fbpx
Przejdź do treści
Strona główna » ciałopozytywność » 3 “ciałopozytywne” bzdury, które powinny zostać w 2019 roku

3 “ciałopozytywne” bzdury, które powinny zostać w 2019 roku

Kiedy sto lat temu pisałam o związanych z ciałopozytywnością zjawiskach, ktore powinny zostać w 2017 roku, nie sądziłam, że tego typu zestawienie może się tak dobrze przyjąć. Przez kilka długich miesięcy (ha, pewnie dokładnie tyle, ile nam zajmuje zwykle nauczenie się pisania nowego roku w dacie) był to jeden z najchętniej czytanych tekstów na blogu. Skoro tak dużo działo się w 2019, to koniecznie chcę napisać krótkie podsumowanko mijającego roku. 

Nie będę tu pisać o histerii wokół manekina Nike, Lizzo – królowej scen, serc i okładek magazynów na świecie, czy ultrapozytywnym pokazie SavageX. Z całej, 12-miesięcznej gamy wydarzen wyciągnęłam trzy zjawiska / trendy, które niniejszym chciałabym oficjalnie spuścić w kiblu. Wybór jest – oczywiście – totalnie subiektywny, jestem szalenie ciekawa co Ty byś wybrała, chętnie o tym pogadam w komentarzach. 

Gotowa do startu? Let’s go!

1. Syndrom Bruce’a Wayne’a

Wierzę, że ludzie powinni być równi w ogóle, i w dostępie do zasobów, i w szansach życiowych, i w prawie do wyborów, których dokonujemy każdego dnia. Tak, to utopijna wizja. Póki na świecie mamy wojny i inne tragiczne wydarzenia kształtujące sytuacje ludzkości w różnych zakątkach globu, tak długo nie będzie to możliwe. Czy to sprawia, że nie warto walczyć? Bynajmniej. Jeśli warto się jakkolwiek angażować, to w walkę o sprawiedliwość społeczną właśnie.
Grunt, żeby robić to mądrze.

Pierwszym zjawiskiem, które wraz z końcem 2019 roku powinny przejść do lamusa jest coś, co nazwałam sobie roboczo syndromem Bruce’a Wayne’a. Kojarzysz go pewnie raczej jako faceta w czarnych rajstopach i masce z uszami nietoperza, siedzącego na gzymsie ponad Gotham i przyglądającego się z marsową miną maluczkim. Być może kojarzysz, że za dnia był po prostu zajebiście uprzywilejowanym białym facetem, który dzięki majątkowi rodziców trząsł całym miastem i w gruncie rzeczy pogardzał masami. To z nim kojarzą mi się internetowe aktywistki, znające się na wszystkim.

Jakoś zaraz po aferze z obleśnymi plakatami o tym, że trzeba mniej żreć przez moją internetową bańkę przetoczyła się lawina wystąpień (głównie instagramowych) na temat bycia grubym. Nadawczyniami komunikatów były głównie dziewczyny z feministycznego kręgu wojowniczek o sprawiedliwość społeczną. W tym konta, które często widuję jako polecane do obserwowania. Szkoda, że internet ma taką krótką pamięć.

Z wystąpień tych dowiedziałam się, że po 1) ciałopozytywność jest spoko tak długo jak nie jestem otyła lub chora, oraz po 2) że wysoka masa ciała jest symptomem nienajlepszej kondycji materialnej.

Jeśli mam być szczera, to naprawdę sama nie wiem co mnie bardziej wkurzyło. O hipokryzji uznawania mnie za godną głosu wtedy, kiedy idę na manifę wspierać feministyczne postulaty, ale jednocześnie nie dosyć świadomą siebie i rozgarniętą, żeby decydować o tym czy chcę się odchudzać pisałam na blogu w tym tekście. O korelacji masy ciała z ubóstwem należałoby napisać całą pracę naukową, nie tylko krótki z natury wpis. Nie chcę Cię zostawiać z taką kotwicą mentalną, dlatego pozwolę sobie dodać kilka zdań wyjaśnienia:

Czytanie badań naukowych to prawdziwa sztuka. Jedną z podstawowych rzeczy, które warto mieć na uwadze powołując się na nie jest świadomość, że badania przeprowadzone na jednym kontynencie, w jednych, konkretnych realiach środowiskowych, mogą kompletnie nie przystawać do rzeczywistości po drugiej stronie globu. Czyli na przykład – badania o korelacji masy ciała ze stanem posiadania przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych mogą się mieć nijak do wyników, które dałoby to samo badanie prowadzone w Polsce.

Branie za dogmat, że przyczyną wysokiej masy ciała są niskie dochody jest jak powiedzenie, że przyczyną rozwodów jest posiadanie psa. Może mieć związek, ale wcale nie musi.

