Czy kiedykolwiek spotkałyście się z ofertą zajęć wyłącznie dla leworęcznych? Na przykład – Zapraszamy na zajęcia z rysunku wszystkie leworęczne dzieciaki! Czy to nie… osobliwe?
Mam taki problem, którym chciałabym się z Wami podzielić: Nie rozumiem potrzeby tworzenia i uczęszczania na zajęcia sportowe tylko dla kobiet plus size, ale od czasu do czasu facebook przynosi ten wątek na mój newsfeed – jest zatem dla Was istotne. A skoro jest istotne dla Was, to jest istotne również dla mnie. W ostatnim czasie temat pojawił się na jednej z facebookowych grup (niestety, chwilę później przepadł bezpowrotnie), gdzie dał przyczynek dosyć burzliwej dyskusji.
Co do tego, że temat budzi wiele emocji wątpliwości nie ma. Co sądze o tym ja, osoba od lat ćwicząca w jednej grupie z “normalsami” obu płci?
Koncept osobnych zajęć dla ludzi plus size jest dla mnie równie egzotyczny, co podział na szkoły damskie i męskie sprzed złotej ery koedukacji.
Chciałabym, żeby to wybrzmiało dokładnie w tej skali porównawczej. Oczywiście, wszystko ma swoje zalety i wady, czego jako osoba oglądająca każdą monetę z trzech stron nie mogę zignorować.
Zrobiłam sobie zatem rachunek sumienia. Ile w nim plusów dodatnich, a ile plusów ujemnych? No zobaczmy:
+ Można się poczuć pewniej
Oczywiście, że tak. W kraju ślepców jednooki królem jest. Nie mam złudzeń – ze strony kobiet z nadwagą, dopóki nie zaczęłam blogować, spotykało mnie równie dużo uszczypliwości, co ze strony szczupłych. Wszystkie te komentarze “no, bo Ty jednak MASZ W PASIE WIĘCEJ ODE MNIE” zapisały się w moim małym serduszku ołowianymi zgłoskami. Nie żałuję, że mnie to spotykało, bo dzięki temu jeszcze lepiej wiem, ile mamy do zrobienia. Koniec dygresji. Łatwiej być grubym wśród grubych, niż fit laseczek. Tego się podważyć nie da.
+ Można wyjść wreszcie z domu
Niesiona falą emocji w prywatnej dyskusji nazwałam wychodzenie wyłącznie na fitness spacerem w getcie. Mocno, ale nadal tak uważam. Nadwaga to nie jest cholera, żeby dotkniętych nią ludzi separować od reszty społeczeństwa.
Z drugiej strony faktycznie, jeśli pójście na zajęcia dla grubych ma komuś pomóc wyjść z domu i sprawić, że ruszy się w ogóle to dlaczego nie? To, że ja nie widzę różnicy, nie oznacza, że nie widzą jej inni.
– Pogłębianie poczucia separacji
Zacznę od wiadomości, która może być lekko zaskakująca oraz wiele zmienić: TO, ŻE JESTEŚ GRUBA NIE OZNACZA, ŻE NIE MOŻESZ ĆWICZYĆ Z RESZTĄ. Słowo. Osobne zajęcia dla grubych ludzi zalatują mi weightistycznym apartheidem. Hamulec, który zaciągamy na własne życzenie – ograniczając się do towarzystwa wyłącznie innych grubych ludzi trochę spychamy się same na drugi tor.
Czy to nie wystarczy, że nie możemy się ubierać w tych samych miejscach co “normalsi”?
To naprawdę nie jest tak, że jak pojawiamy się na zajęciach, to ludziom oczy wychodzą z orbit, bo oto wylądowało ufo. Ci, którzy ćwiczą ze swoich konkretnych pobudek kompletnie nie zwracają uwagi na innych. Człowiek zajęty własnym wysiłkiem naprawdę nie ma kiedy się rozejrzeć wokół i nic go nie obchodzą cudze walki, kiedy sam walczy o oddech.
