W odmętach internetu niejednokrotnie wdaję się w dyskusje, w których padają te stare, zużyte do cna argumenty o tym, że ciałopozytywność to promowanie otyłości czy o moim zdrowiu zużywającym publiczne środki. Wciąż i wciąż te same. Trudno mi czasem ocenić, czy bardziej mnie bulwersuje fakt, że ludzie powtarzają te – często bzdurne – zdania jak mantrę, czy fakt, że przyklaskują im profesjonaliści, którzy powinni być z urzędu zobligowani do utrzymywania swojej wiedzy na najświeższym możliwym poziomie.
W dyskusjach tych lubię sięgać po argumenty, najchętniej te w postaci badań naukowych. Dosyć trudno je podważyć i dyskutować z czymś, co ma legitne, uznane w świecie fundamenty. Myślę sobie, że to wielki przywilej, że moja znajomość języka angielskiego pozwala mi na lekturę opracowań tych badań. Mam świadomość, że nie jest to sytuacja typowa, dlatego pomyślałam sobie, że chcę Wam, Syreny, przybliżyć te zjawiska, które na całym świecie są badane przez naukowców. A które przecież dotyczą naszej codzienności.
Ciałopozytywność dla zdrowia
Dzisiaj chciałabym Wam streścić artykuł, który w 2014 (czyli nie taki znów nowy!) ukazał się na łamach Journal of Obesity. The Weight-Inclusive versus Weight-Normative Approach to Health: Evaluating the Evidence for Prioritizing Well-Being over Weight Loss, czyli Wago-inkluzywne kontra wago-normatywne podejście do zdrowia: ocena dowodów przewagi priorytetyzowania dobrostanu ponad utratę wagi to praca zbiorowa, jej autorami są: Tracy L. Tylka, Rachel A. Annunziato, Deb Burgard, Sigrún Daníelsdóttir, Ellen Shuman, Chad Davis, and Rachel M. Calogero.
18 stron litego, fachowego tekstu to dużo do strawienia, dlatego chciałabym się zająć dzisiaj krótką syntezą i przedstawieniem Wam dwóch przeciwstawnych postaw względem masy ciała pacjenta. Oraz ich konsekwencji.
Całość tekstu znajdziecie TUTAJ.
Ważne i ważniejsze
Zanim pójdziemy dalej, chciałabym ustalić, że zwroty wago-normatywny i wago-inkluzywny są chałupniczym i nieprofesjonalnym tłumaczeniem angielskich odpowiedników. Koncept ujęty w artykule jest w Polsce tak egzotyczny, że nie mamy narzędzi językowej, żeby o nim mówić. Wierzę, że Was to nie zrazi, bo koniec końców jest to interesujący temat. 18 stron opartych na faktach stwierdzeń na temat tego, dlaczego zachodnie podejście do wagi pacjenta jest z gruntu złe.
O tym, że w gabinetach lekarskich bywa niewesoło wie każda gruba osoba. Bardzo ważne jest dla mnie, żebyście absolutnie nie interpretowały tego wpisu jako zachęty do niechodzenia do lekarzy. Opieka medyczna to bardzo ważna dziedzina ludzkiej aktywności. Regularne badania i monitorowanie swojego stanu zdrowia powinny dla nas stanowić priorytet ponad zniechęceniem czy lękiem przed obcesowością, z którą się spotykamy czasami w kontaktach z lekarzami. Lekarz też człowiek. Nie chcę nikogo piętnować, za to chcę pokazać, że może w relacjach pomiędzy osobami z nadwagą / otyłością, a lekarzami panować zupełnie inna dynamika. Wszystkim nam chodzi o to samo.
Podejście wago-normatywne vs. podejście wago-inkluzywne
Zarządzanie wagą (poprzez odchudzanie czy weight cycling – fluktuacje w obrębie masy ciała) stanowi jeden z centralnych punktów zachodniego podejścia do zdrowia pacjenta i jego dobrostanu. Cokolwiek w naszym zdrowiu chcemy poprawić, najpierw słyszymy o wadze.
