem dla spotkania i zarazem gwoździem programu była nowa kolekcja Anity, wiosna/lato 2019.

Na smaka zostawię tylko zdjęcie w galerii na dole, bo te cudowne wzory (DOSTĘPNE W DUŻYCH ROZMIARACH!) zasługują na osobny wpis. Na teraz, w charakterze zachęty powiem, że chyba przyjdzie mi się wyprowadzić na jakiś czas na Hawaje, bo nie umiem się zdecydować i chciałabym je wszystkie! 

Wszystkie te liście, kwiaty i egzotyczne owoce to bardzo interesujący kierunek, bo stylistycznie Anita i jej marki-córki są dosyć regulaminowe. W kolekcji kąpielowej pojawia się też lurex, wyobrażacie sobie błysk w moim oku? Same zobaczycie już niebawem.

MAGAZYN Z WIDOKIEM

Dużą frajdą była dla mnie wycieczka po tej części produkcji, która prowadzona jest lokalnie w Brannenburgu. Spotkanie twarzą w twarz ludzi, którzy codziennie dokładają starań, żeby moje desusy były niezmiennie znakomitej jakości to naprawdę przyjemność. Zrównoważony rozwój, choć w Polsce pozostaje jeszcze mało znanym zjawiskiem, jest jedynym słusznym kierunkiem dla nas, jako gatunku w ogóle. Lubię mieć świadomość, że ludzie, którzy pracują przy moich ubraniach są uczciwie wynagradzani, że mają opłacone składki i pracują w bezpiecznych, uregulowanych prawnie warunkach. To dla mnie bardzo ważne – do tego stopnia, że z pełną świadomością w zasadzie nie robię zakupów na Aliexpress. Wiem, że to popularne, ciuchy bywają fajne, a do tego naprawdę niedrogie, ale trzniam to.

Zamiast chińskiego stanika z rynku (skoro finalnie kosztuje 20zł, pomyślcie ile za jego uszycie dostała osoba, która go zrobiła! Nikomu z bliskich nie życzymy przecież, żeby żył za takie pieniądze – dlaczego zatem trzymamy w ekonomicznym szachu tamtą część świata? Tak, my, konsumenci.) wolę odłożyć i kupić rzecz, która daje uczciwą pracę. Oczywiście, nie każda produkcja w Azji jest nieetyczna, oraz naprawdę trudno jest żyć nie kupując NIC co zostało wyprodukowane w umownych Chinach, ale ja osobiście odczuwam potrzebę ograniczenia takich zakupów. 

 

Widzę, że Królowa Dygresji wiecznie żywa, wróćmy do Bawarii. Jak wiecie mieszkam w polskim ex-imperium tekstylnym. Industrialne widoki kojarzą mi się zgoła inaczej, niż to, co zobaczyłam w głównej siedzibie marki Anita. Nieduża manufaktura obsługująca część bieliźnianej produkcji mieści się w kompleksie, który w zauważalny sposób został troskliwie wkomponowany w krajobraz. Żadnej wielkiej płyty, żadnego graffiti.

Z każdego okna widok na łąki i spektakularny górski masyw. Ciekawi mnie, czy takie widoki mogą spowszednieć?

 

Przy zwiedzaniu duże wrażenie zrobiły na mnie nie tylko technologiczne rozwiązania i precyzja pracowników obsługujących maszyny, ale przede wszystkim ich podejście do nas, grupy nie jarzących technicznie, obcojęzycznych blogerek.

Uwielbiam pasjonatów i zawsze wprawnie wyławiam ich z tłumu – również języku obcym. Z przyjemnością przysłuchiwałam się (okazuje się, że coś tam z tego niemieckiego zostało mi jeszcze na sitku pomiędzy uszami) oprowadzającemu nas mężczyźnie. Byłam zachwycona! I – co najważniejsze – czułam się mile widziana. Z samej produkcji nie mam niestety zdjęć, bo z oczywistych przyczyn poproszono nas o nie fotografowanie.

Z WASZYCH POŁĄCZONYCH MOCY…

Lwia część pierwszego dnia należała do wyzwania, które okazało się być niczym innym, jak sesją w bieliźnie. To się nazywa niespodzianka, nie róbcie takiej znajomym! Żartuję oczywiście, w końcu zajmuję się między innymi pozowaniem w majtkach. Do wyboru był jeden z trzech bieliźnianych wariantów z szerokiej oferty Anity – bielizna dzienna, bielizna sportowa albo kąpielówka. Wyobraźcie to sobie: koniec października, dwadzieścia kilka stopni i baseny z widokiem na tyrolski krajobraz. Musiałam wybrać kąpielówki!