– Wzmacnianie przekonania, że grubi ludzie nie ćwiczą
Homo fitneticus wymyślił tyle form ruchu, że każdy, ale to każdy jest w stanie znaleźć ten dla siebie. Trzeba próbować. Wiadomo, dla każdego coś miłego. Są sporty bezpieczniejsze dla stawów, mnie lub bardziej obciążające, wyrabiające zwinność, kondycję czy masę. Do wyboru.
To, że na swojej lokalnej siłowni nie spotykasz zbyt często ludzi z nadwagą ma dwa powody: Po pierwsze, wszyscy wstydzą się tak samo jak Ty. Po drugie faktycznie nie każdy musi lubić zasuwanie na bieżni. Ja na przykład nie lubię. I to wcale nie oznacza, że się nie ruszam, ale jak doskonale wiemy – mózgi lubią chodzić na skróty.
– Pogłębianie przekonania, że chudzi są nadludźmi
Przekonanie o tym, że szczupli ludzie są fizycznie w lepszej kondycji jest uzasadnione tylko połowicznie. Zalecam przeczytać ten akapit do końca, zanim kolejna osoba poczuje się w obowiązku uświadomić mnie, że grubi ludzie mają mniejsze możliwości motoryczne, niż szczupli. Owszem mają, przy założeniu, że ćwiczą. Wyciągnijcie zza biurka pierwszą lepszą bibliotekarkę bez multisporta, a jestem pewna, że jej poziom wydolności będzie bardzo zbliżony do wydolności osoby z nadwagą, która również nie ćwiczy. Koniec końców bycie grubym wymaga siły – nie tylko psychicznej, żeby na co dzień funkcjonować w przejętym moim dobrostanem życzliwym społeczeństwie, ale także fizycznej. Tłuszcz waży swoje i zaprawdę, wciągnięcie na czwarte piętro stukilogramowego tyłka wymaha znacznie więcej pary, niż jego chudego odpowiednika.
Chudy może być taką sama melepetą jak gruby, a wmawianie grubym, że każda szczupła osoba ma większe predyspozycje sportowe niż oni jest po prostu szkodliwe.
– Podniesione ryzyko, że będziemy sobie odpuszczać
Dobrze, jak na grubasa. Nie znoszę tego. Zajęcia dopasowane poziomem do ludzi z nadwagą to zwykła dyskryminacja. Skoro już ustaliłyśmy sobie, że ludzie W OGÓLE mają różny poziom sprawności fizycznej to dlaczego zajęcia mają być dopasowane WYŁĄCZNIE dla grubych? Bo co? Żadne zajęcia dla początkujących nie odbywają się na takim samym poziomie energetycznym, jak zajęcia dla zaawansowanych – niezależnie od tego, czy uczestniczą w nich ludzie z BMI w normie, czy nie.
Jest jeszcze jeden bardzo ważny aspekt uczestniczenia w zajęciach ze szczupłymi ludźmi: DAWANIE PRZYKŁADU. Może będziesz pierwszą grubaską w osiedlowej siłowni – owszem, tak się naprawdę może zdarzyć. Ale pomyśl o ile łatwiej będzie kolejnej osobie, która przekroczy próg i zobaczy właśnie Ciebie. To chyba też się liczy, prawda?
Co Wy na to? Jak wyglądają Wasze plusy dodatnie i ujemne? Chodzicie na takie zajęcia? Chodziłybyście? Będę wdzięczna za każde udostępnienie, które pomoże szerzej porozmawiać o tym zagadnieniu – facebook pokazuje moje wpisy coraz mniejszej ilości z Was, więc każde “udostępnij” jest na wagę złota!
Na siłowni – takiej prawdziwej – byłam raz jeden jedyny w roku zeszłym, kiedy wychowawca klasy stwierdził, że możemy się w sumie tam wybrać, bo promocja i za darmo.
