Czy zgadniecie jakie pytanie pojawia się najczęściej, kiedy rozmawiam z moimi czytelniczkami o kupowaniu bielizny? Stawiam cztery do jednego, że nie zgadniecie, drodzy Państwo, jaka jest największa bieliźniana bolączka kobiet noszących duże rozmiary. Gotowi? Tym, co boli moje odbiorczynie jest fakt, że „nie ma tego gdzie przymierzyć!”. Zaskakujące? Tak. Ale z pewnością nie nieoczekiwane.
Z ręką na sercu przyznaję, że zaskakuje mnie to co najmniej tak samo. Nauczona zakupów w internecie, dłuższą chwilę muszę się zastanowić, żeby przypomnieć sobie kiedy ostatni raz kupiłam stacjonarnie jakikolwiek element garderoby. A tu o. Nie ma gdzie przymierzyć.
Misteria codzienne
[dropcap_large]K[/dropcap_large]upowanie w sklepie to taka analogowa przyjemność. Dla kobiet plus size rzadka, bo w moim wspaniałym mieście nie ma ani jednej galerii handlowej, do której mogłabym wejść i po prostu ubrać się. Kupowanie ubrań z wieszaka jest dla mnie, poniekąd, zapomnianą umiejętnością. Tak bardzo, że kiedy miałam szansę poprzebierać w ubraniach… nie wiedziałam jak zacząć!Dobrze zaopatrzone sklepy z bielizną to jedne z niewielu miejsc, gdzie kobieta mojej postury może wejść i kupić sobie element garderoby. No, nie każdy. Nosząc rozmiar 50 przerastam rozmiarówkę wielu dostępnych na rynku majtek. Jest to temat na całkiem osobny tekst, bo mam teorię, że “po majtkach ich poznacie”.
Myślę sobie, że wbrew powszechnemu przekonaniu, klientki plus sizę nie wcale nie różnią się tak bardzo od innych klientek. Jasne, może trochę trudniej jest ściągnąć do sklepu klientkę, która przez lata swój rozmiar mogła dostać jedynie na rynku. Za to jakie to są spektakularne metamorfozy, kiedy już się uda! Jaka radość!
Staniczek i fałdeczka, czyli język nie całkiem obcy
Chciałabym dziś zwrócić Waszą uwagę na język, jakim komunikujemy się z innymi kobietami. To bardzo ważne narzędzie. Stworzona przez duet Sapir i Whorf teoria relatywizmu językowego mówi o tym, że język, jakiego używamy kształtuje nasz sposób myślenia. Zatem wcale nie będzie nadużyciem, gdy powiem, że kształtuje świat.
Każdy ma jakieś swoje językowe preferencje oraz przyzwyczajenia. Ja, na przykład, nie lubię zdrobnień. Rozmiarek i staniczek sprawiają, że zaczynam się pienić, ale w kontakcie z klientkami brafitterki miewają na sumieniu gorsze grzechy, niż niunianie jak do małych dzieci.
Mam na myśli język, którym posługujemy się trochę bezwarunkowo. Wago-centryczny, skupiony wokół jedynego słusznego wzoru ciała, uosobionego przez kulturowo hołubione Aniołki VS. Utwierdzają nas w tym katalogi serwujące wyblurowane na gładko ciała modelek, nie daj losie, żeby z fałdą na plecach. Wiecie, ile lat spędziłam szukając stanika, który by mi gwarantował gładkie plecy? Nieprędko do mnie dotarło, że musiałabym nosić modelujący skafander, od kostek po szyję. A i tak nie gwarantowałoby to sukcesu.