Niezależnie od wyjściowej przypadłości, pacjent w gabinecie lekarskim jest często w pierwszej kolejności oceniany przez pryzmat masy ciała. A przecież dobrostan nie jest wyłącznie zależny od wagi.
PODEJŚCIE WAGO-NORMATYWNE
(czyli skupione na „normalnej” wadze)
- każdy jest osobiście odpowiedzialny za swoje „zdrowe wybory” oraz utrzymanie „zdrowej wagi”; nie uwzględnia czynników środowiskowych ani kapitału kulturowego (mówiąc wprost tego, czy mieliśmy gdzie się nauczyć korzystać z odżywczych właściwości jedzenia czy czerpać radość z ruchu)
- sprzyja rozwojowi stereotypu robiącego z grubych ludzi obciążenie dla społeczeństwa (w końcu trzeba nas leczyć za pieniądze podatników, co nie?); a także wykluczeniu z życia społecznego, odrzuceniu, uprzedzeniom i dyskryminacji
- częste zmiany masy ciała (tzw. dietowanie jojo) są udowodnionym czynnikiem mającym dramatyczne konsekwencje dla zdrowia i życia pacjentów – temat jest tak interesujący, że zasługuje na osobny wpis, ale jeśli czujecie, że bez tego nie zaśniecie, to TUTAJ podrzucam link do badań)
PODEJŚCIE WAGO-INKLUZYWNE
(wywodzące się z ciałopozytywności, powstałe w opozycji do podejścia wago-normatywnego)
- cechuje je przekonanie, że zdrowie pacjenta jest niezależne od jego BMI
- celem tego podejścia jest 1) minimalizacja błędów występujących w leczeniu pacjentów o zwiększonej masie ciała, mających swoją przyczynę w wywołanym uprzedzeniami podejściu lekarza, 2) odejście od stygmatyzacji problemów zdrowotnych
- przesuwa ciężar z efektów (utraty wagi) na procesy, np. wdrażanie nawyków – powtarzanie zachowań, które sprawiają, że pacjent czuje się bardziej wypoczęty i ma więcej energii
- ma zwiększać dostępność opieki medycznej i minimalizować ryzyko, że zrażeni pacjenci będą rezygnować z usług medycznych i odkładać w czasie wizyty u lekarza i badania
- ma zapobiegać rozwojowi i usuwać istniejące uprzedzenia i stereotypy, a tym samym wyrównywać wywoływane przez nie nierówności społeczne
Nie tylko aktywistom ciałopozytywności powinno zależeć na eliminacji wago-normatywnego podejścia do ludzkiego zdrowia. Postrzeganie stanu zdrowia poprzez pryzmat wagi działa n niekorzyść nie tylko pacjentów z nadwagą/otyłością (wynikający z tego podejścia stereotyp jest dla ciężkich ludzi krzywdzący w sposób bezpośredni, często objawiający się bagatelizowaniem zgłaszanych przypadłości i przypisywaniem ich masie ciała BEZ drobiazgowej diagnostyki), ale także tych mieszczących się w tzw. normie – nie diagnozowanych pod kątem chorób kojarzonych z otyłością.
Ciekawostką jest fakt, że podejście wago-inkluzywne jest w swoich założeniach dużo bardziej rygorystyczne i skoncentrowane wokół niosących zagrożenie dla zdrowia przeciwwskazań – również tych niesionych przez odchudzanie i fluktuacje wagi związane z odchudzaniem i efektem jojo.
Wago-inkluzywność opiera się o udowodnioną naukowo, chociaż nielubianą tezę, że pomiędzy uwarunkowaniami, a ekonomiczną dostępnością bogatego w składniki odżywcze jedzenia, człowiek jako jednostka ma niewielki wpływ na to, ile waży.
Dobre kampanie społeczne? Istnieją!
