Zaczęły mi w internetowych informacjach zakwitać kuszące nagłówki – Jak jeść i nie przytyć w Święta? Świąteczne potrawy w wersji light! Szczupła w Święta! I tak się zaczynam zastanawiać co się do licha dzieje. Czy ktoś z tych porad faktycznie korzysta? Czy to taka sztuka dla sztuki?
I gdzie ja się w tym wszystkim znajduję. I wiecie, co mi wychodzi? Że mam to wszystko w nosie. Dlaczego nie zamierzam umartwiać się w te Święta odchudzaniem?
Są trzy bardzo proste powody
#1 Jeśli z jakiegoś powodu nie schudłam od 1. stycznia, nie nadrobię tego teraz
Serio. Noworoczne postanowienie “Schudnę” uważam za jedno z najgłupszych. Skończyłam z tym tak gdzieś dopiero w połowie studiów. Co to w ogóle znaczy? Mogę traktować siebie jak śmiecia i odmawiać sobie jedzenia, byle schudnąć? Nie, dziękuję. (oho, czuję tu osobny tekst o moich postanowieniach noworocznych i ich braku).
Nie będę dla siebie ani odrobinę mniej dobra niż w ciągu roku, ale i nie zamierzam się umartwiać, patrząc jak cała rodzina wchłania makowczyki (sic, my ich nie zjadamy – gdyby się dało, zasysalibyśmy nawet przez skórę).
#2 Święta są raz w roku
A konkretnie, Kochane, GWIAZDKA JEST RAZ W ROKU! Jeden jedyny moment, gdy całe moje ulubione jedzenie jest na stole NARAZ! Przecież nie chcę się osunąć w chorobę psychiczną i dla własnego dobra zamierzam zjeść cokolwiek zechcę.
Jedzenie jako czynność ma udokumentowaną historię jako aktywność społeczna. Łącząca ludzi. Niedzielny rosół to pomost pomiędzy pokoleniami, tym bardziej barszcz z uszkami! Jego działanie jest silne jak więzy krwi (w okolicach Wigilii niemal dosłownie wypełnia moje żyły).
#3 Nie lubię marnować jedzenia
Nie wiem jak u Was, ale w mojej rodzinie od pokoleń istnieje problem z przeszacowaniem ilości przygotowanego jedzenia względem możliwości biesiadników. Babcia szykuje kolację jakby pułkowi szwoleżerów pakowała kanapki na wycieczkę pod Samosierrę. I nie wytłumaczysz, że 400 uszek na składającą się z najbiedniej 9 dań kolację to lekka przesada. Słuch wybiórczy mam najwyraźniej dziedziczny.
Nie wyobrażam sobie wywalenia takiej ilości jedzenia. Wekujemy i mrozimy, ale na boczka, każda zamrażarka ma swoją pojemność!
Nie odbierajcie powyższego nazbyt dosłownie. Upraszam o przymrużenie oka. Tekst mój nie dotyczy osób, które na co dzień odżywiają się np. w trybie paleo, bądź praktykują inną zaleconą przez lekarza dietę, której potrzebuje ich organizm. Mam na muszce wszystkie panie, które klepiąc się po chudym biodrze, całemu światu zamierzają ogłosić, że one NIE ZJEDZĄ TEGO SERNICZKA BO TO TAKIE TUCZĄCE. I że one z karpia to tylko jedno deko chudszego mięska. A z barszczu, co najwyżej, majeranek.
Ja na ten przykład nie zamierzam udawać, że jestem istotą stworzoną do celów wyższych niż prozaiczne przeżuwanie i mlaskanie. Ani udawać, że nie interesuje mnie całe to wspaniałe żarcie.
Z dziką rozkoszą zasiądę w tym roku do wieczerzy. I będę się cieszyć. I jedzeniem, i bliskimi.
Wam zalecam to samo. Nie wiemy, ile jeszcze czasu nam zostało razem.
[sgmb id=”1″]
Bardzo fajny tekst, z przymrużeniem oka o “problematycznym” jedzeniu podczas Świąt! Tylko trzeba pamiętać, iż wszystko z umiarem i… będzie dobrze 🙂 Cieszmy się sobą i jedzeniem!
Cieszę się, że spotkał się ze zrozumieniem 😋
no właśnie wszystkiego z umiarem, a w przerwię miedzy śniadaniem światecznym (u mnie trwającym ze 2 godziny i z ciastem na końcu) po którym jest tylko zmiana dekoracji na stole i zaczyna się świąteczny obiad, to znaleśc czas na spacer. Takie wyjście do parku z rodziną, tez jest bardzo przyjemne, a na pewno nie wpłynie źle na spalanie tego co się zjadło. Już któryś rok z rzędu tak praktykujemy i skończyło się to straszne poczucie przejedzenia i obietnic, że juz nigdy w życiu nie zjem piernika, sernika bo mi się przelewa uszami, a nic sobie nie odmawiamy.
Podoba mi się ta strategia!