Jestem już w tym wieku, że (dziś sam jestem dziadkiem) rzadko miewam okazję zrobić ze swoim ciałem coś nowego; tak sobie fizycznie wyskoczyć w nieznane. Dziewiczy rejs po Mazurach, w który wybraliśmy się w ramach tegorocznych wakacji, zaskoczył mnie na wielu poziomach.
Och, ciało, będzie się działo!
[dropcap_large]T[/dropcap_large]ym z poziomów, na którym poczyniłam najwięcej obserwacji i odkryć, była moja relacja z ciałem – pisałam już o tym na Instagramie i wreszcie mam sposobność rozwinąć wątek. Czuję, że takich osób jak ja może być tu więcej.

Przyglądałam się i sobie, i swojemu dziecku. Im dalej w
podróż, tym większą czułam różnicę. I to nie chodzi o sprawność, siłę czy
wytrzymałość – cechy, o których w pierwszej kolejności myślimy w kontekście
fizyczności. Największą różnicę widziałam pomiędzy naszymi wzorcami ruchu.
Wiem, brzmi to może trochę mętnie, ale już tłumaczę: ciało dziecka działa
instynktownie. Jest w stałej gotowości do ruchu; przeskoczenie z łódki na keję
czy z powrotem nie stanowi dla takiego ciała problemu. Chce iść do przodu, to
do przodu idzie, bez zastanowienia i bez ociągania. Co innego ja.
Pierwszego dnia dobre trzy minuty stałam na kei zastanawiając się, jak niby miałabym wejść na pokład. Gdybym wiedziała, że kilka dni później, w Mikołajkach, każą mi schodzić na nabrzeże przez dziób łódki, pewnie nigdy bym na niej nie postawiła nogi. To było wyzwanie, przy którym zwarzył mi się mózg. To wtedy właśnie dotarło do mnie, że ja zwyczajnie… NIE ROZUMIEM RUCHU.
[pullquote_right]… ciało dziecka działa instynktownie. Jest w stałej gotowości do ruchu; przeskoczenie z łódki na keję czy z powrotem nie stanowi dla takiego ciała problemu. Chce iść do przodu, to do przodu idzie, bez zastanowienia i bez ociągania. Co innego ja. [/pullquote_right]
Lata życia w przekonaniu o tym, że moja ogólna sprawność jest dużo poniżej przeciętnej sprawiły, że moje ciało kompletnie się zablokowało; nie rusza się instynktownie, nie dopasowuje do intencji ruchu. Że chociaż chcę zejść na ten przeklęty brzeg, moje ciało asekuracyjnie rozpłaszcza się na pokładzie. Że nie wejdę do wody na środku jeziora, bo nie ufam swojemu ciału, że się utrzyma na powierzchni. Że boję się wsiąść na rower i po prostu pojechać, chociaż podobno się tego nie zapomina.
I niby dzięki tańcowi wiem o tym, że nie jestem szczególnie błyskotliwa w ruchu, a każdą nowość muszę wtłuc w mięśnie, żeby miała szansę powodzenia, to nagła świadomość tej blokady była dosyć porażająca.
Zeszłam na ten brzeg i to bez większych trudności, ale dopiero po tym, jak ktoś mi pokazał, jak to powinno wyglądać.
Czym skorupka za młodu…
I kiedy się nad tym zastanawiam, to okazuje się, że było tak ze mną od zawsze. Jako kilkulatka zamieszkałam z rodzicami w bloku naprzeciwko przedszkolnego placu zabaw. Wszystkie te huśtawki, karuzele oraz drzewa rodzące sto rodzajów owoców, którymi na spółkę z robakami zajadaliśmy się od lata do jesieni, dzieliło ode mnie siatkowe ogrodzenie. Typowe, z drucianej siatki osadzonej za ramie z kątownika, niezbyt wysokie, dzisiaj jestem w stanie zadrzeć nogę na jego wysokość. Wtedy, przeszło 20 lat temu, to równie dobrze mogłaby być szklana góra. Równie łatwo byłoby mi tam wejść.

Byłam chyba jedynym w okolicy dzieckiem, które nie umiało pokonać tego cholernego ogrodzenia i które, o ile ktoś nie rozpruł metalowej siatki, przeżywało regularny stres na tle wypraw na plac. Do dziś mam w pamięci sytuację, w której wlazłam na płot i nie umiałam z niego zejść, a mój własny rodzony ojciec powiedział mi, że mnie z niego nie zdejmie i że skoro sama weszłam, to i sama zejdę.
A to było zaledwie preludium do wieloletniego horroru i terroru zorganizowanej aktywności fizycznej w postaci szkolnego wuefu.
W ramach testów sprawnościowych kładłam wszystko, co się dało- rzuty piłką lekarską, sztafety, serwy w siatkówce, skoki przez skrzynię i całą resztę tortur, aż do czasu, kiedy trafiłam do grupy teatralnej. Prowadził ją aktor z zacięciem pantomimicznym i nagle okazało się, że w grupie, w której wszyscy uczą się od podstaw takich rzeczy jak izolowane ruchy poszczególnymi częściami ciała czy chodzenie na szczudłach, wcale nie wypadam gorzej. Że potrafię przyswoić dokładnie wytłumaczoną mechanikę konkretnych ruchów. Że da się!
A imię jej Milijon
Doświadczenie panicznego strachu przed daniem tego kroku na pokład to poczucie głębokiej niemocy. Łatwo jest w kontakcie z nim powiedzieć o sobie, że jestem po prostu beznadziejna w te klocki. Ale może nie warto, może lepiej zastanowić się skąd to się bierze, sprawdzić czy przypadkiem mięsnie nie uwierzyły w to, co im przez całe lata podajemy – no bo przecież powszechnie wiadomo, że sprawna gruba baba to oksymoron.

