Daaawno nie było odcinka tak przez Was lubianego (no dobra, przyznaję się, że przeze mnie również!) cyklu Abecadło Plus Size. Nowy Rok, stare my, pora przypomnieć sobie o dobrych rzeczach. Wróćmy do elementarza, czyli tego, co nas łączy.
[dropcap_large]D[/dropcap_large]zisiaj, triumfalnie i na białym koniu wjeżdża na salony literka “K”. Nie, nie, wbrew temu, co właśnie pomyślałaś nie będzie o kompleksach. Mamy je wszystkie, buhu, trudno. To są nasze wspólne doświadczenia przecież! Zamykanie się w szczelnym kokonie z wyrzutów sumienia i smutków nie prowadzi do żadnego progresu, dlatego właśnie będziemy o tym rozmawiać! Zdaj sobie sprawę z tego, że nie jesteś/jestem z tym sama, do licha.[divider2] Zamiast kompleksów (przestań je już liczyć w głowie, wiem, wiem, ja też na jednym wdechu mogłabym wymienić 50 rzeczy, które mogłabym w obie zmienić i nie, nie mam na myśli wyłącznie kilogramów nadwagi), chciałabym pogadać dzisiaj o krzywdzie. Nie tyle nawet o poczuciu krzywdy, tej drapiącej podszewki codzienności grubasek. Chociaż… o tym też warto byłoby porozmawiać, bo obserwuję na tym tle niepokojące ruchy. Temat – rzeka, jak wiele rzeczy zaczynamy usprawiedliwiać tym, że inni nie traktują nas tak, jakbyśmy sobie życzyły. Zdecydowanie na inną okazję, ale dodaję sobie do listy w kajecie. Jeszcze do tego wrócimy.
Nie będę też pisać o krzywdzie fizycznej, tej, którą może sobie sama zadajesz. Nie czuję się kompetentna, żeby wymądrzać się tutaj na temat autoagresji i samookaleczeń, ale jeśli to o Tobie, to wysyłam Ci ogrom ciepła. Wiem, że czasami jest tak ciężko, że człowiekowi wydaje się, że to jedyny sposób, żeby spuścić trochę pary. Poza sercem mam dla ciebie dwie rzeczy: 1) nie jesteś sama, naprawdę; 2) to żaden wstyd poprosić o pomoc, kiedy sobie nie radzimy z emocjami.
Komu racja, komu krzywda?
Krzywda to słowo – bandera w toczącej się coraz szerzej dyskusji o miejscu grubych ludzi w świecie. Gdybym za każdym razem, kiedy ktoś próbuje mnie przekonać, że krocząc ścieżką ciałopozytywności robię sobie krzywdę (bo przecież jak ja wyglądam i czy ja się nie martwię, że skończę na wózku inwalidzkim?!) dostawała stówkę, mogłabym bez zastanowienia pojechać w wymarzoną miesięczną podróż po Stanach Zjednoczonych. Z dodatkowym tygodniem na plaży w meksykańskim Cancun.
Jak się łatwo domyślić na podstawie tego, że siedzę właśnie w Łodzi, w koszuli nocnej i z turbanem z ręcznika na głowie – nikt mi nie płaci za słuchanie tych dyrdymałów. Trochę szkoda, ale do brzegu: odkąd zrobiłam coming out jako ciałopozytywka, duża ilość ludzi zaczęła patrzeć na mnie jak na kandydatkę do ubezwłasnowolnienia.
Pomyśl tylko: nie dosyć, że nie chcę się już odchudzać, to jeszcze namawiam do tego innych. Coś Ci powiem, zdarzyła mi się ostatnio kuriozalna dosyć sytuacja tu, na blogu. Wpadł z wizytą pewien mężczyzna, którego dostępne tu treści tak uruchomiły, że ciągiem wysmażył kilka wcale długich i soczystych komentarzy o wspólnym mianowniku. Zostałam w nich nazwana zagrożeniem dla czytelniczek. Pisząc ludziom, że mogą żyć i być grubymi, robię im – uwaga – krzywdę.
Podaję to jako anegdotkę, ale przyznaję, dało mi to do myślenia. Nie całkiem, może, w kierunku, który poeta miał na myśli, lecz jednak. Bo jakaż to kryształowo czysta próba tego, co o byciu grubaską sądzą ludzie! Nie wiem kim jesteś, ani czy czytasz to, drogi panie, ale dzięki Ci! Stałeś się niechcący defibrylatorem dla tego cyklu!
Zadałeś mi, anonimowy człowieku, bobu – no bo skąd to się w ludziach bierze, wiecie, to przekonanie, że jeśli nie przepraszam za to, że jestem gruba; jeśli akceptuję swoje ciało ze wszystkimi dołeczkami i fałdami; kiedy nie przepraszam, że żyję w swojej tłuszczowej skorupce, to znaczy, że siebie krzywdzę? Bo co?
Wiecie, że z cudzym przekonaniem o mojej krzywdzie nie spotykałam się w czasach, kiedy głośno mówiłam, że się odchudzam?
Weight bias po polsku
Jeśli się temu bliżej przyjrzeć, to w dialogu grubi vs. reszta świata pojęcie “krzywdy” jest bardzo względne.
