Żyjemy w kulturze sprzeczności. To oczywiście eufemizm, ale z braku lepszego słowa zostańmy przy sprzecznościach. Z jednej strony żadna z nas nie ma chyba dzisiaj wątpliwości, że poza robieniem kariery i prowadzeniem domu, nadrzędnym obowiązkiem każdej kobiety jest podobanie się.
[dropcap_large]P[/dropcap_large]odobać się trzeba każdemu i zawsze. Najlepiej bezustannie, bo jeśli wydaje Ci się, że w domu można spuścić trochę z tonu, zdjąć stanik, a założyć dresy, to zaraz znajdzie się jakaś usłużna celebrytka, która od lat żyje z Ryanem Goslingiem w szczęśliwym związku dlatego, że w domu nosi jedwabne koszulki a nie dresy właśnie. (No bo wiadomo, jedwabne desusy są sednem i sensem każdego związku 2 lub więcej dorosłych osób). No więc z jednej strony stoisz na świeczniku, pod czułym ostrzałem cudzych opinii.
Z drugiej – od dziecka uczą Cię, że to nie suknia zdobi człowieka. Że dziewczynki powinny być skromne i potulne, a czyny mówią głośniej niż słowa.
No więc możesz przykładać wagę do tego jak wyglądasz, ale nie za bardzo. Możesz nosić makijaż, ale nie za dużo. Możesz się stroić, ale nie zanadto. Paznokcie możesz mieć kolorowe, ale nie za krzykliwe. Nie chcemy przecież, żeby Cię ktoś nazywał tipsiarą. No wiem, mnie też to trochę wkurza, ale daj spokój, no co Ty. Przecież każda lubi się czuć piękna, co nie?
Bycie świętą grzesznicą, dziewiczą nałożnicą to nie w kij
dmuchał. Nie jest łatwo.
Jak bardzo ważne mogą być ubrania?
I wtedy wjeżdża ubranie, społeczny kod decydujący o
wszystkim.
To jemu przypisuje się szereg umiejętności, o które byśmy go nie podejrzewały. No
bo w końcu jak to możliwe, że nie słyszałaś, że to ubrania gwałcą?! To ubranie często
decyduje o tym, czy zostaniesz potraktowana poważnie i adekwatnie do sytuacji.
Pięknie opowiada o tym świętej pamięci Dorian Corey w poruszającym dokumencie filmowym “Paris is burning”. Jeśli nie słyszałyście o tej pozycji, a nie spodziewam się, jest to film bardzo ważny dla kultury dragowej. Dpowiada o nowojorskiej scenie balów, i jeśli interesuje Was to zjawisko, możecie nadrobić, bo jest dostępny na Netflixie.
Wróćmy do Corey’a i bardzo ważnych słów o modzie, które padają w jednej ze scen:
Nie jesteś biznesmenem, ale ubierając się jak biznesmen pokazujesz, że możesz być jednym z nich.
Wyjaśnię tło: skupiające głównie ciemnoskórą społeczność
LGBTQ+ bale w klubach nocnych to igrzyska mody. Na koncepcie balu opiera się RuPaul’s
Drag Race ze swoimi kategoriami pokazów na wybiegu. Założenie stroju
kojarzonego z konkretną grupą społeczną było – jak pada w filmie – najbliższym
dostępny substytutem przynależności do elit. Możesz nie mieć posiadłości z 43
sypialniami, ale nikt Ci nie zabroni ubrać się jakbyś miała.
Fake it until you make it.
Cudze chwalicie, swoje “wyszczuplacie”
Odkąd tylko zaczęłam wyprzedzać rówieśników o głowę,
wszelkie okazje, które wymagały tak zwanego stroju galowego to był horror. Do
tej pory śmieję się do mamy, że sukienka w której poszłam do komunii była
okropna.
To znaczy obiektywnie rzecz ujmując nie była, była białą sukienką komunijną z
atłasu, obszywaną koronką i koralikami, ale… Krawcowa przedobrzyła, bo przecież
nie daj bób puścić grubawe dziecko do kościoła w sukience która ma pas w talii!
Co to, to nie. Jako dziewięciolatka padłam ofiarą cudzego modowego zabobonu i
na wszystkich zdjęciach z tej okazji widać wkurzoną dziewczynkę w sukience z
obniżoną talią. W worku.
