W pierwszym kwartale 2022 w modzie wybuchł trend, który zmienił oferty firm odzieżowych ze stonowanych pasteli i zachowawczej palety w wyprawę śladami Alicji w Krainie Czarów. Nie powiem, jako OG dopamine dresser, czyli osoba, która żyje i oddycha kolorami w ubraniach, trwam w ekstazie. WRESZCIE. Wreszcie, kiedy wrzucam zdjęcia fioletowej czy pomarańczowej stylówki nikt mi nie mówi, że przecież nie nosi się ubrań w takich kolorach. Wreszcie nadszedł ten czas, kiedy czuję, że pod względem projektów moda oferowana na rynku jest MOJA.
Co to jest ten cały dopamine dressing?
To pomysł, że noszenie niektórych ubrań i kolorów sprawia, że jesteśmy trochę szczęśliwsi. W 2012 roku profesorka Karen Pine z Uniwersytetu Hertfordshire podjęła się zbadania tematu i odkryła, że kiedy nosimy rzeczy, które mają dla nas znaczenie np. symboliczne, trochę lepiej oceniamy swoje samopoczucie i pewność siebie.
Jeśli chodzi o kolory to pewnie nie trzeba nikogo przekonywać, jaki one mają na nas wpływ. Amy De Klerk w napisanym dla Harper’s Bazaar artykule “Should we all be dopamine dressing?” rozmawia z Marią Costantino, wykładowczynią londyńskiego College of Fashion: “Koloroterapia od bardzo dawna interesuje kultury sięgające starożytnego Egiptu i była [w historii] integrowana w projektowaniu wnętrz i otoczenia. Na przykład chłodne barwy są wykorzystywane do wspierania koncentracji, a bladozielony pomaga się wyciszyć. Colory są blisko powiązane z emocjami; kolorują nasz język – “czarno to widzimy”, bywamy “zieleni z zazdrości”, “doprowadzeni do białej gorączki”, “patrzymy na świat przez różowe okulary”.*
(* podmieniłam pojawiające się w angielskiej wersji zwroty na polszczyznę, w oryginale te przykłady to: feeling blue, seeing red, green with envy, in the pink)
Dopamine dressing to złapanie naszej – ludzkości – relacji z kolorami za grzywę i zaprzęgnięcie jej do roboty nad poprawą naszego samopoczucia.
Dla kogo jest dopamine dressing?
Publikując w internecie swoje zdjęcia w kolorowych stylizacjach, żadnego komentarza nie czytam tak często, jak “to dla mnie zbyt odważne”. “To nie dla mnie” to refren Polek o modzie i bardzo mnie to smuci. Muszę Wam zdradzić pewien sekret, tylko ciiii. Otóż… POLICJA MODOWA NIE ISTNIEJE. Nawet jeśli założysz coś, co z perspektywy okaże się głupim pomysłem – trudno. Serio, nikt nie przyjedzie na syrenie, nie zwiąże rajstopami zamiast kajdanek i nie posadzi na furze poliestru w nieklimatyzowanym samochodzie. Stylówka – niewypał to nie jest dramat, każdemu się zdarza. Jeśli chodzi o ubrania, to nikt tu nie stoi na bramce i nie rozdaje pozwoleń na noszenie kolorów i fasonów, które nam się podobają. Ja wiem, że lata oglądania jadowitych “mądrych pań od mody” i ich komentarzy do stylówek z czerwonych dywanów rozbudziło w nas lęk, ale serio. Życie to nie ścianka, z której każde zdjęcie zostaje w sieci na zawsze.
Jeśli Cię jeszcze nie przekonałam, że warto czasami spróbować czegoś, czego jeszcze nie nosiłaś, to uwaga, udzielam pozwolenia: MOŻESZ.
Możesz założyć dowolną ilość kolorów, fason jaki chcesz i masz prawo być w tym zadowolona jak kapibara w kąpieli. Bo możesz. Bo dopamine dressing jest także dla Ciebie.
Dopamine dressing w praktyce
Może się wydawać, a przynajmniej mnie często się wydaje, że ubieranie się w tym stylu wymaga szczególnego zachodu w komponowaniu stylówki. Słyszałyśmy to sto razy: “zielonego nie można z czerwonym” (hehe), “czerwonego nie można z pomarańczowym” (hehe) czy że “granatowy z czerwonym to porażka” (hehehe). Dajmy temu spokój. Oczywiście kompozycja ma swoje zasady, ale tak naprawdę zawsze sprawa sprowadza się do odcieni, ale ja nie o tym.
Jeśli budzisz się po nocach ze sperlonym czołem, bo sądzisz, że nie ma szans, że poradzisz sobie z zestawianiem kolorów to mam dla Ciebie super cheat modowy: ubrania w kolorowe wzory. Tak, ta genialnie prosta rada potrafi dużo zmienić. Jeśli trafisz na wzór, który zawróci Ci w głowie tak, jak mnie zawróciła ta sukienka z Bonprix, to praktycznie jesteś w domu. Wystarczą proste dodatki i gotowe.
