Dzisiaj będzie zupełnie inaczej i w zasadzie plus sajzem łączy ten wpis jedynie fakt, że stojąca za ladą w Kafeju pani jest piękną Syreną Lądową. Dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć o miejscu, które zauroczyło mnie totalnie podczas mojej ostatniej wycieczki na Śląsk.
Przyznam, że gdyby moje życie w całości wyglądało tak, jak w ostatni wtorek, to naprawdę nie miałabym nic przeciwko: spędziłam go w towarzystwie przyjaciółki, no cóż, głównie jedząc. Dolce vita i to momentami dosłownie. Plus, mam do Śląska niemałą słabość. I jej powodem nie jest wyłącznie rolada! Ślonsko godka fascynuje mnie od małego. Miałam w dzieciństwie książkę z bajkami po śląsku: rozumiałam z niej tyle, co z mandaryńskiego, ale nie stanowiło to żadnej przeszkody. I tak mi już chyba zostało.
W Kafeju zakochałam się po uszy
Jeśli kiedykolwiek będzie w Katowicach w porze śniadania, musicie obrać azymut na Kafeja na Chorzowskiej. Z zewnątrz, trzeba to sobie powiedzieć szczerze, nic specjalnego, ale w środku nijakiego baraku kryje się najpiękniejsze wnętrze, w jakim byłam w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Kafej dba o żyjących w czasie alternatywnym i serwuje śniadania przez cały dzień, ale właśnie o poranku światło jest tam najpiękniejsze. Tak piękne, że można siedzieć i patrzeć. I chłonąć (tak, jedzenie też!).
Nie wiem jak reszta menu, ale bajgle, które tu serwują są obłędne i wizyta w tym miejscu to uczta dla wszystkich zmysłów. Zobaczcie same.
Znam wiele cudowniejszych zakątków na Zagłębiowskiej ziemi 😛
Święta wojna is ON!