Chciałam mieć pas tam gdzie wszyscy, ale nie miałam, bo pani krawcowa
postanowiła mnie wysmuklić.
Z perspektywy czasu historia obrażonego dziecka jest może nawet zabawna, ale zastanówcie się, ile razy szłyście w taki modowy kompromis tylko dlatego, że “ubranie powinno wyszczuplać”? Ile razy zamiast spódnicy zakładałyście spodnie, żeby nie pokazać nóg. Albo ile razy zrezygnowałyście z ubrania w paski, bo pogrubiają?

News flash – jeśli jesteś gruba, żadne ubranie na świecie nie sprawi, że zaczniesz wyglądać na rozmiar 36. Kropka.
To jedna z tych prawd, które zinternalizowałam sobie już dawno i uczciwie mówiąc, kiedy się ubieram nawet przez ułamek sekundy nie myślę o tym, czy coś mnie pogrubia.
Po etapie podkreślania kształtów sukienkami blisko ciała, weszłam w fazę zabawy kolorem i formą. I to jest dla mnie tak oczywiste, że kiedy pod udostępnionym na cudzym facebooku zdjęciem mojej stylówki w wielkich pomarańczowych gaciach przeczytałam, że przecież niektóre z tych stylizacji sprawiają, że wyglądamy (ja i inne dziewczyny na zdjęciach w domyśle) na jeszcze większe, to zatrzymałam się na chwilę z zaskoczenia. No bo co z tego? W sensie – kto mi będzie arbitralnie zatwierdzał zestawy ubrań, żeby mnie aby nie powiększyły? Internet? Styliści, którzy od lat nie potrafią zrozumieć, że sylwetkę plus size można modelować nie tylko za pomocą gumowych majtek?
No nie sądzę.
Wykluczeni
Moda i ubrania, które nosimy mają jeszcze jeden, bardzo, ale to bardzo ważny aspekt. Ubiór jest jednym z najbardziej utrwalonych w społeczeństwie kodów komunikacyjnych. Wiadomo, że jak widzisz mężczyznę w czarnej sukience to prawie na pewno jest to ksiądz, a jeśli kobietę w garsonce chanelce to będzie to bizneswoman po 50ce. Do pracy w urzędzie raczej nie wybieramy się w szortach, a na plażę w dżinsowym kombinezonie. Pozornie to społeczne kodowanie się spłaszcza – większość z nas kupuje w sieciówkach, a firmy łagodzą dress code. Niezmiennie jednak wybór ubrań może Wam wiele powiedzieć o osobie z którą macie do czynienia.
Mimo zmian, w sytuacjach oficjalnych oczekujemy zachowania pewnego kodu. I o ile na wesele można już iść w trampkach, jeśli się komponują z całością, o tyle na rozmowie kwalifikacyjnej może nas zdyskwalifikować zwykły t-shirt. I tu dochodzimy do punktu, który mi niesamowicie leży na wątrobie.
Wiecie, ciałopozytywność jest dla mnie formą aktywizmu społecznego. Nie zgadzam się z mówieniem, że body positive to selfiaki z niedoskonałościami (najczęściej w postaci mikro fałdki, która staje się widoczna dopiero w odpowiedniej pozycji, czy włosów pod pachami). Body positive u zarania powstało jako ruch, który miał stworzyć miejsce dla wszystkich niewidzialnych. W tym ludzi o nienormatywnie dużych ciałach, którzy od dekad pozostają niewidzialni dla społeczeństwa, służby zdrowia oraz, a jakże, przemysłu tekstylnego.
Już wyjaśniam dlaczego to problem.
Wyobraź sobie hipotetyczną sytuację, w której zostajesz nagle bez pracy. Na przykład dlatego, że Twój szef uważa Cię za leniwą (co nie musi mieć wcale żadnego związku z rzeczywistością, bo jeśli jesteś gruba, znakomita większość ludzi których spotykasz, już na dzień dobry lepiej od Ciebie wie na co Cię stać). Wysyłasz cv, nie jest łatwo, bo nie masz superunikalnych kwalifikacji i na rynku pracy jest sporo ludzi. Wysyłasz i wysyłasz i NAGLE – telefon, zapraszamy panią na rozmowę kwalifikacyjną.