Ale wróćmy do języka, bo to istotne. Takie przykłady, warte przeczytania na głos do siebie samej: “No przy tym rozmiarze ta fałda się wylewa NIESTETY” albo “To NIESTETY nie jest krój dla wiotkiego biustu”. To nie jest komunikat, który chcecie przekazywać klientkom w ogóle, a w szczególnie tym bardziej nie tym, które widocznie przekraczają dostępną na sieciówkowych regałach rozmiarówkę. Wszyscy potrzebujemy ciało-neutralnego języka, sprawnie opisującego rzeczywistość i kobiece kształty. “To naturalne, że ciało układa się w taki sposób” oraz “Wyżej zabudowana miska będzie o wiele bardziej komfortowa” – wszystko da się powiedzieć nie nadając temu negatywnego wydźwięku. Ja nie chcę słyszeć, że moje ciało jest dla kogoś NIESTETY takie, jakie jest.
Narodziny nowej pewności
To ważne, bo obok czarodziejskiej przemiany, jaką jest po raz pierwszy poprawne dobranie biustonosza i odzyskanie talii, w brafittingowej przymierzalni dzieje się również magia innego rodzaju. Nie jest to dla nas żadna tajemnicą, że dobrze dobrana i ładna bielizna unosi do góry nie tylko kobiece piersi, ale i głowy. Daje siłę jak niedostrzegalna dla otoczenia zbroja. Wizyta w przymierzalni to moment normalizacji kobiecej sylwetki takiej, jaką jest. Ta chwila “uf, w porządku, mają coś w moim rozmiarze, jestem normalna” daje poczucie, że mimo wszystkich wymyślonych i pielęgnowanych w głowach wad, w gruncie rzeczy mamy wspólny mianownik.
Brafitterka z dobrym podejściem jest zaklinaczką rzeczywistości na skalę daleko większą niż metraż przymierzalni. To ona na wpływ na to, czy przez cały dzień będę poprawiać bieliznę i zdejmować stanik jeszcze na parkingu pod pracą, czy pewna, że nie świecę białą bielizną spod białej bluzki gdy prowadzę ważne spotkanie. Może nie całkiem są to narodziny Wenus, ale przecież brafitterki kształtują nie tylko sylwetki, ale i nawyki kobiet. Jesteście dla nas ważne!
Akcja edukacja
A gdyby tak – pofantazjujmy – pójść krok dalej, znaleźć w swojej ofercie miejsce na chociaż jeden lub dwa kolorowe modele w dużej rozmiarówce? Pokazać klientce, że ma wybór ponad czarno – biało – beżową codzienność (nie mam nic do tych kolorów, może poza przesytem od czasu do czasu). Do świetnego dopasowania, jako wartość dodaną wprowadzić też perspektywę na – z ekscytacji aż obsypuje mnie gęsia skórka – dostępną modę? Ja wiem, wiem, że tutaj wchodzimy na ruchome piaski misyjności biznesu, który przecież na koniec dnia powinien się zgadzać na kalkulatorze.
Pisałam w poprzednim tekście o tym, jak zupełnie inaczej kupują dziś pokolenia Millenialsów i Y. Czyli tych, które wchodzą w ten moment, że stają się największą siła nabywczą rynku. Od firm i sklepów oczekujemy nie tylko towaru. Chcemy historii!
Kojarzycie z pewnością historię zakładu gorseciarskiego przy łódzkiej ulicy Jaracza, tę, która poniosła się po internecie głośnym echem, prawda? To jest to, o czym mówię. Człowiek, twarz, historia, relacja. Nie towar jako taki, który w 10 sklepach branżowych będzie plus – minus ten sam (z punktu widzenia klientki).
Może to szansa na odkrycie nowego modelu biznesowego? Podejście net positive, czyli inwestowanie w społeczność i dostarczanie jej dodatkowych wartości to więcej, niż przejściowy trend. Nikt nie mówi, że trzeba to robić z rozmachem godnym budżetów wielkich korporacji, ale gdzieś warto zacząć.
Wizyta w salonie to znacznie więcej niż okazja sprzedażowa. Klientki plus size to wyjątkowa grupa, jeszcze mocniej przywiązująca się do “swoich” miejsc, gdzie z marszu może dokonać zakupu. Warto to zagospodarować tę przestrzeń, bo zysk zadowolonych klientek to na koniec dnia zysk naszego biznesu.
Tekst w oryginale został opublikowany w 84. numerze “Modnej bielizny”.