fbpx
Przejdź do treści
Strona główna » ciałopozytywność » Ciałopozytywność stosowana: Nie-recepta jak w 5 krokach być trochę lepszą dla siebie

Ciałopozytywność stosowana: Nie-recepta jak w 5 krokach być trochę lepszą dla siebie

Gdybym na blogu prowadziła rubrykę “Zapytaj Galantą Lalę”, to najczęściej zadawanym pytaniem bez wątpienia byłoby: ALE JAK SIEBIE ZAAKCEPTOWAĆ? 

[dropcap_large]T[/dropcap_large]ak, to jest trudne. Przyznaję. Nie wystarczy makijaż. Nie wystarczą ubrania, chociaż obydwa powyższe potrafią sporo pomóc. Mam wrażenie, że od jakiegoś czasu samoakceptacja urosła internecie do rangi jednorożca, mitycznego stworzenia, które każdy chciałby mieć, a zwykli ludzie jeżdżący na zwykłych koniach dawno przestali się liczyć. I dzisiaj chciałabym Wam udowodnić, że te zwykłe konie też są spoko.

[pullquote_left]self care powinien być osadzony w samozachowaniu, że to więcej niż mimozy i dni Spa[/pullquote_left]

Zanim podążymy sobie dalej i zanim zagłębimy się w meandry drogi do samoakceptacji, myślę że warto, żebyśmy sobie przypomniały bardzo ważne słowa starożytnej filozofki Lizzo. To mądre słowa, a mam wrażenie, że im dalej w ‘trend’ ciałopozytywności; im dalej w ciałopozytywny marketing, tym trudniej jest nam je przyjąć. W jednym z wywiadów Lizzo powiedziała, że self care powinien być osadzony w samozachowaniu, że to więcej niż mimozy i dni Spa. 

Może macie w tej chwili ochotę zapytać, której to niby części można nie rozumieć, ale zwróćcie uwagę na to, jak zmienia się narracja wokół nas: 

Kiedyś kupowałyśmy szminkę, żeby się umalować, bo nie mogłyśmy wyjść do ludzi takie saute. Dzisiaj kupujemy tę samą szminkę dlatego, że jesteśmy tego warte. Dlatego, że my, z ustami pomalowanymi na czerwono, mamy się czuć lepiej ze sobą. 

No tylko, że nigdy nie ma dostatecznej ilości produktów. Nigdy nie mamy dosyć i zawsze możemy kupić coś jeszcze. 

Ciało i nie-recepta na ulgę

No dobrze, zostawmy szminki, koktajle i relaksy w spa. Wszystkie bywają ważne, ale nie dzisiaj.

Jeśli pod wiatr i pod górę brniesz w kierunku samoakceptacji, to mam dobre wiadomości. Jest bowiem pięć rzeczy, które możesz zacząć robić już teraz.
Jeśli jesteście ze mną dłużej, pewnie już znacie te metody – część z nich doczekała się całkiem osobnych wpisów. Nawet jeśli je znacie, a nie wdrażacie w praktykę, to warto zostać i poczytać. Może to akurat to, czego teraz potrzebujecie?

1 praktykuj wdzięczność ciału 

Mam nadzieję, że nikt się już po mnie nie spodziewa kołczingowych inspiracji.

Kiedy mówię o praktyce wdzięczności, mówię o świadomym wysiłku, który podejmujemy, żeby zrównoważyć to niezadowolenie i negatywną narrację, którą prowadzimy w swoich w głowach. Chodzi o to, żeby każde “ale jestem gruba”, każde “ale mam wałki”, każde “ale mam obrzydliwe ramiona” umieć zrównoważyć. O pamięć o tym, że to dzięki temu ciału, które mam  – takiemu jakie mam – mogę doświadczać świata. Mogę przytulać bliskich ludzi. Mogę wstać z kanapy (lub nie). Mogę odetchnąć. Mogę podziwiać cokolwiek tylko mi się zamarzy podziwiać. 

Natura lubi równowagę i wiem z doświadczenia (tak, tak, dowód anegdotyczny to tak jakby się nie liczył, ale), że z czasem praktyka wdzięczności wchodzi w krew. Że z czasem pomaga zmienić sposób w jaki do siebie i o sobie mówimy 

2 wyznaczaj granice

Nie tylko w zakresie komentarzy o ciele.
Uwaga będzie coś rewolucyjnego: masz prawo nie uczestniczyć w rozmowach o dietach. Po prostu. Nie ma nic złego w powiedzeniu “nie chcę uczestniczyć w tej rozmowie” albo wręcz “pracuję teraz nad zmianą obrazu samej siebie i ta rozmowa nie jest mi potrzebna”. 