Całe to odkrycie w gruncie rzeczy bardzo mnie wkurzyło. Wiecie ile tygodni się zastanawiałam czy dam radę, zanim wsiadłam na rower miejski i przejechałam na nim kawałek? Wiecie z ilu przygód zrezygnowałam tylko dlatego, że w mojej głowie moje grube ciało na pewno sobie nie poradzi?
Mam dużo żalu, że przez tyle lat nikt tego nie zobaczył, nikt nie pomógł krótkowzrocznemu dziecku, które zawsze potykało się o swoje nogi. Że nadal nikt nie pomaga, a dzieci na szkolnym wuefie nadal sortuje się na lepsze – wysportowane i gorsze – te mniej zwinne. Bo przecież to nie jest tak, że byłam wyjątkiem, na miły bób!
Z jednej strony doświadczamy społecznej presji związanej z poziomem aktywności i oczekuje się od nas, kobiet plus size, że będziemy aktywnością zasługiwać na prawo do uczestniczenia w życiu społecznym, a z drugiej tak bardzo zaniedbuje się edukację ruchową.
[divider2]
Chciałabym mieć z tej opowieści dla Was jakiś morał, ale obawiam się, że to jest ta sytuacja, w której każda musi go szukać samodzielnie. Chciałam po prostu, żebyście wiedziały, że jeśli odczuwacie podobnie, to nie jesteście w tym same. Że to nie jest wyssana z palca głupota, tylko trudność, z którą borykamy się czasami przez lata.
Chciałabym kiedyś odzyskać tę wrodzoną łatwość w ruchu żeby moje ciało poruszało się intuicyjnie. Nie wiem czy to się da rehabilitować, ale po tych wakacjach jedno wiem na pewno – zastanowię się trzy razy, zanim powiem, że nie dam rady czegoś zrobić.
I że kupię sobie te wrotki, o których marzę od lat i spróbuję!

Jezu, jakie to jest mądre, co napisałaś! Całe życie grubawe dziecko, z problemami na w-fie, a przecież…. A teraz, jako mocno dorosła kobieta uczę się jeździć na rolkach – i to jest dramat! Kompletnie nie czuję swojego ciała, zmagam się z nim, a instruktor (młody chłopak) wciąż mówi, o instynktownym ruchu…
I to jest ta różnica! Wróżę świetlaną przyszłość trenerom, którzy umieją przywracać ten instynktowny ruch takim przypadkom jak my, to jest dopiero nisza!
Podpisuję się pod tym wszystkimi kończynami. Chociaż u mnie było trochę inaczej- nieufność do ciała mam nabytą. Jako dziecko właziłam na drzewa, płoty, zamarznięte jezioro… A potem wydarzył się wf, na którym okazało się,że nie umiem dotknąć dłońmi stóp, przeskoczyć skrzyni, zrobić stania na rękach i nie trafiam w piłkę (krótkowidze łączmy się). A potem zakaz grania w siatkę i kosza w okularach, żeby się nie stłukły (ta, bo lepiej rozbić nos). I dopiero po kilku latach męczarni wuefista w zastępstwie wpadł na to żeby zapytać czy nie jestem leworęczna… no jestem. I nagle piłka zaczęła trafiać do kosza… Ale stracone zaufanie ciężko odbudować. Na jodze ciągle się boję, że złamią się pode mną ręce.
dobry tekst, fajne fotki
dziekuję
no właśnie. Te wszystkie blokady których nabieramy w młodości….Rodzina, znajomi nie zastanawiają się, że wpychają nas w pewną szufladkę którą sobie my sami zamkniemy na klucz i nie wychodzimy stamtąd. Od szkoły średniej byłam gruba. Bardzo gruba stałam się po pewnych traumatycznych przeżyciach. Jedyne co słyszałam od rodziny to „Jesteś gruba więc nie rozbieraj się na plaży, „no co ty,..tańczyć będziesz?Taka gruba? Przecież to śmieszne”. I tak trwałam, gruba na ciele, gruba w głowie. Po trzydziestce już mi powiedziano, że nigdy nie schudnę. Uwierzyłam. Po czterdziestce powiedziałam- zaraz, zaraz….Schudłam, wysmuklałam. Niestety nie w głowie. Tu nadal jestem niedołężna. Nie umiem tańczyć. W głowie nadal do niczego się nie nadaję.