Z jednej strony mamy tych naszych życzliwych, którzy muszą na każdym kroku uświadamiać biedne, głupiutkie grubaski, że nie są w stanie samostanowić, bo przecież śmierć w kombinezonie sumo stoi tuż za winklem; a z drugiej mamy prawdziwą krzywdę. Tę systemową. Mamy niedouczonych lekarzy (przepraszam uniżenie tych wszystkich, którzy w pole swojej ekspertyzy wkładają cale serce i uczą się non stop, ale pewnie nawet oni przyznają mi rację, że dla wielu ich kolegów po fachu nauka kończy się wraz z ostatnimi egzaminami ze specjalizacji. Przepraszam, pozwolę sobie na dłuższą anegdotkę, bo dostałam ostatnio zawały i to bynajmniej nie od tłuszczu zapychającego mi arterię, a z przerażenia stanem wiedzy ludzi, którzy w naszym kraju podają się za specjalistów w dziedzinie leczenia otyłości <operacjami bariatrycznymi, of kors>. Próbowałam przeczytać jeden z udostępnionych na fb Fundacji Od-Waga artykułów, ale nie dałam rady. Dwa pierwsze akapity, przez które dałam radę przebrnąć, najeżone były farmazonami niezgodnymi z wynikami badań, które dostępne są dla każdego na pubmedzie. I nie były to jakieś super świeże badania, a takie, których wyniki ujrzały światło dzienne w 2006/2008 roku, był czas przeczytać, do diaska!), którzy z zalenia zatok leczą mnie często w pierwszej kolejności zaleceniem redukcji masy ciała, mamy przychodnie i szpitale nieprzystosowane dla osób otyłych. Mamy powszechne i systemowe traktowanie grubych ludzi jako głupszych i mniej zaradnych.
Zastanówmy się może wreszcie na głos, co w zasadzie robi ludziom większą krzywdę: życie swojego życia (nawet, jeśli z nadwagą), czy może systemowa siatka luk, uprzedzeń i niedociągnięć?
News flash: grubi ludzie istnieją. Nie da się nas zakrzyczeć do schudnięcia. To, co dzieje się w świadomości społecznej to jest odwracanie się plecami do problemu i biadolenie, że sam się nie posprząta.
Uprzedzenie wobec grubych (z ang. weight bias) jest faktem. To jest prawdziwa krzywda, której doświadczamy i ja, i Ty. To nie chodzi o to, że pani na kasie spojrzy wymownie na czekoladę w moim koszyku, tylko o to, że jeśli wyglądając tak, jak wyglądam, pójdę do lekarza z bólem w jamie brzusznej, to zamiast z marszu przeprowadzić pełną diagnostykę powie mi, że może się znowu przejadłam.
[divider2] Nie chcę Cię zostawiać z wkurwem w pierwszy dzień nowego roku – weight bias, jego wpływ na nasze życia i konsekwencje są już badane. Głośno mówi się o tym, że bodyshaming jest równie groźny, co nadwaga. Że takie nastawienie – zwłaszcza wśród pracowników służby zdrowia – to zagrożenie często nawet większe, niż choroby współwystępujące z otyłością. To jest nadzieja na nową jakość dyskusji o naszych ciałach i zdrowiu.Wierzę, że w końcu zdiagnozujemy prawdziwe zagrożenie, zaczniemy o nim powszechnie mówić i rzeczy, które dzisiaj dzieją się czasami w gabinetach lekarskich na zawsze odejdą do lamusa.
Tego na nowy rok życzę i Tobie, i sobie!
_______________
Zdjęcie tytułowe Zhen Hu na Unsplash
POZOSTAŁE WPISY Z CYKLU:
A jak aktywnośc fizyczna – TUTAJ
B jak brak akceptacji – TUTAJ
C jak choroby – TUTAJ
D jak dyskryminacja – TUTAJ
E jak empatia – TUTAJ
F jak fałdy– TUTAJ
G jak gapią się! – TUTAJ
H jak heheszki – TUTAJ
I jak indywidualność – TUTAJ
J jak jedzenie – TUTAJ
Och w temacie służby zdrowia mogłabym mówić godzinami! Przez wiele lat moją największą obawą związaną z wizytą u jakiegokolwiek lekarza było to, że usłyszę parę nieprzyjemnych słów (a zdarzyło się nawet u laryngologa!). Teraz mam to gdzieś. Mam nadwagę, ale nigdy nie byłam otyła w takim stopniu, żeby lekarz z prawdziwej, uzasadnionej troski poruszał ten temat, a jednak remedium na wsystkie choroby było schudnięcie. Generalizuję, bo spotkałam też naprawdę świetnych lekarzy, ale mówimy o tych po ciemnej stronie mocy. Jedną sytuację pamiętam do dzisiaj: miałam 12 lat, nadwagę i początki zaburzeń odżywiania (potem przekształciły się w bulimię). Dopiero zaczynałam z nienawiścią do mojego ciała, z której wyszłam po wielu latach. Poszłam do internisty z anginą. Środek lata, a ja 40 st. gorączki, dreszcze, cała trzęsę się jak osika. Lekarz każe mi się rozebrać, ale przed rozpoczęciem badania zaczyna mówić, że natychmiast powinnam przejść na dietę i że musi mnie zważyć. Stoję w samej bieliźnie, mam ochotę zapaść się pod ziemię i czuję napływające do oczu łzy. Dopiero moja mama doprowadziła go do porządku, ale nigdy tego nie zapomnę. Tej pogardy do grubego dziecka, które nie zasługuje na leczenie, dopóki nie pozbędzie się nadmiernego tłuszczu. Już nie wróciłam do tego lekarza, ale on wciąż pracuje w mojej przychodni. Dodam tylko, że przez lata wyhodował naprawdę pokaźny brzuch i ilekroć go widzę, mam ochotę zapytać, dlaczego nie stosuje się do własnych zaleceń.
O mój bobrze, jak ja to dobrze znam! Tych lekarzy się powinno nazywać z imienia i nazwiska oraz pociągać do odpowiedzialności za wszystkie zaburzenia odżywiania, które uruchomili swoimi dobrymi radami. Yhhh