Masz prawo stawiać granicę i oczekiwać, że będą one respektowane. Masz prawo decydować o tym w czym uczestniczysz. Tak, to jest bardzo trudne, jeśli na codzień przebywasz w otoczeniu, w którym kultura diety rozsiadła się jak u siebie.

3 kontroluj obrazki, które przyswajasz z internetu 

Na ten temat rozmawiałyśmy już niejeden raz. To bardzo ważny element w pracy nad polubieniem siebie. Ekstremalnie ważny.

Tak naprawdę w pełni zdałam sobie sprawę z tego, jak istotne jest obcowanie z przedstawieniem ciał = ludzi = bohaterów, którzy przypominają nas samych, kiedy obejrzałam Dietoland. Pierwszy w moim życiu serial, którego główną bohaterką była gruba dziewczyna. To było bardzo odświeżające doświadczenie. Ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jak wiele mi umknęło przez ponad 30 lat oglądania na ekranie kobiet, które nie były jak ja. (I tak, jasne, nie z każdym bohaterem chcemy się utożsamiać i nie każdy bohater musi być gruby. Po prostu kiedy ogladałam Dietoland czy Kluseczkę coś mi kliknęło i zobaczyłam nową, chociaż dobrze znaną, perspektywę.)

Instagram to nie tylko narzędzie tortur. To nie tylko ten idealny świat misek owsianki po 60 zł sztuka, płaskie brzuchy i czyste mieszkania. Instagram to także nieocenione źródło inspiracji. To grube baby całego świata, które codziennie robią sobie zdjęcia w majtkach (albo i bez), po to żebyście wy mogły poczuć, że nie jesteście same. Po to żebyście mogły stanąć przed lustrem, ba, żebyśmy MY mogły stanąć przed lustrem i pomyśleć sobie: nie jestem dziwadłem. Takich ciał jak moje jest znacznie więcej.
To dobro można z Instagrama wyłuskać, choć przyznaję, trzeba w to włożyć aktywny wysiłek.

4 skup się na tym, co lubisz robić

Jedną z tych rzeczy, które w nas, Syrenach Lądowych, męczą mnie najbardziej, jest przykra tendencja do odkładania życia na później. Kupię tę sukienkę jak schudnę. Pójdę na randkę jak schudnę. Dopóki nie schudnę, nie zapisze się na taniec.

Żyjemy w jakiejś niedookreślonej i nigdy nie wydarzającej się przyszłości. Im jesteśmy starsze, im dalej w las, tym trudniej schudnąć i tym boleśniej zdajemy sobie sprawę, że czekając na tego Godota marnujemy czas. 

Spróbujcie żyć teraz. Masz ochotę iść na kurs garncarstwa – idź. Masz ochotę iść na drinki w piątek po pracy – idź. Cokolwiek miałybyście zrobić ważąc 30 kg mniej – zróbcie to teraz.

To hobby i robienie fajnych rzeczy pomagają nam odkleić się od ciągłego myślenia o tym jak wyglądamy i o tym jak odbierają nas inni ludzie. Potrzebujemy robić coś tylko DLA SIEBIE, co ważnego. Skupić się na czym innym niż rozmiar na metkach ubrań, które nosimy. Serio. 

5 szukaj reprezentacji 

Trochę już zahaczyłam o ten temat w trzecim punkcie, kiedy rozmawiałyśmy sobie o pilnowaniu jako co zjadamy w mediach społecznościowych. Reprezentacja jest ekstremalnie ważna i ja to niby wiem, ale dopiero kiedy zobaczyłam na ekranie Plum, bohaterkę Dietolandu; dopiero wtedy, kiedy zobaczyłam małe nawyki, które są wspólnymi nawykami wielu kobiet plus size – wtedy poczułam się jakby nagle ktoś mnie zauważył. W sensie mnie, nie tylko mój mózg, ale zauważył mnie całą jako odbiorcę. To było osobliwe doświadczenie.