Wróćmy do tej lawiny internetowych mądrości; oto bowiem patrzymy na ten wzruszający moment, kiedy uprzywilejowana osoba pochyla się nad problemami maluczkich, daje im głos, a może nawet staje w ich obronie. Kojarzy mi się to trochę z kolonializmem, a bardziej nawet z niechlujstwem. To nie jest tak, że ludzie nie powinni zajmować się sprawami, o których nic nie wiedzą. Głęboko wierzę w moc edukacji i siłę wiedzy. Warto czytać! Warto się dokształcać, szczególnie, jeśli pretenduje się do miana internetowego kompasu sprawiedliwości społecznej. W takiej sytuacji oczekiwałabym co najmniej solidnego researchu i zapoznania się z faktami. Faktami, nie stereotypami i obiegowymi opiniami. Powyższe, głoszone z perspektywy górnej półki, na której jest ciepło, miło i przytulnie, bez żadnego osadzenia w realiach konkretnej grupy społecznej, mogą przynieść więcej szkody niż pożytku. Jakim prawem ludzie uważają, że wiedzą cokolwiek o moim doświadczenia życia w Polsce jako osoby, która jest gruba przez większość swojego życia? Gdzie się kończy ta megalomania? Czy naprawdę trzeba ludziom odbierać głos, żeby potem przy dźwiękach trąb anielskich łaskawie im go ODDAWAĆ?

Nie. Takiego aktywizmu nie chcemy zabierać w 2020.

2. Edukacja przez zawstydzanie

Jeśli miałabym wybrać sztandar dla medialnych potyczek moim internecie, byłby to fatshaming. Zakradał się nam do serc i domów, straszył z facebooka, przystanków autobusowych i lodówki. Powiedzmy to sobie jasno – fatshaming, czyli zawstydzanie z powodu wysokiej masy ciała to jest przemoc. Bardzo wysublimowana forma przemocy, której przyklaskuje się w naszym społeczeństwie bardzo szeroko. Mało kto ma odwagę stanąć okoniem i powiedzieć głośno, że to nie w porządku.

Najpierw była kampania AMC „Żryj ostrożnie”, potem wystąpienie Chodakowskiej, namawiającej swoją publiczność do reagowania – czyli powiedzmy to sobie wprost, uprawiania przemocy psychicznej – wobec ludzi, który podjęli suwerenne decyzje życiowe jak na przykład ta, że zatrzymali się na stacji na hot doga czy kupili sobie akurat na obiad zupkę chińską.

Umówmy się, nikt nie ma prawa się tak wobec nas zachowywać.

Weight bias, czyli zestaw uprzedzeń związany ze stereotypem grubasa to zjawisko o szkodliwym działaniu udowodnionym naukowo. W podlinkowanym powyżej wpisie znajdziecie szereg linków do prowadzonych w różnych częściach świata badań, jednoznacznie wskazujących, że zawstydzanie i traktowanie ciężkich ludzi jako obywateli gorszego sortu długotrwale szkodzi. Bicie dzieci i zwierząt wyszło z mody jako nieskuteczne i zgadnij co – to samo dotyczy zawstydzania dorosłych. NIE. DZIAŁA.

Żaden gruby człowiek nie jest osobiście odpowiedzialny za to, że jest gruby. Jeśli w to wierzysz, to najwyższa pora poddać krytyce swoje kapitalistyczne poglądy. Wolny rynek jedną rzecz zrobił świetnie – odpowiedzialność za całe gówno świata została przepięknie zrzucona na jednostki. Planeta się wali? To przez Twoje słomki. Ledwo wiążesz koniec z końcem? Weź się za siebie, nierobie, i znajdź lepszą pracę. Jesteś gruba? To nie żryj tyle. Brzmi znajomo, prawda?

Żeby wyjść z trendu obserwowalnego na skalę całych społeczności wzrostu masy ciała nie wystarczy powiedzieć ludziom, żeby jedli mniej i więcej się ruszali. Świat się zmienia, w modelach konsumpcji zaszły głębokie zmiany, za którymi nie nadążają regulacje prawne. Jeśli chcemy odwrócić ten trend, musimy wprowadzić równie głębokie zmiany. Działać perspektywicznie i na szeroką skalę. Potrzebujemy regulacji prawnych, które ograniczą degenerację jakości produktów spożywczych, do których mamy dostęp. Jak to możliwe, że kilogram słonych paluszków na oleju palmowym kosztuje mniej od kilograma pomidorów w sezonie? My potrzebujemy rewolucji, a nie kiwania palcem i publicznego karcenia ludzi, którzy na skutek promowanych w mediach diet odchudzających doprowadzili swój metabolizm do ruiny.

My potrzebujemy rzetelnej edukacji opartej o sumienne i niezależne badania naukowe. Tu, nie w pobożnych życzeniach i przemocowych celebrytkach jest nadzieja na przywrócenie równowagi.

