Sezon na gołe brzuchy w pełni. Wiem co mówię, bo jeszcze do soboty sama lansowałam się na polskich letniskach odziana w bikini. To nie będzie kolejny tekst o tym jak w 10 dni zyskać płaski brzuch, jak się odpicować na wyjazd na urlop albo wręcz przeciwnie, o tym, że warto mieć to w dupie.
Siedząc na urlopie w lesie, pośrodku niczego, bardzo chciałam być na bieżąco. Nie było łatwo, bo po pierwsze primo – cudownie, że nie wpadliśmy jeszcze na pomysł stawiania wież telekomunikacyjnych co dziesiąte drzewo; po drugie primo – obiecałam sobie, że nie będę się specjalnie denerwować. W ostatnim czasie za dużo uwagi poświęcam temu co dzieje się w kraju i na świecie, boli mnie od tego wątroba i światopogląd. Od zagłady ratuje mnie Instagram, moje ulubione ostatnio medium. Lubię wróżyć z jego obrazków – musicie wiedzieć (albo sobie przypomnieć), że jestem bardzo ostrym kuratorem mojego instagrama. Dbam o dobór treści bardziej, niż o codzienną dietę. Ale do brzegu: będąc na urlopie bardzo chciałam być na bieżąco. Pojechałam na pięciodniowy wypoczynek uzbrojona w zeszyt, dwie książki (za mało! Skończyło się czytaniem ostatniego tomu Wiedźmina na telefonie) i postanowienie, że teraz to napiszę co najmniej pół miliona nowych tekstów. Nie napisałam. Życie w naszej rzeczywistości sprawia, że kortyzol zalewa mi ośrodek kreatywności. Napisałam jeden, wysiedziany tekst o Insatiable. I szlus. Poza 53 ukąszeniami wszelakiej proweniencji insektów, przywiozłam z urlopu 7 mało zaawansowanych szkiców.
Dzisiejszy wpis do nich nie należał.
O brzuchu pisałam już w przeszłości, ale pozwolę przypomnieć sobie, że ze wszystkich moich partii ciała, to właśnie z brzuchem najtrudniej jest mi się ułożyć. Pierwszy czerwony rozstęp kilka lat temu zawiódł mnie na skraj załamania i żywiołowego odchudzania w porozumieniu z Dukanem. Od tamtej pory zamiast upragnionej talii osy buduję raczej menisk wypukły, krok po kroku a nieuchronnie zmierzając ku figurze idealnej, tj. kuli.
Rozejm podpisaliśmy jakieś trzy lata temu, kiedy zaczęłam tańczyć. Od tamtej pory dużo się zmieniło.
Temat, o którym chcę dziś z Wami pogadać noszę w sobie od dawna. Trochę go nie ruszałam, bo boję się braku zrozumienia; trochę dlatego, że nie chcę nikogo urażać; a trochę dlatego, że jest dla mnie bardzo ważny, a z tymi bardzo ważnymi tematami często mam tak, że uważam, że kiedyś tam, w bliżej nieokreślonej przyszłości, napiszę o nich teksty godne Pulitzera. Że jeszcze nie dzisiaj i nie teraz powinnam je podejmować, bo za cinka jestem w uszach i mało błyskotliwa jakaś. Napiszę o tym jak dorosnę.
Tak samo miało być z tym wpisem, leżał sobie na półeczce z napisem Dojrzewalnia w moim Pałacu Umysłu, aż wreszcie przyszły znaki. Może poszło o to, że czytałam akurat Wiedźmina, może o coś zupełnie innego, ale nie da się zaprzeczyć, że palec opatrzności wypstryknął mnie w tym kierunku.
Czerwona kometa rozstępów
Pierwszy impuls przyszedł z mojego ukochanego instagrama. Jeśli nie znacie profilu @cialopozytyw to polubcie, chociaż nie jest to lektura lekka, łatwa i przyjemna. Prowadząca inicjatywę Kaja zbiera zdjęcia różnych części ciała wraz z historiami osób, które z tymi częściami żyją na co dzień. W oczy rzuciły mi się zdjęcia z ostatnich bodaj zbiorów – brzuchy. Leżałam sobie na plaży nad polskim zalewem, skręcona w chińskie osiem pod łaskawie ocieniającym kawałek wrzącego piachu parasolem w biało –czerwone (a jakże) paski i oglądałam zdjęcia brzuchów, których właścicielki nie lubią. Ze zdjęć patrzyła na mnie średnia krajowa brzuchów. Zwykle na siedząco, bo wiadomo przecież, że brzuch w tej pozycji zniesmacza nas szczególnie. Brzuchy głównie młode, z ledwie rysującymi się fałdkami. Jak cepem w łeb pizgnął mnie (pardon my frencz, ale to najlepiej oddaje moje ówczesne doznania) między oczy wpis ze zdjęciem poznaczonego siatką rozstępów brzucha oraz komentarzem, który pozwolę sobie sparafrazować: nie znoszę go, ale mieszkała w nim dwójka urwisów, więc mu wybaczam.
