Dzisiejszy wpis będzie tekstem samolubnym i totalną prywatą, trochę osobistą refleksją o pożarze w śmietniku, trochę zwierzeniem o tym, jak sobie poradziłam z 2020. Pozwalam sobie, bo w końcu drugie kwarandziny, czyli urodziny w lockdownie to całkiem wyjątkowa sytuacja.
Miniony rok to dla mnie czas bez dni. To znaczy są te pracujące i są weekendy (choć często się one ze sobą mieszają, przyznaję), ale nie ma dat. Z tego powodu zapomniałam zupełnie o tym, że mam dzisiaj urodziny. Przypomniało mi się o tym wczoraj wieczorem, trochę słabo, zupełnie inaczej miało to wyglądać. Planowałam sobie, że zamówię ciasto i napiszę pełen refleksji post o tym, że to był być może najdziwniejszy dla mnie czas od urodzin do urodzin.
Płonie, płonie stodoła
53 tygodnie temu skończył się świat, który znałam. Nie od razu o tym wiedzieliśmy przecież, ja naprawdę byłam w tej grupie osób, które 12 marca 2020 siadała do stolika we włanej kuchni z poczuciem, że to tylko na chwilę. Dwa tygodnie, powtarzaliśmy sobie jak mantrę. Chwilę później zaczęły się pogłoski o wojsku na rogatkach i muszę przyznać, że straciłam grunt pod nogami na długie tygodnie. Odzyskanie pionu zajęło mi przeszło pół roku i gdzieś tak na wysokości listopada poczułam, że stoję. Chciałabym się podzielić z Tobą kilkoma refleksjami o zjawiskach, które dużo dla mnie znaczyły w tym czasie.
WROTKI
To największe z odkryć 2020. Gdybym miała wskazać najważniejsze objawienie epoki covidu, bez najmniejszego zawahania wskazałabym wrotki. Wspominałam już o tym i podtrzymuję, że para kolorowych butów na kółkach ocaliła mnie przed załamaniem nerwowym. Jest to oczywiście uproszczenie, nie sugeruję tu, że jakakolwiek aktywność fizyczna zastąpi opiekę psychiatryczno – psychologiczną. To byłaby bzdura. Nie mylmy nieba z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni jeziora. Wrotki pomogły mi na dwóch płaszczyznach:
Po 1. – proces dydaktyczny, który sobie wytworzyłam pomógł mi utrzymać poczucie sprawczości. Od samego początku dokumentuję go, sumiennie notując każdy dzień, kiedy zakładam wrotki. O niewielu rzeczach mogłam w tym czasie samodzielnie decydować, ale to, że idę do parku pojeździć zawsze zależało ode mnie.
Po 2. – jazda na wrotkach (jeśli tak można było nazwać moje kulanie się po parku) daje mi ogromne poczucie wewnętrznej wolności. Czerwone buty na kółkach to moje osobiste rubinowe pantofelki, środek transportu, którym udaję się na emigrację wewnętrzną, gdy dookoła szaleje… no, świat.
Ciekawostką jest to, że grawituję w kierunku hobby zaangażowanych. To kolejny przypadek, kiedy trafiam na oślep w społeczności bardzo inkluzywne, o długiej historii, takie w których istotne są konteksty sprawiedliwości społecznej. I wrotki, proszę ja Ciebie, takie właśnie są.
ZGUBIENIE CIAŁA
Wrotki stały się też ratunkiem czysto fizycznym. Po trzech miesiącach życia w strachu i z maksymalnym ograniczeniem wyściubiania nosa za próg moja kondycja osiągnęła nieznany mi wcześniej poziom, czyli dupnęła na poziom Rowu Mariackiego. Od wielu lat mam ulubione aktywności fizyczne, którym oddaję się z różną intensywnością, ale naprawdę nigdy nie było tak, żebym przez kwartał nie robiła NIC. Myślę, że miał na to bezpośredni wpływ mój stan psychiczny w tamtym okresie. Dosyć powiedzieć, że po wejściu na moje pierwsze piętro dostawałam takiej zadyszki jak w czasach najgłębszej anemii.