Pobiegałam na bieżni razem ze szczupłą koleżanką, powiosłowałyśmy trochę – no i przeżyłam, żeby o tym opowiedzieć. Nie zmarłam przy biegu, nie odpadły mi ręce, jak chyba się trochę mój wuefista bał, bo co dziesięć minut przychodził i proponował mi zważenie się, żebym wiedziała, które narządy wewnętrzne mam otłuszczone (jego oczy dodawały: wszystkie! Ja tego gościa znam…). Podziękowałam grzecznie za pamięć i troskę i wróciłam na bieżnię, już sama – koleżanka mi się zawieruszyła.
Oprócz mnie biegało jeszcze kilka innych osób. Ignorowały mnie. Byłam jedyną Syreną w tej części siłowni. Doznanie znajduję dziwnym.
Dlatego dla mnie idea plus sajzowego izolowania fit od fitfat jest trochę dziwna – skoro nie rzucają kamieniami, to po co odchodzić?
Ale jednak – Galantą czytam już od roku i zmieniłam swoje podejście to tego wszystkiego. Gdyby nie Lala nie akceptowałabym siebie, nie weszłabym nawet na salę ćwiczących. Więc może takie zajęcia trzeba traktować jako startery? Trampoliny do akceptacji siebie?
Ale sama widzisz, że można to przepracować samodzielnie 🙂
Wiem, że podchodzę do tego radykalnie, ale to nie jest tak, że ja nie rozumiem, że komuś to naprawdę może pomóc. Jeden przepracuje sam, drugi spotka kogoś, kto mu pokazał, że można, trzeci przyjdzie na takie zajęcia, a czwartego nie zaciągną wołami. Oczywiście.
Ja jestem zdania, że nie należy pogłębiać przekonania, że ludzie plus size są inny z domyślą – negatywną niestety – konotacją. Mamy prawo do bycia w przestrzeni publicznej, nawet jeśli to jest siłownia.
Ja nawet nie wiedziałam, że są takie osobne zajęcia. Ile razy przeglądałam oferty różnych fitnessów, to nigdy nie widziałam takiego zróżnicowania. Fakt, ostatnio bylo to parę miesięcy temu, więc nie wiem, czy coś się zmieniło w tym czasie?
No i w ogóle zastanawiam się, jak ktoś ma zdecydować, czy jeszcze normalsem, czy już zalicza się do plussajzów? Ważą i mierzą ludzi podczas zapisów? Jakaś masakra jak dla mnie 🙁
Czy ja dobrze widzę Manę na Twoim avatarze *_*? I z góry przepraszam za offtop, ale musiałam. J-rock był częścią mojego ‘nastolęctwa’ 😀
Haha, tak, dobrze widzisz 😀
Wieki ale serio WIEKI temu chodziłam na takie właśnie zajęcia tylko dla plus size. Aktualnie jestem niezbyt-szczęśliwą-ale-co-zrobisz posiadaczką karnetu na lokalna siłownię, chodzę na zajecia i jestem jedyną Syreną. I w życiu nie wróciłabym na te dedykowane. Wszyscy i tak zajęci są tym żeby nie wypluć sobie płuc ze zmęczenia.
Na sali ogólnej jest tak samo. Wszyscy patrza na siebie, nikogo nie interesuje to co robię i jak wyglądam. Jeśli rzeczywistości ktoś potrzebuje ćwiczeń w gronie Syrenim tylko, żeby w ogóle wyjść z domu to proszę bardzo. Ale z doświadczenia mogę powiedzieć że nie liczy się to kto poci się obok.
Pozdrawiam i fajnie że jesteś 🙂
Myślę, że to ta sama kategoria, co “wczasy dla singli”. Czy singiel może pojechać na wakacje nie oznaczone w ten sposób? Ano może. Czy gruby może pójść na zajęcia fitness bez łatki “plus size”? Oczywiście. Tylko zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał odpocząć od rodzin z dziećmi lub poćwiczyć z ludźmi mającymi podobne doświadczenia. I kluby fitness na to liczą.
Oczywiście, że może! Zawsze lepiej iść na ruch plus size, niż nie iść wcale.
Uważam jednak, że w tym wypadku to jest zbędny podział i trochę jednak wymówka.
No i biznes. Nie zapominajmy o biznesie!