Ten wpis, będący wspólnym mianownikiem dla wielu innych, nie tylko z tej galerii zresztą, zwinął mi żołądek w tutkę, a mózg – dla odmiany – wyprasował na gładko. Zasmuca mnie i oburza (ale jak!) jednocześnie fakt, że ktokolwiek może mieć do swojego ciała taki stosunek. Ba, że może mieć taki stosunek DO MOJEGO CIAŁA.
A potem wysypały się na mnie – znów z insta – zdjęcia z projektu #GoldDustProject. Piękne zdjęcia, same zobaczcie.
W moim brzuchu nikt nie mieszka
Nie mieszkał. Mieszkać nie będzie. Mój brzuch jest w rozstępach i nie musi mnie z tego powodu przepraszać. Nie musi kolejną głodówką pokutować za to, że naczytałam się pierdów w Internetach, że pozwoliłam Chodakowskiej przeflancować mi mózg na lewą stronę, ani że Lewandowska zrobiła sobie z niego rabatkę na sadzonki nieuzasadnionego pożądania chudego tyłka.
Napiszę to wyraźniej, żeby nie było wątpliwości:
ANI POSIADANIE, ANI NIE POSIADANIE DZIECI NIE SANKCJONUJE POGARDY ANI ZADOWOLENIA Z CIAŁA.
Amen. Mam prawo mieć rozstępy i gruby brzuch nawet, jeśli nie mam dzieci. Ty też masz prawo. Ja rozumiem, że ciąża jest dla wielu kobiet między innymi brutalnym zderzeniem z rzeczywistością fizjologii. Hormony szaleją, ciało się zmienia jak w kalejdoskopie i nagle okazuje się, że nawet jeśli – moje ulubione – wrócisz do formy sprzed ciąży w ciągu trzech miesięcy – to Twoje ciało nadal będzie nosiło ślady. I to jest ok.
Tak samo jak ok jest moje ciało. Tym, co mnie martwi, jest twój do niego stosunek. Nie w kontekście „a co ludzie powiedzą”, bynajmniej.
Z jednej strony cieszę się, że ciałopozytywność zatacza coraz szersze kręgi. Z drugiej, jako gruba-naprawdę oraz gruba-nie-z-ciąży czuję się wypychana na margines. Rozumiem, że każdy może mieć trudność z pogodzeniu swoich oczekiwań z tym, co widzi w lustrze. Wszyscy mamy prawo do kompleksów.
Z drugiej – kiedy widzę podpisane nasyconym autonienawiścią komentarzem zdjęcie osoby, która ewidentnie waży w całości tyle, co moja jedna noga, to coś mi się w środku przewraca. Myślę sobie wtedy, że o prawdziwej wrażliwości decyduje umiejętność wyciągnięcia głowy z własnego tyłka i przyznanie miejsca ludziom, którzy nie dostają go nigdzie indziej.
Mądra koza po zmianie?
Bardzo bolesną i może niezbyt świeżą refleksją jest myśl o tym, jak bardzo brakuje nam zrozumienia ciał jako takich. Zrozumienia czystych procesów biologicznych, które zachodzą w nas każdego dnia. Tycia, starzenia, zmiany. Nie ma w moim otoczeniu ani jednej kobiety powyżej piętnastego roku życia, która nie miałaby rozstępów.
Skąd więc bierze się ta podszyta rozczarowaniem nienawiść? Natura nie obiecywała nam idealnego ciała na całe życie. #GoldDustProject jest o tym samym! O przejściu. O konieczności akceptacji zmiany.
Wiedzcie, Syreny Lądowe, że nie jesteście same. W swoim buncie, w swoich zmaganiach na osi wyobrażenia – rzeczywistość. To nie social media, to nie zdjęcia cudzych rozstępów dają Wam prawo do bycia. Nie cudzy brzuch. Nie musicie przepraszać, na wszystkie świętości! Nie musicie być matkami, żeby cenić i hołubić swoje ciało, do cholery!
Nie dajcie sobie wmówić, że potrzebujecie wymówki:
Wyglądam tak, bo mam dziecko.