Na szczęście mamy internet i od nas zależy, co z niego wyciągniemy, jakkolwiek podniośle to brzmi. Szukajcie grup, w których czujecie się dobrze. Szukajcie dziewczyn, które wystawiają się na świecznik właśnie po to, żeby kto inny nie czuł się samotnie. Szukajcie tego, co dobre. Szukajcie tego, co inspirujące. Szukajcie innych grubych dziewczyn. To ważne żeby oglądać inne grube baby. Ciałopozytywność potrzebuje reprezentacji.

Złoty środek? Nie sądzę.

I byłoby to wszystko piękne, gdyby tylko dało się zamknąć w jedną uniwersalną receptę o powtarzalnych proporcjach. Szkoda, że niewykonalne. 

No bo co, jeśli to nie pomogło? Co jeśli nadal siebie nie akceptuję? 

Wiesz co? Nie musisz kochać każdej fałdeczki. Nie musisz z Pałacu Kultury krzyczeć “kocham siebie!”. Nie musisz się od razu zachwycić. 

Najważniejsze w tym wszystkim, to nie dać się zwariować i nie dać sobie wmówić, że tylko kochając każdy swój palec u stopy i każde zgrubienie cellulitu jesteś coś warta. 

Myślę ostatnio sporo o osobach, które na skutek swoich życiowych doświadczeń nie umieją z łatwością wejść w tę ciałopozytywną narrację. Myślę, że to właśnie szczególnie dla nich powinno być w ciałopozytywności miejsce. Bo przecież ciałopozytywność to nie zawsze ciało-entuzjazm. To nie zawsze ciało-uwielbienie. Czasami to po prostu ciało-spokój. 

I to absolutnie wystarcza. 

Każde ciało+ jest lepsze niż każde ciało minus. Lubienie siebie, ciałoakceptacja to proces. Ciałopozytywność to proces, to droga którą zmierzamy w zasadzie chyba bez celu. To nie jest tak, że w ciałopozytywności istnieją odznaki do zdobycia i ordery do przypięcia na klapę. Nie istnieją pięcioletnie plany rozwoju; nie istnieją plany wojenne ani mapy. 

Czasami wystarczy po prostu sobie trochę poluzować światopogląd i to też jest super, nie sądzicie? 

Foto –  Drop the Label Movement on Unsplash

7 komentarzy do “Ciałopozytywność stosowana: Nie-recepta jak w 5 krokach być trochę lepszą dla siebie16 min. czytania

  1. Mam pytanie, czym dla Ciebie, Lalu jest ta samoakceptacja? czy to tylko przyjęcie do wiadomości, że ciało jest jakie jest? czy może także stwierdzenie, że stan obecny jest dobry? Bo z tym drugim zdecydowanie mam problem – mam mnóstwo dowodów na to, że moje ciało nie działa tak jak powinno 🙁

    “Masz prawo stawiać granicę i oczekiwać, że będą one respektowane. Masz prawo decydować o tym w czym uczestniczysz. Tak, to jest bardzo trudne, jeśli na codzień przebywasz w otoczeniu, w którym kultura diety rozsiadła się jak u siebie.”

    IMHO problem polega na tym, że zbyt radykalne stawianie granic może się skończyć totalnym odrzuceniem przez innych. Tzn. owszem nie będziesz wysłuchiwać uwag o diecie, ale to dlatego, że nikt nie będzie z Tobą rozmawiać. I pytanie, gdzie postawić granicę? skąd wziąć ludzi, którzy będą mnie akceptować?

