Przejdź do treści
Strona główna » fattitude » Za jakaś, nie dosyć inna – szlakiem piekielnych oczekiwań

Za jakaś, nie dosyć inna – szlakiem piekielnych oczekiwań

Kiedy Dziewczyny na Plus i Lady Pasztet pokazały się na okładce Wysokich Obcasów okazało się, że zawiodły oczekiwania. Że nie są dosyć brzydkie. Niedostatecznie niedoskonałe, za mało plus size i ogólnie nie nadają się do prezentowania idei body positive. A gwarantuję, że gdyby pojawiły się na tej okładce moje mocarne uda, okazałoby się, że są ZA plus size. Za bardzo w dziurki, za bardzo w wałki. Za duże. Za nie-wiem-jakie. Za nie takie, jak oczekuje tego gawiedź, która sama nie wie, czego w zasadzie oczekuje. A oczekuje niemało.

Wbrew pozorom nie jest to wpis o internetowej burzy, a o oczekiwaniach właśnie.

Ciemna strona księżyca

Kiedy wrzucam swoje zdjęcia, zawsze znajdą się wśród odbiorców minimum dwa obozy. Jeden mówi, że mi zazdrości figury, drugi, że nie dbam o siebie i robię sobie krzywdę, hodując tłuszcz bez umiaru. Zrozummy się dobrze, z jednej strony jest to bez wątpienia bardzo przyjemne czytać o sobie miłe rzeczy, ale nie rysujmy tu sielanki. Jestem daleka od ideału i świadoma swoich mocnych i słabych stron. Kiedy czytam, że ktoś mi zazdrości, czuję się trochę winna i zastanawiam, czy przypadkiem nie odmalowałam przed Wami zbyt idealnego obrazu.

Nawet jeśli dla jednej osoby jestem ósmym cudem świata, dla pięćdziesięciu innych jestem za… „jakaś”. Przez całe lata tak było. Za duża, za pyskata, za gruba, za leniwa, za zdolna, miałam zbyt niski głos, zbyt mało się przykładałam, za szybko się angażowałam, zbyt dużo oczekiwałam. Usłyszałam na swój temat tyle opinii, że gdybym chciała się zmienić według każdej z nich, dzisiaj już nie byłabym pewna jak mam na imię.

Czytam, że się skończyłam, że piszę na siłę, a jednocześnie wiem, że właśnie teraz, na niespełna miesiąc przed pierwszymi urodzinami bloga, kiedy postanowiłam dogonić własny ogon i zamknąć rok z setką tekstów na koncie wiem, że lubię blogować bardziej, niż kiedykolwiek indziej. Uwielbiam pisać. Uwielbiam to, że jesteście tu i chcecie czytać. I piszecie mi, że to jest dla Was ważne, chociaż nie zawsze się zgadzamy. I bardzo dobrze, że się nie zgadzamy. (Powinnyśmy się od czasu do czasu nie zgadzać, bo to dobrze robi każdemu związkowi!)

I jak się to ma do oczekiwań obcych ludzi, którzy pojawiają się na blogu od wielkiego dzwonu, przeczytają cztery linijki losowo wybranego tekstu i to im wystarcza, żeby nie tylko wyrobić sobie opinię na mój temat, ale jeszcze pouczać mnie co i jak powinnam robić. Z MOIM blogiem.

Lustereczko powiedz przecie, kto ma największe oczekiwania na świecie?

Nigdy nie odbiją się w Tobie oczekiwania wszystkich ludzi.

Ba, nie odbiją się w Tobie oczekiwania wszystkich ludzi, których znasz osobiście, nie mówiąc już o mijanych na ulicy przechodniach czy obcych z internetu na których zawsze można liczyć, że się przypierdolą. Nie da się im sprostać. Nie wierzycie? To róbcie taki trochę masochistyczny eksperyment. Zapytajcie 10 znanych Wam osób, co według nich powinnyście w sobie zmienić. Gwarantuję, że nie wyciągniecie z tego jednej konkluzywnej odpowiedzi. Tym bardziej szkoda czasu na maltretowanie się opiniami internetowych trolli.

Jako mała Ula marzyłam, żeby mieć siostrę bliźniaczkę, która odwalałaby za mnie brudną robotę – chodziła na matematykę i wszystkie klasówki. Dzisiaj wiem, że nawet gdybym miała takich sióstr pięć, nie dałybyśmy rady spełnić wszystkich cudzych oczekiwań.