3. Ciałoneutralność

To zjawisko, które pojawiło się w plus sajzowym internecie pod koniec tego roku. Ten kiełkujący ruch podnosi tezę, że ciało nie powinno być dla nas ważne. Że ciałopoztywność jest równie obsesyjna co kultura diety i może być równie szkodliwa.
I wiesz, na początku to nawet łykałam. To znaczy uważam, że dla ludzi, którzy nie potrafią o swoim ciele powiedzieć, że je kochają, także powinna być przestrzeń. I w ciałoneutralności zobaczyłam właśnie to, miejsce dla tych osób, które mają ze sobą trudno. A potem się zastanowiłam.

Po pierwsze – teza ciałoneutralności opiera się na złej definicji ciałopozytywności. Tak, tak, wiemy, że teraz nie ma jedynej słusznej, ale jeśli jesteś może na blogu po raz pierwszy, to powiem, że tutaj – na moim blogu – ciałopoztywność jest definiowana jako ruch społeczny, stawiający sobie na celu zapewnienie widoczności całej grupie nienormatywnych ciał, wykluczonych z mainstreamu. Na moim blogu raczej nie przeczytasz „jesteś piękna taka, jaka jesteś”, prędzej wdamy się w dyskusję o tym, dlaczego grube ciała są jeszcze bardziej niewidzialne niż ciała osób z niepełnosprawnościami. I to jest, według mnie, jedyna słuszna definicja ciałopoztywności. Na co dzień mamy do czynienia z jej pop-wersją. Uproszczoną i doprawioną samoakceptacją tak, żeby posmakowała jak największej ilości ludzi. I to właśnie o tę pop-wersję oparta jest ciałoneutralność. Doszło tu do pomyłki, że body positive to jest to samo, co praca nad podnoszeniem poczucia własnej wartości, krzykliwe deklaracje o miłości do samej siebie i selfiaki z udawanymi fałdkami, wrzucane przez dziewczyny grubości mojej jednej nogi.

Po drugie – dyskryminacja z powodu wysokiej masy ciała jest faktem. Fatshaming deformuje nasze, Syren Lądowych, życia. Od sklepów z ciuchami, przez niechciane uwagi na temat naszego wyglądu, talerzową policję, po gabinety lekarskie. Nikt mnie nie przekona, że moje doświadczenie życia w fatfobicznym polskim społeczeństwie to jest to samo doświadczenie, co moich szczupłych koleżanek. Jeśli ktoś nigdy w życiu nie został od lekarza odprawiony z kwitkiem i słowami „pani tak ma, bo jest pani gruba”, albo nigdy nie został zaczepiony na ulicy i nazwany maciorą, to naprawdę może sobie co najwyżej wyobrazić.

Fatshaming jest faktem. Kropka. Fatshaming to przemoc, a z przemocą trzeba walczyć. I dlatego właśnie uważam, że ciałoneutralność powinna zostać w 2019 roku. W 2020 potrzebujemy silnych głosów, potrzebujemy Lizzo twerkującej grubym zadem w stringach na meczu Lakersów. Potrzebujemy odwagi i donośnych głosów, potrzebujemy siły, żeby jasno wyznaczyć granice i zatrzymać tę uprawianą na skalę masową przemoc. Ciałopoztywność w tym wszystkim to jest nasz młot Thora – tylko my, osoby o nienormatywnych ciałach, odpadki z mainstreamu możemy to zrobić. Spuśćmy te “ciałopozytywne” (w tym cudzysłowie zawiera się dużo, dużo ironii) bzdury w kanał. Trzeba się przestać bać, pora kopnąć fatshaming w dupę.

[divider2]

Życzę nam wszystkim, żeby 2020 rozpalił nam serca, bo czeka nas jeszcze masa pracy nad tym, żeby wyprostować kręte ścieżki, które z czystego lenistwa wydeptały ludzkie mózgi.

W świecie, w którym żyjemy mało kto może sobie pozwolić na luksus nie bycia aktywistą. W czasach, kiedy nienawiść do wszystkiego co chociaż minimalnie odbiega od średniej kwitnie w najlepsze, naszym obowiązkiem jest dbać o wszystkie twarz różnorodności – nie tylko te ciałopozytywne.

I zamiast wielostronnicowych życzeń na 2020, życzę nam wrażliwości na odmienność, empatii i żeby nam nie brakło odwagi przeciwstawiać się temu tragicznemu walcowi, którym próbują nas rozjechać i dopasować do własnego widzimisię inni. 

[divider]

Photo by Obi Onyeador on Unsplash

4 komentarze do “3 “ciałopozytywne” bzdury, które powinny zostać w 2019 roku18 min. czytania

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.