Odnosząc się do wczasów dla singli, kluczowe jest to czy oferta odnosi się do realnych problemów podróżujących samotnie (konieczność płacenia za dwójkę do samodzielnego wykorzystania) czy do wyimaginowanych (niechęć do dzieci, chęć imprezowania do rana).
Na tej zasadzie zajęcia dla syren miałyby sens tam, gdzie np. liczy się waga zawodnika.
Ja się zastanawiam wedle jakich kryteriów miałyby być wejścia na takie zajęcia? Nie wpuścić kogoś, bo jest za szczupły? Nad tym się zastanawiam.
Prowadzę czasami zajęcia z tańca i teoretycznie mogłabym prowadzić zajęcia plus size. Jaki jest sens? Jeśli ktoś nie przyjdzie na nie tylko dlatego, że w grupie są szczupłe dziewczyny to chyba jednak nie świadczy dobrze o moim nauczycielskim magnetyzmie 😉
Nie znam się na sztukach walki, ale w boksie są kategorie wagowe, więc może czasami np. przypisanie do odpowiedniej grupy miałoby sens. Bo jak sobie wyobrażę siebie przeciwko dwudziestolatce ważącej połowę tego, co ja, to mam wątpliwości, czy takie zajęcia miałyby sens.
Dużo fajniej byłoby gdyby organizator zajęć zamiast wyznaczać osobną grupę, podkreślił, że jego oferta jest skierowana także do osób grubszych i starszych.
Albo gdy ludzie chcą poćwiczyć w gronie podobnych sobie osób.
o to to!!
Co do zajęć plus size, to mam mieszane uczucia – getto ma swoje wady, ale doskonale rozumiem potrzebę ćwiczenia we względnie miłej atmosferze. Przez trzy lata chodziłam na siłownię do Arkadii, było dużo miejsca, dużo urządzeń, różni ludzie. Ale raz poszłam na lokalną siłkę i było fatalnie – jedna bieżnia, jeden orbitrek. A w części z maszynami byłam tylko ja i osiedlowy paker – łypaliśmy na siebie nieufnie z dwóch końców sali 😉
Właśnie dyskutuję o motywowaniu się do aktywności fizycznej na innym blogu i jakoś część osób nie może zaakceptować mojej polityki – jeśli nie lubisz sportu, wybierz najmniej obrzydliwą aktywność fizyczną.
http://designyourlife.pl/motywacja/jak-zaczac-regularnie-cwiczyc/#comment-3703106744
I zauważyłam tam, że gdybym chciała wypróbować nowy sport, ciężko byłoby mi znaleźć wstępne zajęcia dostosowane do mojej słabej kondycji i dużej masy. Np. jakoś czarno widzę siebie w przeciętnej grupie początkujących karateków.
A mogłabyś się zdziwić, gdyby się okazało, że masz do tego dryg 😉
Ja się totalnie zgadzam z szukaniem “swojej” formy aktywności, i dlatego między innymi jestem anty zajęcia plus size, bo nigdy nie będzie ich w tak szerokiej gamie, jak zajęcia ogólne. I ktoś naprawdę może nie znaleźć, kierując się tym jedynym kryterium.
Hej Magdalena.
Odnośnie sportu dla osoby ze słabą kondycją i dużą masą, to warto się przyjrzeć wszystkim zajęciom na basenie, np aqua aerobicowi. Jeśli pochodzisz trochę na coś takiego, to potem dasz radę na zwykłym aerobicu.
A jeśli nie lubisz basenów (ja nie lubię) to polecam marsz pod górkę na bieżni. Można się naprawdę solidnie zmęczyć, spalić sporo kalorii, a jednocześnie sama kontrolujesz poziom zmęczenia i da się spokojnie słuchać, albo nawet czytać książkę w trakcie.
Z rzeczy na wolnym powietrzu, fajny jest nordic-walking, tylko warto zacząć od zajęć z grupą, która już coś umie, bo mnóstwo ludzi chodzi smętnie wlekąc za sobą kijki, nie używają ich tak jak trzeba i wtedy ten sport trochę traci sens, zmienia się w zwykły marsz.
