Krótki quiz na dzisiaj: jak myślicie, czy świat się zmienia? Idziemy w dobrym kierunku? No tak wiecie, per total. Jak byście oceniły naszą codzienność?
Piękno 2.0 i grube plotki
[dropcap_large]P[/dropcap_large] rzebywając w internecie mam czasem wrażenie, że kopię się z koniem. Albo że wtaczam pod szklaną górę ubitą kuleczkę z łajna. Albo że próbuję się najeść wodą. Tak mniej więcej daje mi się odczuć uczestnictwo w zorientowanym na obsesyjną dietę świecie, po wypisaniu się z obowiązkowego programu wycieczki.No, ogólnie mówiąc, nie wygląda na to, że posuwamy się do przodu, a tymczasem…
Kilka dni temu moja internetowa bańka po raz kolejny stanęła w ogniu z powodu Victoria’s Secret. Zamknięcie 53 salonów sprzedających bieliznę w rozmiarach przeznaczonych dla wąskiej grupy kobiet mieszczącej się w tak zwanym kanonie piękna. Nie trzeba być tuzem biznesu, żeby domyślić się, że żadna firma nie decyduje się na zamknięcie półsetki punktów sprzedaży bo akurat ma hossę. Utrzymanie salonu firmowego to niemałe koszty, które się same nie pokryją (całkiem jak mój wynajem).
Jakoś niedługo po tym, po internecie zaczął krążyć ten wycięty z Twittera mem z komentarzem “trzeba było pozwolić grubym dziewczynom nosić majtki. Szybko Was to dopadło.” Śmichy chichy, a tymczasem mamy do czynienia z wypłukanym z rzeki internetowego łajna samorodkiem świętej prawdy. Przepłukać, pochuchać, oszlifować i oto ona.
Nie wiem czy jeszcze pamiętacie, ale opowiadałam kiedyś, jak czytając książkę Jess Baker natknęłam się na teorię zwaną Mitem Piękna 2.0. Powstała ona na podstawie analizy stosunku społeczeństwa do urody. Zbudowany w latach 50 XXw wzór bardzo długo pozostawał aktualny – kobieta miała być szczupła, bo szczupłe jest piękne. A trzeba być piękną dla mężczyzn oczywiście, bo przecież nie dla siebie. A potem pojawiły się kult fitness, druga fala feminizmu, ciałozytywność (pamiętajcie, że narodziny ciałozytywności to lata 70!) i układ sił się zmienił. Teraz musimy być szczupłe “DLA ZDROWIA”. I niech tutaj wybrzmi ten szyderczy cudzysłów.
53 powody do dumy
Kropla po kropli odkształcamy świat. Nie jest to liczę płomienna rewolucja, taka, jaką chciałabym ją widzieć, ale to się wydarza. Ciałozytywność w pewnym sensie robi ludziom w głowach miejsce na inność. Na niezgodę wobec niewygód – od tych wielkich, społecznych, po te codzienne, małe i upierdliwe jak brak majtek w dużym rozmiarze.
Victoria Secret to historia o dziecięcym wyparciu istnienia powiększającej się grupy klientek. Powtarzanie za Lagerfeldem, że nikt nie chce oglądać modelek plus size wychodzi jednak bokiem, jeśli całe imperium opiera się na kobietach, które statystycznie przestają się mieścić w zassaną z poprzedniego millenium rozmiarówkę.
A jednak nie jest to wpis z pouczeniem dla firmy. Victoria Secret ma swoich specjalistów, ich strategie i kalkulacje. To jest historia o triumfie spokojnego nacisku.
Bo widzicie, my zaczynamy kupować inaczej. Pokolenie Millenialsów i następne, za nami, nie jest wcale takie idiotycznie roszczeniowe jak lubi się nam zarzucać. My nie chcemy złotej tacy, chyba że ta złota taca jest fair trade, albo tworzy miejsca pracy w regionie, gdzie o nią trudno.
Głosujemy portfelem, chcemy wartości dodanej. Chcemy powieści i idei, z którymi możemy się utożsamić. Jak myślicie, dlaczego ciałozytywność robi taką medialną furorę? Bo to najlepszy z obecnych na rynku ruchów, pod których przykrywką można nam sprzedać więcej i więcej. Fitness przygasa i jego miejsce z wolna zajmuje wellness. Avon nie sprzedaje nam już kremu na nasz ohydny cellulit, tylko pomaga pielęgnować ciała. Czujecie różnicę?
Znające swoją siłę i wartość grube kobiety to jest bardzo niebezpieczne dla rynku zjawisko. Siła niezbadana, bo dotąd nikt się nami nie interesował. Nie interesował się, no bo wiadomo, że “grubym jest się tylko na chwilę”, każdy chce schudnąć, co nie? No nie. Bo jest nas coraz więcej, tych, które rezygnują z wiecznej walki o mniejszy rozmiar; tych, które chcą pięknej bielizny, ale nie będą znosić wrzynających się w ciało gumek; tych, które nie będą kupowały koronkowej bielizny na chudsze czasy.
I dlatego to jest dobra wiadomość. Nie życzę nikomu plajty, wręcz przeciwnie! Cieszy mnie, gdy biznes się kręci, ale do licha, modernize or die.
Yasss queen! Też mnie to bardzo cieszy 🙂 tak samo jak to, że firma dostarczająca jedzenie do mojej pracy wprowadza opcje wegetariańskie które codziennie się wyprzedają do zera. Świat się zmienia!