Totalnie urwał mi się kontakt z ciałem. Jeszcze na początku próbowałam uczestniczyć w zdalnych zajęciach tanecznych, ale czułam, że nie mogę, że nie dam rady, że mnie nie ma tam, gdzie byłam. To doświadczenie przypomina mi trochę paraliż i w samym apogeum kupiłam wrotki. Gdyby nie one, nie wiem, czy znalazłabym drogę do siebie samej. Aktywność fizyczna to dla mnie nie tylko frajda, ale tez sposób na kontakt ze sobą, taki uziemiony, fizyczny.
HOME OFFICE
Mało znanym faktem o mnie jest to, że lubię być we własnym domu, chociaż akurat pracować z domu nie lubiłam. Początki były trudne – walka o koncentrację z dziesiątkami bodźców, dziecko na plecach, jęczące koty uczepione spódnicy, wszechobecny bajzel i Stary pracujący za ścianą. No nie było to gładkie wejście. Pierwsze dwa miesiące siedziałam na dnie otchłani rozpaczy, przekonana, że nigdy już nie będę pracowała dobrze. Potem przyszło lato, spojrzałam na sprawy jakimś łaskawszym okiem, kupiłam wrotki i bardzo, ale to bardzo doceniłam te dwie godziny dziennie, które wygrałam dzięki pracy z domu.
W nowym rytmie dzień roboczy zaczynam przy komputerze między 7:00 a 7:30, po pracy, kiedy miasto staje w popołudniowym korku, ja już jestem w parku i zawiązuję wrotki. Jasne, brakuje mi czasami przypadkowych interakcji, których człowiek doświadcza pracując z ludźmi, ale za dojazdami do pracy nie zatęsknię NIGDY. Cenię sobie to pewnego rodzaju wycofanie.
STUDIA
Jednym z najważniejszych wydarzeń tych ostatnich 370 dni było dla mnie zapisanie się na studia. Żeby rozjaśnić obraz – po mojej ostatniej bronie poprzysięgłam sobie, że nigdy więcej. Może i bym zrealizowała to postanowienie, gdyby na mojej drodze nie stanęli Janina Bąk i Piotr Bucki, którzy wymyślili sobie studia, które nie tylko idealnie pasują do tego, co robię w pracy w mojej nowej roli, ale które przy okazji poruszają najczulszą w mojej duszy strunę niegasnącej potrzeby nauki. Jestem w tym kontekście Pampalinim, łowcą wiedzy, a zamiast strzelby i siatki na motyle mam swoje kolorowe kajety, zakreślacze i pióra.
Czy klnę, kiedy widzę w kalendarzu, że nadchodzi zjazd? Oczywiście. Czy wstaję na 7:45 w niedzielę z wypiekami, żądna wiedzy? No pewka. Tak się cieszę, że nie przemyśliwałam tej decyzji zbyt długo. Możliwość uczenia się od praktyków, ekspertów w swoich dziedzinach jest po prostu pyszne. Nie umiem i nie chcę tego inaczej nazywać.
TEST GALLUPA
Jakoś na jesieni postanowiłam, że sprawdzę, o czym jest to całe zamieszanie wokół tak zwanego „testu Gallupa” i talentów, o których pisze coraz więcej osób. Powiem wprost – test Cliffton Strengts, bo to o nim mowa jest rozwojowym strzałem w 10. W teście chodzi, z grubsza, o to, że na podstawie zestawu pytań, narzędzie porządkuje nasze 34 zdefiniowane przez twórców testu cechy/talenty w porządku od najbardziej kształtujących nasze działania, do tych najmniej ważnych. Nie będę tu teraz opisywać dokładniej całego testu, bo po 1) są w internecie ludzie, którzy piszą o nim sporo i o wiele bardziej kompetentnie, po 2) nie wiem właściwie, czy Was to interesuje. Gdyby jednak, to dajcie znać, mogę napisać o swoich wrażeniach szerzej.