Podejście wago-normatywne jest bardzo głęboko osadzone w nas samych, w naszej kulturze. Na przykład te kampanie o otyłości. Zastanawiałyście się kiedyś czemu to się nie może udać? Jest wiele powodów, dla których społeczne (wynikające z wago-normatywności) kampanie mające przeciwdziałać „epidemii otyłości” nie działają:
– ich założenia opierają się na słabej jakości dowodach; ostatnio mieliśmy w naszym cudnym, miodem i mlekiem płynącym kraju jaskrawy przykład. Ba, nadal mamy, bo przecież te paszkwile z „Jedz ostrożnie” nadal szpecą przystanki w naszych miastach
– skupione są na osi pomiędzy ekstremami: jako panaceum na jeden ekstremalny wynik, proponują zastąpienie go innym, równie ekstremalnym
– nie angażują społeczności, do której są kierowane; wątpię czy ktokolwiek przegadał pomysł tej akcji AMSu z osobami grubymi – ich twórcy nie są zainteresowani dialogiem z nami, my nie jesteśmy zainteresowane kazaniami ludzi, którzy nie mają nic wspólnego ani z nami, ani z rzeczywistością.
– ignorują faktyczne źródło problemu; nie celują w napięte relacje na styku tzw. normalnych z tzw. grubymi; w budowanie porozumienia i oduczenie ludzi postrzegania innych poprzez ich masę ciała.
O ile inaczej wyglądałaby publiczna dyskusja na ten temat, gdyby szykanowanie konkretnej grupy społecznej zamienić na promocję dobrych dla zdrowia nawyków. Dla ruchu, dla warzyw. Stawiam prawą rękę, że o wiele więcej dobrego zrobiłaby tak kampania, gdyby na przystankach wisiały propozycje odżywczych posiłków przygotowane dla ludzi dysponujących różnymi budżetami. Odżywczy obiad za 5, 10, 15 zł to by było to. Wtedy byłabym gotowa uwierzyć, że ludziom stojącym za całym tym zamieszaniem naprawdę leży na sercach czyjeś dobro. I że rozumiemy ciałopozytywność.
Waląc głową w mur
Patrząc na to wszystko z perspektywy nie tylko artykułu, ale i własnych doświadczeń dotyczących walki z nadwagą, trudno mi znaleźć racjonalny argument, który mógłby obronić szkodliwe przekonanie że to moja, jednostki wina. Czy gdyby skuteczne odchudzanie było li i jedynie zależne od siły woli, to czy jednak nie byłoby wśród nas znacznie więcej takich, którzy schudli i pozostali schudnięci? Na miły buk, skoro potrafię pół roku wytrzymać bez chleba, czy przez dwa tygodnie jeść gotowanego kurczaka a omaszczoną oliwą sałatą, to niech mi nikt nie wstawia kitu, że z moją silną wolą jest coś nie tak.
Dzisiaj na moim instagramie padło pytanie, czy ja naprawdę wierzę, że coś się może zmienić. Otóż wierzę. Zmieni się, bo mimo wszystko większość ludzi zostaje lekarzami z powołania, a w wago-inkluzywnym, pełnym szacunku do ludzkiego ciału podejściu nie ma nic złego. Wierzę, bo wiem, że wszyscy chcemy się czuć w swoich ciałach dobrze. Jestem przekonana, że to wszystko może wyglądać inaczej – to bardzo proste i do tego dążymy, żeby robić rzeczy, od których nam dobrze. Aktywność fizyczna może być przyjemna i nie musi odbywać się prestiżowym klubie i markowej odzieży funkcjonalnej. Odżywcze jedzenie może być pyszne, szybkie w przygotowaniu i nie wymagać zakupów po drugiej stronie globu.
Wierzę, bo wszyscy chcemy tego, co dla nas dobre. Chcemy być możliwie zdrowi, nie chcemy się bać lekarzy i oczekujemy szacunku, niezależnie od rozmiaru ubrania. Chcemy być traktowani równo nie tylko ze względu na zasobność portfela, kolor skóry, ale również masę ciała. To takie proste!
_________________________________
Całkiem niezły tekst. Zabrakło mi tylko w ramach wniosków – rad, jak rozpoznać lekarzy stosujących to drugie podejście (IMHO jedyne sensowne), ewentualnie, co robić, jeśli jednak trafimy na medyka z pierwszej grupy.
Cieszę się, że poruszasz tak ważny temat ciałopozytywności i że w Polsce jesteśmy coraz „mądrzejsi” w tym temacie. Wierzę, że lekarze również zaczną zmieniać się pod tym kątem, jak całe społeczeństwo.