Stanowisko to recepcjonistka w luksusowym, czterogwiazdkowym hotelu. Potwierdzasz termin, odkładasz słuchawkę i ogarnia Cię zgroza, bo wiesz, że nie możesz się na tej rozmowie stawić w dżinsach, a z bardziej eleganckich ubrań to masz marynarkę, którą dziesięć lat temu szyłaś na wymiar u krawcowej z okazji matury. Co więcej – masz brutalną świadomość, że znalezienie ubrania w Twoim rozmiarze w sklepie stacjonarnym nie jest możliwe.
Rozmowa pojutrze, co robisz?
To jest prawdziwa historia, moja własna, sprzed jakichś 9 lat. Na rozmowę poszłam w rzeczonej marynarce, pod którą miałam naciągniętą na biust spódnicę do kostek, która udawała sukienkę. Było 26 stopni, a ja nie rozpięłam marynarki nawet na chwilę. I to był ten optymistyczny scenariusz, bo 9 lat temu balansowałam pomiędzy rozmiarem 46 a 48, które są przecież dostępne w co najmniej kilku sklepach online.
Gdzieś powyżej 52. rozmiaru kupowanie ubrań zamienia się w piekło. A jeśli nie jesteś w stanie ubrać się na rozmowę kwalifikacyjną, nie jesteś w stanie dostać pracy. Jeśli nie masz pracy, nie masz pieniędzy. Zamykasz się w domu. Społeczeństwo o Tobie zapomina.
Wszystko to tylko dlatego, że nie możesz sobie kupić marynarki.
Dostęp do różnorodnych ubrań w dużych rozmiarach to nie jest fanaberia, dla ludzi noszących duże rozmiary to kwestia jakości życia.
A jakość życia to sprawa polityczna.
Papieżyca stylu
Teraz, kiedy znacie już tło, możecie sobie wyobrazić, jak się poczułam, kiedy dostałam osobistą i publiczną pochwałę stylówki od Macademian Girl.
[uczcijmy to minutą ciszy]
Tamara jest dla mnie od lat inspiracją. Gdybym miała prowadzić bloga modowego, byłby taki jak jej. Kolor, forma, faktura, szalone na pozór zestawienia. Wszystko, czego łaknę w modzie najbardziej.
Dla mnie, osoby, która przez lata nosiła gacie po tacie, to było osobiste błogosławieństwo. Ubrania są dla mnie bardzo ważne, ale nie dlatego, że kocham się w przedmiotach. Ubrania to dla mnie środek do wyrażania osobistej wolności. Z tego właśnie powodu nie lubię stylistek. Nie że mam coś do ludzi, ale jeśli ktoś uważa, że posiadł wiedzę totalną na temat tego jak się powinnam ubierać, bo wystaje mi brzuch a moja skóra ma taki, a nie inny kolor, to ja podziękuję. W modzie zasady są po to, żeby je łamać. Nikt by dzisiaj nie kojarzył Versace, gdyby przez lata słuchał stylistek i swoje ornamenty ograniczał do biżuterii. Moda jest królem, nawet jeśli czasami w naszym odczuciu błądzi.
Podczas warsztatów, na które zaprosiła mnie firma Bonprix,
Macademian Girl opowiadała o swoich początkach. O tym, jak trudno jej było
startować, bo nie pasowała do modowego krajobrazu nosząc nie bejziki, a batiki.
I powiedziała jeszcze, że nie żałuje, że tak kurczowo trzymała swój ster na
konkretny styl.
Wierzę w to tak samo, jak w kompletowanie wariackiej garderoby w swojej szafie.
Kolorowe ubrania dają mi moc. Lubię kolor (co jest źródłem nieustających
przekomarzań w temacie strojów w zespole Ederlezi, w którym tańczę), lubię ubrania
o niecodziennych fasonach, lubię igrać ze stereotypowym przekonaniem o tym, co
powinna nosić kobieta o moich gabarytach. I jeszcze lubię się tym z Wami
dzielić. Kiedy piszecie mi i mówicie, że Was inspiruję to rosnę dumy o 3 centymetry.
I dlatego Wam i sobie życzę więcej Macademian Girl i więcej takich modowych dziwaków jak ja. Żebyśmy częściej widywały na ulicach szaleńców o własnym stylu. Bo tak, nawet kupując w sieciówkach można wytworzyć swój osobisty styl.