Wcale nie musicie się starać zaspokoić żadnych oczekiwań poza własnymi. Nie ma takiego obowiązku. Nikt nigdy nie ustanowił takiego prawa. Podejrzewam, że gdyby nawet próbował, to niemożliwość sprecyzowania ludzkich oczekiwań względem reszty świata położyłaby taki projekt na łopatki. Nikt nie da rady być jednocześnie czerwonym i czarnym, i słodkim, i kwaśnym, i… buk wie jaki jeszcze. Czy jest sens się tym zadręczać?

Ten bucik pasuje na każdego

Widzicie, wszystkie się z tym spotykamy. Dokądkolwiek pójdziemy, a już najbardziej wtedy, kiedy pójdziemy do internetu. Mam czasami nieodparte wrażenie, że w niczym nie jesteśmy my, internauci, tak dobrzy, jak w czepianiu się. Wyrywaniu z kontekstu pojedynczych słów. Jesteśmy znawcami wszystkiego i cały świat chcielibyśmy urządzić wedle własnego widzimisię.

Nie mówię, że jestem w tej kwestii czysta jak łza. Bynajmniej. Sama chętnie poprzestawiałabym to i owo w świecie, żeby bardziej przypominał ten z moich wyobrażeń. Wściekam się, gdy ktoś zawodzi moje oczekiwania i słowo daję, zbyt rzadko pytam samą siebie dlaczego niby miałby? Obcy człowiek z własnymi oczekiwaniami i doświadczeniami ma prawo reagować w niezrozumiały dla mnie sposób. Ty masz prawo reagować w niezrozumiały dla mnie sposób!

Wróżki Chrzestnej nie będzie

Sorry Winnetou, taka prawda. W twoim życiu nie pojawi się nikt z magiczną różdżką, żeby poprawić jego jakość. Twoje ciało jest twoje i nikt nie będzie Ci dyktował jak powinno wyglądać. Co możesz z nim robić, a czego nie. Co pokazywać, a co skrzętnie ukrywać.

Trochę w tym naszej winy. Przyzwyczaiłyśmy się do życia pod cudze dyktando. Dorastamy i zamiast mamy zaczynamy słuchać anty-kobiecej prasy, która wtłacza nam do głowy nieprawdopodobne wzorce. Wiecie jaki nam tam wciskają nonsens? Jakiś już czas temu amerykańskie Cosmo postanowiło przy okazji którejś tam rocznicy istnienia tytułu wziąć się za bary z erotycznymi poradami, które w latach 90. publikowano na łamach pisma. W programie było fellatio z fusami kawy (czy czymś w ten deseń, nie pomnę dokładnie) oraz kilka hitowych pozycji lansowanych przez dział o seksie. Okazało się, że to, w co święcie wierzyły tysiące wychowujących się na Cosmpolitanie kobiet, jest niczym innym jak wymysłem siedzących za biurkiem redaktorów, albowiem z w/w pozycji żadna nie okazała się prawdopodobna z uwagi na budowę ludzkiego kręgosłupa i kończyn. Mniej więcej ten sam poziom abstrakcji co Kamasutra. Jeśli wiecie, co mam na myśli. I my w to wierzymy!

W prawdziwym życiu nie musisz umieć założyć nogi za głowę, żeby móc czerpać satysfakcję z seksu. Nie musisz mieć idealnej figury, zawsze układających się włosów, ani paznokci, z których nigdy nie odpryskuje lakier.

 

Jesteś więcej niż numerkiem z metki. Więcej niż sumą komórek tłuszczowych i rozstępów. Nie określa Cię wyłącznie metryka, liczba zmarszczek, ani nawet twoje relacje z ludźmi.

Bądź lwem.

Ale nie takim z cyrku, któremu treser każe skakać przez ruszające się płonące obręcze.

_____________________________

Photo by Becky Phan on Unsplash

2 komentarze do “Za jakaś, nie dosyć inna – szlakiem piekielnych oczekiwań14 min. czytania

  1. Orszulo droga, jesteś dla mnie idealną blogerką, piszesz to, czego potrzebują wszystkie dziewczyny, nie tylko plus size.
    Ale nie napisałaś jednego – nie ma linku do tego artykułu Cosmo, czuję, że jest miodny. Podrzucisz?
    Teri

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.