Wyglądam tak, bo jestem chora.
Wyglądam tak, bo mam grube kości.
Wyglądam tak, bo geny.
Wyglądam tak, bo efekt jojo.
Wyglądam tak, bo hormony.
Wyglądam tak, bo… nie umiem pokochać siebie BEZ ALE.
Do cholery.
Doceniam przekaz sam w sobie. Bardzo. Zwłaszcza, że identyfikuję się z idealną figurą kuli. Nie uważam natomiast, że godziwym jest odbieranie możliwości miecia (?) (wtf?! jak to się odmienia?!) kompleksów, która waży choćby i tyle, co nasza jedna noga (ważona nawet z niewywoskowanymi włosami). To tak, jakby nam powiedziała osoba ważąca 250kg, że nie mamy prawa narzekać. Pokój z nami – grubasami! ♡
Dlatego właśnie podkreśliłam w tekście, że każdy ma prawo do własnych kompleksów.
Dotykamy tu delikatnej kwestii dyskryminacji pod względem wagi, bo tak – brak porządnej opieki medycznej czy ubrań w odpowiednim rozmiarze to jest systemowa dyskryminacja.
Brak karetki bariartycznej w całym województwie to jednak jest problem dalece bardziej poważny, niż wystający czy pofałdowany brzuch. Nie ujmując nikomu, oczywiście.
Gdyby ważąca 250 kilo osoba zwróciła mi uwagę, że moje bolączki są jednak trochę szowinizujące, to co najmniej przyjrzałabym się jej punktowi widzenia, bo prawdopodobnie ma rację i zauważa coś, czego ja po prostu nie widzę.
Zawsze warto rozmawiać i poszerzać perspektywę 😊
@WESELLERKA
Nie wiem, czy pamiętasz, jak jakiś czas temu Jarosław Gowin narzekał w mediach, że w czasach kiedy był ministrem, nie starczało mu do pierwszego. I dla mnie kompleksy szczupłych i adorowanych kobiet są właśnie czymś takim, jak finansowe bolączki Gowina. Wierzę, że wewnętrznie cierpią, ale powinny mieć świadomość, że obiektywnie są w bardzo dobrej sytuacji.
Hej Magdaleno! Właśnie tutaj chodzi o to, że nie ma czegoś takiego jak „obiektywnie bardzo dobra sytuacja” jeśli my tego tak nie czujemy. Każdy normalizuje swoje problemy do jedności, jego największy problem jest jego największym problemem i nie mamy prawa oczekiwać że nagle przestanie mieć ten problem bo ktoś ma większy. To tak jakby do grubej osoby przyszedł ktoś bez nogi, albo z twarzą oblaną kwasem i powiedział: nie masz prawa mieć kompleksów. Każdy ma prawo do swoich uczuć, zawsze.
Mi polubienie swojego ciała zajęło prawie 20 lat. I jak wiele się nagle zmieniło! Jak dobrze iść po ćwiczyć nie z obowiązku, a dla tego że (jak nagle się okazało) to lubię! Jak fajnie na Pol’andRocku pod prysznicam pokazać się w pełnej krasie i masie, odsłoniętej jedynie bielizną i usłyszeć… Że jest się piękną od dwóch przechodzących obok osób. Przestać się chować w worku z obwisłych ubrań i po prostu być sobą. Co więcej, dostrzec że ludzie są piękni. Nagle mój świat zapelnił się pięknem w rozmiarach od XS do XXL. Pozdrawiam i dużo szczęścia życzę!