    1. hejka! nie jestem Lalą, ale spróbuję tutaj wrzucić kilka swoich pomysłów. Wydaje mi się, że mam- po dłuuugim czasie- w miarę wyważone podejście (no, przez 95% czasu; trochę mi to siada jak patrzę na zdjęcia siebie i drobnej, ślicznej dziewczyny mojego brata stojących razem 😉 ). I w mojej głowie wygląda to tak:
      “Gruba” to nie cecha charakteru (mimo że popkultura przekonuje, że tak). To trudne i możesz nie znać od razu odpowiedzi na to pytanie, ale jaki masz charakter kiedy nie przepraszasz za swoją wagę i swój rozmiar? Jaki masz charakter kiedy braków w wyglądzie nie musisz nadrabiać uprzejmością? Jaki miałabyś charakter, sposób bycia, sposób rozmawiania z innymi ludźmi, sposób poruszania się, gdyby nie istniał stereotyp “śmiesznego grubaska” i imperatyw obracania smutku i wstydu w żart? Jaki masz charakter kiedy nie czujesz się winna za to ile miejsca zajmujesz? Jaka byłabyś w świecie w którym wszyscy byliby tacy jak Ty albo więksi? Jak byś żartowała, jak byś zaznaczała swoją osobowość i odrębność? Innymi słowy, kim jesteś, oprócz tego jak wyglądasz? Jeśli miałabyś przestać definiować się poprzez wagę, to czym byś się definiowała? Jaki masz system wartości?
      Największą sztuką jest nie ukrywać swoich uczuć i emocji, nie odrzucać i nie odmawiać sobie prawa do nich ale jednocześnie nie reagować agresywnie i atakująco na innych (też zrozumienie, że oni mówiąc do Ciebie i o Tobie tak naprawdę mówią cały czas na swój temat; o swoich problemach i przemyśleniach i swoim podejściu). To jest strasznie trudne bo zostałaś zraniona tyle razy, przez innych i przez siebie, że trudno znaleźć położenie równowagi, a łatwo poruszać się z jednego ekstremum w drugie. Ale da się. Tylko trzeba myśleć nie o innych, a o sobie- jakim chce się być człowiekiem.

      Ale to wszystko są kurczę rzeczy które wymagają przepracowania swoich problemów i naprawienia serca które tyle razy było złamane. Ja już od kilku lat chodzę na terapię i dopiero teraz czuję że wychodzę z tego gęstego, ciemnego lasu, że zaczynam widzieć światło między drzewami.

  2. Super to podsumowanie! Zwłaszcza dwa punkty – dt reprezentacji i nieodkładania życia na później. Teraz zwracam uwagę na bohaterki filmów czy seriali, czy książek, czy nawet blogów. Co jakiś czas na pintereście oglądam stylizacje curvy girls 🙂 Przestałam się bać niektórych fasonów, kolorów i wzorów, kiedy przekonałam się, że przy większych sylwetkach wyglądają okay, chociaż teoretyczne porady stylistyczne ich zakazywały (np paski poprzeczne). Warto też po prostu zacząć żyć tu i teraz, jak mówisz: zapisać się na garncarstwo, albo iść na drinka, do kina, na kręgle, cokolwiek byle nie odkładać na wieczne nigdy.
    Jeśli chodzi o rozmowy o dietach… Ja zwykle rozmawiam o książkach, które przeczytałam, a lubię popularnonaukowe 🙂 Więc zanudzam innych historiami o inteligentnych krukach itd 🙂 Nie rozmawiam o dietach, religii, metalurgii, filatelistyce… I nawet nie czuję się zobowiązana do zajmowania jakiegokolwiek stanowiska w tej sprawie. Jestem na te tematy głucha tak, jakby ktoś przy mnie rozmawiał o disco polo albo chińskiej rewolucji. A jeśli ktoś chciałby mi udzielać rad, o które nie proszę to ze znudzoną miną ucinam, zaczynam gadać o pogodzie albo idę zrobić kawę, wyciągam książkę, odpalam komputer itd. Robię się zajęta 🙂
    Magdalaena, piszesz: nie będziesz wysłuchiwać uwag o diecie, ale to dlatego, że nikt nie będzie z Tobą rozmawiać. A po kiego diabła mam chcieć gadać z kimś o czymś, co mnie nie interesuje albo sprawia mi przykrość? Jeśli takie osoby przestaną się do mnie odzywać, to super! Poszukam sobie innych, o bardziej zbieżnych zainteresowaniach. A gdzie ich znaleźć? Ano dokładnie robiąc to, co Galanta Lala zaleca w punkcie 4.
    Dla mnie większym problemem było, czy mnie grubej wypada nosić ładne rzeczy. Serio, czy wypada mi zakładać porządną, ładną, może nawet drogą sukienkę? Bo inni będę widzieć, że się tak staram, a przecież jestem gruba i zamiast kupować kieckę powinnam zainwestować w dietetyka i trenera… I zamiast w sukience w kwiatki powinnam chodzić w dresie i w ogromnym t-shircie zakrywającym brzuch i biodra, bo tak się ubierają grubi ludzie póki nie schudną (obviously) i dopiero wtedy kupią ładne ubrania. Kiedy zasłużą. W nagrodę. Straszne myślenie. Na szczęście wyleczyłam się z tego 🙂
    Na szczęście takie dziewczyny jak Galanta Lala pokazują się w kolorach, fasonach, w turbanach, chustach, w biżuterii itd. Noszą rzeczy nie służące do zakrywania “niedoskonałości” (nie lubię tego słowa) tylko do upiększania i dla czystej frajdy! 🙂 Uwielbiam to. To świetny, pozytywny przekaz.