Byłam raz na aquaaerobiku i było mało fajnie – grupa kobiet, które wyraźnie wiedziały, co robią i ja – początkująca, a w dodatku wszystko przy muzyce 🙁 No ale może wiosną zmuszę się do pójścia jeszcze parę razy, może będzie mniej okropnie.
Co do bieżni – IMHO wszystkie aeroby są strasznie nudne i męczące, owszem można słuchać audiobooka, ale podnoszenie ciężarów jest fajniejsze – co chwila robi się coś innego i nie mam takiej zadyszki.
Uwielbiam moje grube joginki (Danę Falsetti i Jessamyn Stanley), z którymi ćwiczę przed ekranem laptopa, bo widzę i słyszę, że one bardziej rozumieją jak to jest robić asany z dużym dupskiem i proponują modyfikacje dla różnych typów cielesności i poziomów sprawności ruchowej. Jest to coś, czego nie zdarzyło mi się spotkać u większości szczupłych instruktorek i instruktorów, którzy całe życie mieli drobne ciała i własne doświadczenie projektują na całą grupę. Żeby nie było, ćwiczę jogę również z Aną Forrest, joginką, która jest bardzo, bardzo szczupła, ale ma bardzo dobre podejście do modyfikacji, niezależnie od tego, czy potrzebuje się ich ze względu na cielesność, czy na słabszy dzień.
A w temacie sportu plus size najbardziej wnerwia mnie założenie, że gruba osoba na siłowni/zajęciach sportowych jest wyłącznie po to, żeby schudnąć. Kiedyś chciałam zatrudnić trenerkę personalną, ale jej podziękowałam, kiedy podczas spotkania wypaliła: “Oczywiście robisz to dlatego, że chcesz schudnąć” – nawet bez zapytania mnie o to, po co mi trening siłowy. Zupełnie jakby osoba plus size nie mogła uprawiać sportu, bo jest fajny, bo lubi, bo chce mieć dobrą kondycję, spróbować nowego rodzaju aktywności (powody, które w przypadku drobnych osób są normalne i oczywiste).
Zamiast tworzenia podziałów na zajęcia plus size i “dla normalsów” wolałabym jednak, aby osoby je prowadzące były przygotowane do pracy z dużymi ciałami, potrafiły w sposób nieośmieszający i niestygmatyzujący proponować modyfikacje i nie zakładały z góry, że ten ktoś jest tu wyłącznie po to, żeby schudnąć, bo “nareszcie wziął się za siebie” (grrr).
Potwierdzam problem z trenerami zafiksowanymi na (moje) schudnięcie i nieogarniającymi kwestii modyfikacji ćwiczeń koniecznych dla osoby otyłej.
O to, to. Dotknęłaś bardzo ważnego aspektu, a mianowicie podejścia instruktorów. To zero-jedynkowe podejście do ludzi z nadwagą mnie naprawdę wkurza. Lubię ćwiczyć. Nie zależy mi na tym, żeby schudnąć. Po prostu. I wiem, że nie jestem z tym sama.
Mam czasami wrażenie, że instruktorzy sportu i rekleacji szkoleni są trochę za nowocześnie, pod siłownianą społeczność, która już wszystko widziała, wszędzie była i teraz chce kosmicznego wybuchu. Bungee, crossfit i inne kettle robione bez odpowiedniej techniki. W dawnych dobrych wzorzysteczasach, na VHSach zawsze była chociaż jedna osoba ćwicząca na poziomie “casual Kowalski”. Jest to, rzecz jasna, żarcik, ale czy nie ma w nim ziarenka prawdy w świetle tego, że teraz wszystko musi być fit?