A, żeby nie było, ilość X przed L podana jest orientacyjnie i z przyzwyczajenia 🙂
Hej. Mam już swoje lata i mam brzuch chyba to otyłość otrzewna czy coś tam. Diety marnie skutkują bo nie ma diety jest jedzenie i jest życie. W kulcie idealnego ciała zapomina się o idealnie niedoskonalym ciele. Przez 35lat moje życia byłam szczupła a teraz mam chyba niekończące się 7 tłustych lat. Zaczynam przywykać choć wciąż marzę aby być jak kiedyś. To jest złudne bo jak kiedyś już nigdy nie będę. Każdy ma ciało czy chce czy nie i jak piszesz o kobietach w ciąży ok rozumiem byłam w niej 5 razy ale ani razu nie pomyślałM że to dlatego mi tak obwisa. Czy na prawdę musi być tak że wszyscy musimy być jak patyki. Czemu mamy ciągle siebie nie kochać bo ciało niedoskonłe a może ono jest doskonałe tylko nie dla tych co piszą książki i poradniki o doskonałym ciele. Za chodakowska czy Lewandowska albo innymi stoi cała armia firm czy ja czy ty jesteśmy żonami milionerów? Czy wszyscy muszą ćwiczyć z Ewą bo Ewa… Kiedyś może bym przeszła trening ale dzisiaj 5minut na steperze jest jak wieczność za to ile potrafię potrafię wytrzymać stresu w życiu i rozwiązywać problemy zdobywać medale w wyzwaniach nie jedna Ania czy Ewa popełniła y samobójstwo i wiem co mówię dlatego warto się pozastanawiac po co ta gonitwa do nikąd. Pozdrawiam Gosia Akarsh
Wspaniały tekst i bardzo potrzebny! Mnie też jest przykro, kiedy ktoś dużo szczuplejszy ode mnie opowiada o swoich kompleksach. Bo jeśli koleżankę w rozmiarze 36 martwi wzdęcie brzucha po owocach, to co w takim razie myśli o moim ciele? I też dołują mnie te pociążowe pocieszenia, bo ja nie dość, że mam większe ciało, to jeszcze nie urodziłam i raczej już nie urodzę dziecka 🙁
Wiecie co myśli osoba której waga jest w szeroko pojętej normie, a żali się na swój brzuch? Nie, że jest gruba albo musi się od razu odchudzać. Tutaj kompleks często nie polega na jako takim rozmiarze tego brzucha, a na jego odstawaniu. Z resztą nigdzie nie jest napisane, że kompleksy są racjonalne. Odstawać zaś może z każdym rozmiarze, choć z wagą prawdopodobieństwo się zwiększa.
Ja sama kiedyś uważałam, że mam grube uda. Ja przeciętna dziewczyna 173cm i wtedy około 60kg. Obwód ich imponujący co prawda nie był ale były jakby od kogoś większego niż moje ciało od bioder w górę i od kolan w dół. Szerokie biodra jakoś mi nie przeszkadzały. Z tego powodu do okresu studiów nie nosiłam prawie spódnic jak i przede wszystkim szortów. Nawet w upały miałam długie spodnie w ciemnych kolorze. Absurd. Co zaś myślałam o osobach z nadwagą które mają większy obwód w udzie? Najczęściej nic. Czy robiłam komuś innemu coś złego swoim kompleksem? Zwłaszcza, że ciągle byłam bombardowania jako ta nastolatka plakatami idealnych modelek? Czy tag #bodypositivity nie powinien dotyczyć również takich dziewczyn jaką ja byłam? Żeby uświadamiać, że ciała są różne i może się zdarzyć, że 20 latka ma większe uda niż jej 20 lat starsza ciocia, która jest 8 rozmiarów większa. Dla mnie kwintesencją tego tagu jest galeria prawdziwych biustów. Małych, średnich, dużych, różnych i każdy jest normalny. Bo powiedzieć, że ktoś kto według nas idealny albo ok jest łatwo. Tylko, że dla tej osoby ideał może być inny. Co dla jednego jest sufitem dla drugiego jest podłogą.
Trafiłam tutaj właśnie po tagu #bodypositivity i stanikomanii. Przyznaję bez bicia, że nie jestem grupą docelową. Powinnaś wejść bardziej w Youtube bo masz bardzo fajny głos.
no ale trzeba brac sie za siebie;/ niby ok wlasna akceptacja ale to tez inne problemy zdrowotne
A co to znaczy “brać się za siebie”?
Taki już świat jest,ze nie zrozumie ten, kto sam nie przeżył na własnej skórze takich zmian. Prawda jest jednak taka,że te rozstępy po ciąży to pewnego dla mnie rodzaju trofeum – moja siostra urodziła trójkę dzieci, udało jej si,e naturalnie i z jej stanem zdrowia jaki miała kiedy je rodziła to jest to godne podziwu.
Czas docenić matki i osoby dojrzałe.
Czas docenić wszystkich, także tych, którzy matkami nie są i nie będą 😊
To jest niesamowite, że z jednej strony piszesz o tym, byśmy się akceptowały nawzajem, a z drugiej masz problem z kobietami, które są dumne z tego, że urodziły i pomaga im to zaakceptować ich ciała.
Ty nie możesz zastosowac tego rozumowania, więc oznacza to, że rozumowanie jest złe? To przecież szczyt egoizmu.
Tak z czystej ciekawości: mogę Cię poprosić, żebyś zacytowała, w którym fragmencie tekstu wyrażam, że mam ten problem? Bo najwyraźniej nie umiem przeczytać że zrozumieniem własnego tekstu, nigdzie nie widzę tego problemu z cudzą dumą z jego ciało. Ba, wydawało mi się, że to właśnie o tym prowadzę od prawie dwóch lat bloga.