Jedynym, co mnie trochę zasmuciło jest fakt, że po prezentacji przecudnej i rajsko kolorowej kolekcji, do spreparowania stylizacji dostałyśmy raczej basicowe opcje. Powiedzmy to sobie szczerze, moją kolorolubną duszę uratowało porwane z wieszaka pareo – same widzicie, że turban się po prostu nadaje do wszystkiego.

 

Jeśli chodzi o efekty sesji na basenie to ponownie… zostawiam tu tylko przynętę. Mam na temat tych zdjęć kilka osobnych przemyśleń, które absolutnie zasługują na osobny wpis. A tymczasem:

Ubrana w czarny kostium, z różowym trubanem w kształcie kokardy Ula pozuje do zdjęcia na brzegu basenu

Odkąd na nowo odkryłam dla siebie kobiece towarzystwo, niesłychanie mnie cieszy przebywanie w babskich grupach. Przyznaję, gdy usłyszałam o innych blogerkach z Europy, poczułam się malutka. Zupełnie, jak się okazało niesłusznie. Lifestylowe Marina i Lambrina z Grecji oraz Jana z Czech, fitnessowa Tundi z Węgier, team biegaczek z Holandii oraz coach zdrowego stylu życia z Rumunii – Antonia. I ja, gruba królowa z Polski. Mieszanka wybuchowa.

Przyznaję, że od momentu, kiedy dostałam cynk, kogo mogę się spodziewać, do chwili gdy spotkałyśmy się na lotnisku w Monachium, trudno było mi sobie wyobrazić wedle jakiego klucza została zebrana ta grupa. No bo jak pożenić grubaskę z królowymi fitnessu? Okazuje się, że jeśli katalizatorem jest duża ilość pozytywnej energii takie przedsięwzięcie może się zakończyć powodzeniem.  Wiecie co? Czułam się w tym towarzystwie naprawdę swobodnie.  Myślę, że wszystkim udało się poluzować kołnierzyki i popłynąć z prądem.

Tak, to się może zdarzyć, naprawdę można się czuć swobodnie NAWET w towarzystwie dziewczyn, które w talii są szczuplejsze, niż moja jedna noga. Receptą jest nie porównywanie się. I nie myślcie sobie, że oto przemawiam z jakiegoś cokołu, co to, to nie. Sama sobie regularnie przepisuję to lekarstwo, ba, powiem więcej – zwiększyłam w ostatnim okresie dawkę, bo dopadło mnie bezpodstawne przekonanie, że wcale nie jestem taka fajna jak inni. 

TROCHĘ LŚNIENIE, TROCHĘ ŚWIĄTYNIA

Ale ten wyjazd to nie tylko świetna (i czasem zaskakująca!) bielizna, nie tylko spektakularne krajobrazy lub ich brak – wyobrażacie sobie spacer nocą w tych okolicach przy świetle pochodni? Ja już nie muszę, było super, a znakomita większość zrobionych po ciemku zdjęć nie nadaje się do publikacji niestety. Albo jogę o poranku, przy wszechobecnym dźwięku krowich dzwonków? Ale też cudowne miejsce, jakim jest hotel Panorama Royal w Bad Haering. (I to nie tylko dlatego, że mam ogromną słabość do Austrii w ogóle!)

 

W całym budynku i jego najbliższych okolicach rządzi Budda. Czuć duchową kuratelę właściciela Panoramy Royal – wodę w pokojach serwują z dzbanka (nie z jednorazowych butelek, hura!) z kamieniami, rozbudowaną strefę wellness uzupełnia pokój do medytacji. Dużo drewna, zieleni i dużo dobrej energii. Przepiękne spa, baseny wewnętrzny i zewnętrzny, a także basenowa “miska” z solanką, z której można bez gęsiej skórki kontemplować panoramę nawet w końcówce października. 

Niesłychanie piękne miejsce na relaks, zdecydowanie bez dzieci.

 

Jestem szalenie wdzięczna firmie Anita since 1886 za zaproszenie, to były wspaniałe dwa dni. Piękni ludzie i piękne miejsca, do których chciałabym kiedyś wrócić. Największą wartością całego tego wydarzenia jest dla mnie energia, którą mogłyśmy wymienić z dziewczynami. Tymi, których nigdy bym nie poznała, gdyby nie październikowa wycieczka. Niby wiem, że warto opuszczać swoją strefę komfortu i próbować nowych rzeczy, przypomina mi o tym 7 na 10 memów, które docierają do mojej bańki. Piszę “niby”, bo dopiero takie wydarzenia, którymi jestem na początku śmiertelnie przerażona, pokazują mi ile można zyskać wychodząc do ludzi.
Trzy – cztery lata temu mój gruby tyłek zatrzymałby mnie w domu. Nie zobaczyłabym Bawarii jesienią.
Ani tylu pięknych krów!

1 komentarz do “Randka w Bawarii? Poproszę! – relacja z wyjazdu z marką Anita since 188616 min. czytania

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.