Dlatego zgadzam, że grupy powinny być mieszane. Właśnie po to, żebyśmy się wszyscy spotkali na którymś etapie z rzeczywistością. Instruktor też człowiek, może mieć potrzebę weryfikacji tego, co mu nakładli do głowy 😉
Wypowiem się jako że jestem trenerem personalnym 🙂 Podział na grupy dla normalnych i otyłych jest wprowadzony z dwóch powodów. Pierwszy aby ośmielić osoby kóre wstydza sie przyjść na zajęcia i w grupie takich samych osób odnajdują motywację- nie czują się same, że inni plus size również ćwiczą. Jest mnóstwo osób otyłych które chciałyby pójść na basen ale paraliżuje je strach przed rozebraniem się w miejscu publicznym. W grupie osób z nadwagą potrafią przełamać ten lęk. Drugi powód na zajęciach grupowych w siłowni to bezpieczeństwo podczas ćwiczeń. Trening dla osób otyłych rożni się nieco od osób szczuplejszych i nie chodzi o kondycję ale o zakresy ruchów i jak ktoś wyżej skomentował np. brak ćwiczeń “ośmieszających”. Podczas zajęć plus size ma się pewność, że każde z proponowanych ćwiczeń nie naraża na drwiny a i program będzie odpowiedni z uwagi na mogilność czy powtórzenia. Ja osobiście nie zaproponowałabym otyłej osobie np. skoków na trampolinach (ryzyko kontuzji kolan). Oczywiście są osoby otyłe kóre mają dobrą kondycję które z powodzeniem radzą sobie na zajęciach grupowych typu zumba czy takich trampolinach, jednak na dedykowanych grupach dla otyłych trampolin się nie powinno się proponować z uwagi o podwyższone ryzyko kontuzji. Uważam, że dedykowane grupy zajęć plus size są dobrym wyborem dla tych, których nie stać na trenera personalnego (bezpieczeństwo) lub są poprostu nieśmiałe. A dobry trener personalny na wstępie powinien zadać pytanie o cel i odnosząc się do wypowiedzi wyżej- trenerzy wiedzą że nie zawsze celem jest schudnięcie- może ktoś chce poprawić rekord w trójboju siłowym czy rzutach. Najważniejsze to wyczuć osobę i tak ją prowadzić aby miała jak najwięcej przyjemności, w końcu to czas poświęcony dla siebie.
Dziękuję za tę wypowiedź. Przekazuje to co sama chciałam napisać =) Dziś nie mam problemu z byciem najgrubszą na sali/siłowni, i wiem jak ćwiczyć by nie zrobić sobie krzywdy. Nie zawsze tak było. Były czasy gdy wolałam nie pójść na siłownię, niż być największą w okolicy. Dlatego jedno z moich pierwszych doświadczeń ćwiczenia w grupie, poza znienawidzonym w-f’em, to właśnie wakacyjny turnus pod sztandarem „klubu kwadransowych grubasów” – były nas miliony i nie byłam sama ze swoim „problemem”.
Druga sprawa to sposób ćwiczenia. Uważam, że przy 125kg muszę bardziej niż inni uważać na stawy i chce mieć właśnie pod tym kątem dobrany rodzaj wysiłku. Strasznie ucieszyło mnie podejście mojej ostatniej instruktorki jogi, która podchodziła i mówiła, „tu przygnij, tam podegnij, a tu podłóż – odciążysz biodro/ramię/cokolwiek innego”. To trochę jak z kobietą w ciąży, bolącym kręgosłupem, albo bez nogi – absolutnie nie znaczy że „się nie nadajemy do xxx, tam są drzwi”, ale raczej że startujemy z różnych miejsc. Ja do instruktorki miałam wielkie szczęście, ale bądźmy realistyczni – mało kiedy trener ma czas/możliwość/ochotę zwracać uwagę na pojedynczych kursantów, zwłaszcza przy dużej ilości osób w grupie. Dziś bym się zwyczajnie dopytała, ale zdarza się iż to wymaga zwrócenia na siebie uwagi całej sali, i część osób (niezależnie od kształtu) się na to nie zdobędzie. Ba, dziś WIEM, że jest o co zapytać. Kiedyś, niedoświadczona, robiłam ja mówili ;/ Zwłaszcza na początku drogi, gdy jeszcze nie wiesz co i jak ćwiczyć takie zajęcia bywają bezpieczniejsze.