Ale nie wiem, może się mylę i jednak nie rozumiem o czym piszę 😲
IMHO problem wynika z różnego rozumienia słowa “duma”. Dla mnie jest w nim przekonanie o własnym osiągnięciu i nutka wyższości wobec tych, którym się nie udało. Mogę być dumna z tego, że dostałam piątkę z egzaminu, ale nie lubię, jak ktoś mówi, że jest dumny z bycia Polakiem (bo to żadna jego zasługa i bycie Niemcem nie jest gorsze) czy bycia gejem (vide: Pride). Na tej zasadzie kobieta, która jest dumna z bycia matką, daje IMHO do zrozumienia, że osoby bezdzietne są gorsze.
Wiem, że są osoby, które jakoś inaczej rozumieją słowo “duma”, ale nigdy nie wiem, jakie znaczenie ma na myśli piszący.
dobry tekst. Bardzo podoba mi się podejście, że nasze ciało nie musi “zarobić” na akceptację wykonaniem jakiejś ekstra pracy – w tym wypadku np. urodzeniem dziecka, albo zrzuceniem iluś tam kilogramów, albo osiagnięciem jakiegoś innego celu jakie przed nim postawimy. Nasze ciała, czy rodzą, czy nie, czy są atletycznie wyrzeźbione, czy miękkie i krągłe, czy są takie czy śmakie – zasługują na szacunek i miłość. Trochę mi to zajęło i przyszło z wiekiem, z czasem, z dojrzałością: przekonanie, że nie muszę się nikomu tłumaczyć z tego, jak wyglądam, co jem, co noszę, jak dbam o siebie. Nie pozwalam ludziom udzielać mi nieproszonych rad. Mój brzuch (a to przecież może być nos, nogi, uszy, talia, czy inne części ciała, które zwykle “wpędzają” ludzi w kompleksy) to nie jest jakieś zwierzątko na stałe przypięte do mnie, które się karmi, szczotkuje, wyprowadza na spacer i tresuje, żeby było grzeczne a jeszcze niech zdobywa jakieś “medale społecznego uznania” w postaci komplementów, lajków itd. Ja sama też nie jestem takim zwierzątkiem, by spełniać cudze oczekiwania.
Jedyne, co mi czasem doskwiera to pewien dysonans poznawczy 🙂 W głowie jestem Moniką Belucci, a z lustra wyziera mała, krągła i niezielona Fiona 🙂 Cóż, najwyraźniej bliżej mi do bajkowej królewny niż do gwiazdy kina… Chyba mogę z tym żyć! 🙂 😉
p.s. lubię Twój blog, dobra robota. Pozdrawiam!
Wiesz dzisiaj Twój tekst szczególnie do mnie trafia i szczególnie jestem Ci za niego wdzięczna. A projekt ze złoceniem rozstępów i blizn piękny!
ja napiszę tylko tyle, że przed chwilą zobaczyłam na twarzoksiążce zdjęcie laski z sześciopakiem płaczącej nad tym jak bardzo nie akceptuje siebie. i krew mnie zalała. po raz kolejny. bo mam naście kg nadwagi i jeszcze niedawno temu zrobiłabym wszystko by wyglądać choć przez chwilę jak ta laska. bo całe życie jestem gruba i gruba już chyba pozostanę, umrę i nakarmię ziemię kilogramami tłuszczu. Mam nadzieję, że przynajmniej robale to docenią. i dlatego, że znów dzisiaj spojrzałam w lustro i pomyślałam „ja pierdykam, kiedy ja tak przytyłam?” i znów przez tył głowy przemknęło mi „gruba świnia”.
ale dzięki temu, że od jakiegoś czasu czytam twoje wypociny i oglądam grube laski ta myśl trwała dużo krócej niż kiedyś indziej. trwała pół godziny. a potem stwierdziłam „i kij z tym, może za jakiś czas schudnę, a może nie. no i co z tego? ważne, że wczoraj zrobiłam 16km na rowerze w lesie. i że moje ciało przyjęło to z radością. i że mogę i potrafię, tak z dnia na dzień wsiąść na rower i to zrobić. że mogę i potrafię z dnia na dzień przebiec 5km, czy przetańczyć całą noc”
dlatego dziękuję, że jesteś i że piszesz.
Pingback: 57%, czyli dlaczego uważasz, że ciałopozytywność jest nieustającą afirmacją ciała?