Jak ta stylizacja
Roboczo przeze mnie nazwana “randka w ogrodzie botanicznym”, bo to tam właśnie – po dłuuuugiej przerwie od zdjęć – fotografowałyśmy tę późnowiosenną/wczesnoletnią stylówkę.
Bazą jest kwiecista sukienka midi z lejącego się materiału. Ten nadruk jest obłędny, to była miłość od pierwszego wejrzenia: wielkie kwiaty w soczystych kolorach i ja.
Dodatki dobrałam do niej duże i w jednolitym kolorze. Poszłam w swoją sprawdzoną metodę, o której już tu kiedyś na blogu pisałam – rytm kolorystyczny. Wyciągając z wzoru jakiś kolor i powtarzając go w innym miejscu łatwo się tworzy wrażenie nieprzypadkowości i jakiejś takiej przyjemności wizualnej. Kiedy patrzę jak inne osoby stosują ten trik, zawsze myślę sobie, że “hm, sprytnie”.
Tutaj największą plamą koloru jest torebka Propsa – ten model to klasyczna, w kolorze Nefryt z bieżącej kolekcji marki. Zobaczcie jak to gra w tej stylówce. Wiem, że wciąż jeszcze są osoby, które boją się kolorowych torebek na co dzień, a przecież one naprawdę nie muszą być czarne. Takie kolory jak ta piękna zieleń, odcienie czerwieni granat, czy nawet wysycony róż potrafią być wbrew pozorom niesłychanie uniwersalne.
Kolejny akcent to pomarańczowy – buty i naszyjnik. Naszyjnik jest antyczny, pochodzi z jakiejś sieciówki i noszę go w kółko. Widziałyście go tu milion razy i zobaczycie jeszcze niejednokrotnie, bo to jeden z moich ulubionych. Piorę go i noszę od nowa.
Buty to czółenka na najśmieszniejszym obcasie świata, kaczuszce. Ogólnie uważam, że ktokolwiek je wymyślił powinien się za to wstydzić, ale z przy minimalistycznej, wyostrzonej bryle całego buta, ten śmieszny mały obcas się broni.
Jak każda letnia stylizacja grubej babki, ta również ma swój sekret, a mianowicie przeciwotarciowe szorty Snag, które przy wiosenno – wczesnoletnich temperaturach sprawdzają się fantastycznie. Dostaniecie je w wielu kolorach i na serio, nie ma powodu, żeby ta część garderoby musiała być czarna.
Ostatni z kolorów, brudnożółty, podbiłam bransoletką, którą kiedyś kupiłam w internetowym outlecie. Znalezienie tego typu biżuterii w odpowiednio dużym rozmiarze jest absurdalnie trudne, stąd moja prośba: jeśli wiesz o firmach robiących biżuterię plus size, błagam, daj mi na nią namiar!
A tymczasem pocieszmy jeszcze oczy tą feerią kolorów ❤
DETALE:
sukienka – bonprix
szorty – Chub Rub Shorts w kolorze Raspberry Pie, Snag
torebka – klasyczna w Nefrycie, Props
buty – Vagabond przez Vinted
naszyjnik – antyczny
bransoletka – antyczna
okulary – Nine West
Ok, ta sukienka jest świetna, wygląda o wiele lepiej na Tobie niż na stronie bonprixa, nigdy bym na nią nie zwróciła uwagi. Mam nadzieję, że zasponsorowali artykuł, powinni, ta marka „broni się” chyba tylko rozmiarówką plus size.
Z innej beczki – uwielbiam ten blog, moim zdaniem najlepszy polski blog modowy – świetne zdjęcia, ciekawe teksty, interesujące tematy. Dzięki!
Wow, ile pięknych słów, jakie komplementy, dziękuję!
Och dobry Cthulhu, nie wiedziałam, że coś, co uwielbiam i praktykuję, ma swoją nazwę! Roboczo zawsze na to mówiłam „zespół Mazowsze na kwasie” (np. Desigual), albo „przebrałam się za karnawał w Rio”. A tu proszę, fachowo brzmiąca nazwa z neuroprzekaźnikiem, mniam.
I, tak, oprócz bardzo nielicznych sytuacji typu pogrzeb, formalna rozmowa o pracę itp., nie ma powodów, żeby się bać kolorów. Turkus z fioletem albo/i fuksją, szmaragd z błękitem, koral i mięta doładowują baterie. Jasne, są ludzie, którym jest przepięknie w kolorach bardzo burościernych i nienachalnych. Ale szkoda byłoby, gdybyśmy się ograniczali tylko do nich tylko z powodu jakiegoś „nie wypada”, „za stara jestem”, „oj, za widoczne”.
Twoja sesja jest przeobłędna; to wręcz dżungla zamiast ogrodu botanicznego. 🙂 I oswaja mi pomarańczowy.
Cieszę się! Dla mnie pomarańczowy to odkrycie pandemiczne, nigdy nie sądziłam, że mi się spodoba 😄
Pingback: Być jak (kobaltowa) Wenus* [stylizacja plus size] | Galanta Lala