Lekkości nam życzę w zabawie modą i luzu. Tego luzu to może nawet przede wszystkim. Bo chociaż nie żyjemy dzisiaj w świecie, w którym ma znaczenie szerokość mankietu koszuli, to dobrze leżące ubranie dodaje animuszu. To tak jak z ładną bielizną – po prostu łatwiej jest zmierzyć się ze światem, mając na sobie swoje superbohaterskie trykoty.

Ja odkąd przytyłam najchętniej chodziłabym w szerokich gaciach i wielkich koszulkach. Tak, żeby zniknąć. Jedynym wyjściem dla mnie jest powrót do starej wagi, ale z tym też cięzko więc ogólnie jest kupa.
Nigdy w życiu nie byłam na rozmowie kwalifikacyjnej w marynarce. Na moje 192 cm też nie ma. Na szczęście jako kobiety mamy łatwiej. Możemy założyć przylegającą białą bluzkę [elastyczną, bo taliowana będzie miała talię w połowie żeber, a w mojej talii już będzie od dawna odstawać], a na to ciemną narzutkę z rękawami. W moim przypadku modne 3/4 [bo długich nie ma], w Twoim modnie narzuconą na ramiona [bo na szybko znalazłaś tylko taką, w którą się nie zmieścisz wygodnie]. Obie rzeczy za jakieś w sumie 20 zł, bo z ciuchlandu. Tu mężczyźni mają gorzej, bo ich elegancja niespecjalnie podlega negocjacjom wygody czy temperatury.
A co do spódnicy, która została sukienką – ja z kolei mam dwie spódnice do kostek, które z założenia są sukienkami bez ramiączek 🙂
Tak bardzo tak ten post! 🙂 Po pierwsze primo: jakiś czas temu odkryłam (i się zdziwiłam), że – jak ładnie napisałaś – “jeśli jesteś gruba, żadne ubranie na świecie nie sprawi, że zaczniesz wyglądać na rozmiar 36”. To było bardzo wyzwalające. Wreszcie zaczęłam kupować ubrania takie, jakie mnie się podobają, a nie takie jakie serwował mi przemysł tekstylny na spółkę z poradami cioć dobra rada w pismach i na blogach. Tego nie noś, to ukryj, to skoryguj, tego nie wypada… Szalenie męczące. Po drugie primo: zawsze lubiłam Tamarę, kolorowego ptaka polskiej blogosfery! Trzymałam za nią kciuki, bo oswajała nas z kolorem, ze wzorami, pokazywała jak fajnie łączyć i NIE BAĆ SIĘ 🙂 Po trzecie primo, fajnie że wspomniałaś o Bonprix! Dzięki nim w mojej szafie pojawiło się ostatnio sporo rzeczy, które chciałam mieć, ale w innych miejscach nie było rozmiarów, a u nich… są. Wreszcie nie czuję się outsiderem, nie przewracam wstydliwie wieszaków w poszukiwaniu “gabarytów”. Nauczyłam się u nich kupować tak, że wychodzi wcale niedrogo (jestem mistrzem rabatów 😉 i zwykle nic nie muszę odsyłać. Wreszcie nie czuję presji, żeby się wyszczuplić, zakryć brzuch, biodra, uda, pupę i w ogóle najlepiej całą mnie 😀 😉 Noszę sukienki we wzory, duuużo kolorów… Kupiłam zjadliwie żółtą tunikę a do tego żółte rajstopki na moich grubych nogach i… Świat się nie zawalił, nikomu oczu nie wypaliło i nie sądzę, aby moja gruba pupa przyczyniła się do Brexitu 🙂 Dlatego przyłączam się i wołam: więcej! Więcej Tamary, więcej Galantej Lali! 🙂 🙂 🙂
👏👏👏
Super! O, jak bardzo bym chciała, żeby to przestała być wiedza tajemna i żeby dziewczyny nosiły wszystko na co tylko mają ochotę!
👏👏👏
Super! O, jak bardzo bym chciała, żeby to przestała być wiedza tajemna i żeby dziewczyny nosiły wszystko na co tylko mają ochotę!
To ubranie jest takie ważne na drodze do wolnego życia