Ale do brzegu – zapłaciłam, zrobiłam test, pobrałam swój raport i… trochę zbaraniałam. Okazało się, że moimi najsilniejszymi stronami są rzeczy, o których nigdy nie myślałam w kategoriach, jakby to ująć, szczególności. Cztery z moich pięciu najwyżej lokowanych talentów związane są z myśleniem strategicznym, kreatywnością, zdobywaniem i porządkowaniem wiedzy. Ha, obstawiałam zupełnie inaczej i dopiero po dłuższym namyśle i przepracowaniu raportu zrozumiałam, że to, co mnie zawsze wydawało się oczywiste i w sumie normalne, wcale takie nie jest. Piszę o tym tutaj, bo ta nowa wiedza pozwoliła mi zobaczyć siebie w zupełnie nowym świetle i nawet, czego bardzo potrzebowałam, docenić się trochę.
SYNDROM OSZUSTA
Między jednymi moimi urodzinami a drugimi wydarzyło się sekwencyjnie kilka rzeczy, które przyprawiły mnie o paraliżujący syndrom oszusta. Najpierw był strach przed kryzysem, potem rozpadł się zespół, w którym pracowałam, a ja zostałam wystawiona do pracy w międzynarodowym polsko-szwedzko-fińskim zespole, poszłam na studia i w końcu ten Gallup – wszystko to razem sprawiło, że spadłam na samo dno poczucia swojej merytorycznej wartości. Do dzisiaj budzę się i zasypiam w strachu, że zaraz ktoś odkryje, że tak naprawdę nie powinnam być tu, gdzie jestem, że to przypadek, że pracuję tam, gdzie pracuję, czy że prowadzę bloga. Oczywiście na poziomie racjonalnym wiem, że to nieprawda, ale syndrom oszusta się tym niespecjalnie przejmuje.
Dopiero niedawno odbyta sesja mentoringu pomogła mi trochę opanować ten lęk, zaczęłam pielęgnować w sobie oczekiwanie i wiarę, że to się wreszcie skończy. Zaakceptowałam, że to, co czuję jest obiektywnie uzasadnione i zdarza się w takich sytuacjach jak moja, kiedy człowiek ze swojej wygodnej grzędy wpada między onieśmielających ekspertów z różnych dziedzin. To duża ulga, zwłaszcza, że pierwsze pół roku pandemii paraliż obejmował również bloga. Ogromnie mi pomaga nagrywanie podcastu na temat, w którym czuję się mocna i dobrze ugruntowana w nauce. Przywraca mi to radość dzielenia się wiedzą i tworzenia tak po prostu, z czystej potrzeby serca.
Rok za rokiem
Przypomniało mi się jeszcze takie zdarzenie, które już prawie jest zabawną anegdotą, ale dojrzeje jako taka, jak już po pandemii zostaną tylko wspomnienia. Otóż: rok temu urodzinowy weekend miałam spędzać z rodzicami. Szykując się na nasz przyjazd zamówili duży tort… który przez dobry miesiąc wyjadali po kawałku z zamrażarki.
Ot, takie migawki z życia na przełomie dwóch epok.
Ula, pięknie piszesz. A jakie studia studiujesz? Ciekawość taka…
pozdrawiam, pisz, pisz
Droga Ulo,
wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!
Gratuluję zapisania się na kolejne studia i tej przeolbrzymiej odwagi potrzebnej do realizowania swoich celów, którą niestrudzenie w sobie rozwijasz.
Biegnij nadal za swoimi gwiazdami!
Wszystkiego dobrego! ❤
Pingback: Czy warto zrobić Test Gallupa? | Galanta Lala