Głos ban-ity
Od wczoraj kotłuje się we mnie nieskończenie wiele emocji i myśli. Kilka razy próbowałam ustosunkować się do tego jakkolwiek przykrego zdarzenia jakim był dla mnie ban na facebooku, ale za każdym razem zmieniałam zdanie. Tym razem, uwaga, będzie ofiszjal stejtment:
Wchodząc do świata social media musimy się liczyć z tym, że możemy tam znaleźć… wszystko. I spotkać w zasadzie wszystkich. Nie istnieją żadne ograniczenia, żadne testy kwalifikacyjne. Z urody mediów społecznościowych korzystać może każdy i to jest piękne. Z jednej strony. Z drugiej jest w tym sporo ryzyka, że wśród przewalających się przez serwery facebooka terabajtów treści znajdziemy coś, co się nam nie podoba.
Kiedy spotykamy się z czymś co nie jest nam w smak mamy dwie podstawowe opcje reakcji:
1 Nie wchodzimy w interakcję*
Nie lubię dajmy na to szpinaku – nie jem go. Nie lubię sąsiadki – ograniczam się w kontaktach do grzecznego dzień dobry, poza tym z nią nie rozmawiam. Nie podoba mi się kolor pomarańczowy – nie noszę ubrań w tym kolorze.
Dorosłe życie ma tę cudowną właściwość, że możesz decydować z kim się zadajesz, a z kim nie. I wiecie co? W social mediach jest tak samo. Jeśli nie podoba mi się klimat w jakiejś grupie, po prostu z niej rezygnuję. Odlajkowuję fanpejdże, które przestały mi się podobać, nie robiąc z tego szopki.
*- nie mam tu bynajmniej na myśli sytuacji, w których komuś po prostu dzieje się krzywda. Wtedy trzeba reagować.
2 Ostentacyjnie okazujemy swoje niezadowolenie
Nie lubię szpinaku – wyzywam na niego w sklepie, a każdego, kto go jada okładam wyzwiskami na dwanaście pokoleń wprzód i wstecz. Nie lubię sąsiadki – zostawiam jej pod drzwiami podpaloną torebkę pełną psich odchodów. Nie podoba mi się kolor pomarańczowy – drę się za każdym razem jak go zobaczę na ulicy.
Znacie kogoś, kto zachowuje się w ten sposób w prawdziwym świecie? Ja też nie (korzystam ze swojego prawa do doboru towarzystwa). Jestem natomiast pewna, że niejednokrotnie trafiłyście na osoby, które w ten sposób zachowują się w sieci. Internetowa anonimowość dodaje takim typom animuszu.
Jestem przekonana, że osoby, które wystarały się o bana dla mnie, nie miałyby w prawdziwym życiu tyle odwagi, żeby powiedzieć głośno, co sądzą o mojej pracy. Nikt nie chce być tym wariatem, który wydziera się w warzywniaku na szpinak. Co ludzie powiedzą, prawda?
Mój jest ten kawałek podłogi
Jesteście dla mnie, moje Syreny Lądowe, ważne. I blog, i jego fanpage są moją tubą. Moim kanałem komunikacyjnym. Miejscem, w którym mogę swobodnie podzielić się swoimi przemyśleniami i bardzo bym chciała, żeby tak zostało.
Zdaję sobie sprawę, że nie każdemu musi się podobać to, co mam do powiedzenia. Sęk w tym, że mam tylko jeden punkt widzenia, swój własny i dosyć głupio byłoby pisać z innej perspektywy. Naprawdę, czasem to nawet fajnie nie zgadzać się ze sobą, bo wtedy, w polu wymiany zdań można znaleźć coś nowego. Dojść do zgody i zrozumieć trochę więcej, spojrzeć odrobinę dalej niż na koniec własnego nosa.
Wróćmy jednak do sedna.
Bądźmy ze sobą szczere i umówmy się co do jednego – nikt tu w tej naszej relacji nie ma żadnego obowiązku. Ja nie mam obowiązku pisać, Wy nie macie obowiązku czytać tych moich długich zdań. Jesteśmy tu, i Wy i ja, dla przyjemności. Z wyboru, nie z przymusu.
Jeśli kiedyś przestaniemy się ze sobą dobrze czuć – nikt się nie obrazi. Po prostu nie róbmy sobie świństw.
Z błota złoto
Cała ta sytuacja z banem to dla mnie zarazem próba i nauka.
Z jednej strony moja wiara w ludzi została narażona na szwank. To naprawdę przykre, kiedy ktoś rzuca Ci kłody pod nogi. Tu nie chodzi o jedno zgłoszenie posta z tyłkiem Ashley. Wiem, że to była fala. Wolałabym nawet, żeby chodziło o ten tyłek, niż o zwyczajną ludzką podłość. Bo tak, uważam, że to było podłe.
Z drugiej – wsparcie, którego mi udzielacie jest ogromne i pokazuje mi, że warto poświęcać swój wolny czas i zapasy sił na prowadzenie bloga. Cieszę się, że otaczają mnie takie mądre i serdeczne babki. Teraz mam pewność, że warto było wkładać w to tyle serca.
Postanowiłam sobie, że zrobię z tego coś dobrego. Że zamiast uprawiać publiczny lament i żalić się na nieżyczliwą koniunkturę, będę pracować jeszcze więcej nad tym, żeby ten blog był dla Was jeszcze bardziej interesującym miejscem.
Dzisiaj w ramach tego postanowienia przymierzyłam się do nauki: zrobiłam trochę zdjęć, m.in. te, w które widzicie tutaj. Do ideału daleka droga, ale pierwsze kroki zostały poczynione.
Zamiast zgrzytać zębami, uprawiajmy swój ogródek.
Tak, Syreny, Was też to dotyczy! Róbcie swoje nawet wtedy, gdy ktoś na Was krzywo patrzy.
W końcu mu się znudzi.