  3. Fajnie piszecie dziewczyny, ale dla mnie największym problemem jest to, że wady mojego ciała nie pozwalają mi prowadzić życia takiego, jakie bym chciała – nie mogę jeść tego, czego chcę i kiedy chcę (celiakia + insulinooporność), zamiast iść np. na kurs fotografii, po pracy muszę się położyć, bo źle się czuję. Poświęcam mnóstwo energii na użeranie się z lekarzami, żeby jako tako funkcjonować. I nie potrafię powiedzieć sobie, że takie ciało jest ok.

    1. Oj. Rozumiem. No to ja to widzę tak (choć może nie mam racji) że to są jakieś warunki których nie zmienisz, więc trzeba się nauczyć funkcjonować w tych ograniczeniach ale tak, żeby to było szczęśliwe życie. Znaleźć pyszne rzeczy bez glutenu o niskim IG (truskawki na przykład!). Masz prawo żeby każdy element Twojego życia był pełen przyjemności, a jednocześnie masz obowiązek dbania o to, żeby żaden nie krzywdził Twojego ciała ani psychiki. Tak jakbyś była dzieckiem wymagającym opieki i jednocześnie opiekującym się rodzicem, kierującym się miłością i troską.

    2. Rozumiem. To nie to samo, ale opowiem o sobie: jakiś czas temu odkryłam, że szkodzi mi nabiał. Prawdopodobnie od dziecka. Miałam dużo objawów, ale nigdy ani moi rodzice, ani ja nie wiązałam ich ze sobą. Cierpiałam na migreny, problemy jelitowe i z cerą… Koszmar. Wszystko to odsuwało mnie od życia jakie chciałam prowadzić. Ale kiedy wreszcie wiem, co mi szkodzi i jak mogę sobie pomóc, to mam większą kontrolę nad życiem. Wiem, że kiedy się złamię i zjem kawałek ulubionego sera, to dwa dni później jak w zegarku będę mieć migrenę (sprawdzone!) i raz na kilka miesięcy niestety robię sobie tę krzywdę 🙂 Ale wiem też, że kiedy bardzo uważam, to moje ciało lepiej funkcjonuje. Cera jest gładsza, nie boli mnie głowa, brzuch nie robi mi psikusów 🙂
      Bardzo mi brakuje serów, kefirów itd. Trudno. Sprawdzam składy (okazuje się, że w mnóstwie produktów jest serwatka, mleko w proszku, białka mleka itd), bo przecież to nie wina mojego ciała, że na najmniejsze ilości nabiału reaguje migreną albo biegunką, brakiem energii itd. (źle się czuję nawet po produktach “bez laktozy”). Ono robi co może, nawet jeśli mu szkodzę i jestem mu wdzięczna za ten wysiłek.
      Ubieram je ładnie. Smaruję olejkami 🙂 Wysyłam sama siebie spać na odpowiednią liczbę godzin, nawadniam, staram się zmniejszac stresy. Inwestuję w wartościowe jedzenie (bez nabiału). Nie mogę uwierzyć, jak bardzo potrafiłam oszczędzać na sobie i myśleć, że nie stać mnie na “drogie” owoce, czy lepsze pieczywo, czy “za drogie” produkty z lepszymi składami (np bez oleju palmowego itd). Nie chodziło o pieniądze, tylko o to że to “za drogie (za dobre?) dla mnie”. Dla mnie wtedy, która wciąż odkładała wszystko na kiedy indziej, na “kiedy schudnę” albo raczej na “kiedy już nie będę obecną mną”, co chyba jest prawdziwsze.
      Zmieniam swoje życie, bo nie mam innego. Nikt mi nie podaruje “lepszego” ciała, wyższego IQ, pamięci fotograficznej czy słuchu absolutnego… Trudno. Jestem jaka jestem, tu i teraz. Skupiam się na możliwościach i okazjach a nie na przeszkodach i ograniczeniach. Każdy ma jakieś. Moja koleżanka ma świetną figurę. I dziecko z porażeniem. Znajomy, co ma “wszystko”: rodzinę, super pracę dowiedział się, że ma również raka… Ktoś ma depresję, ktoś przechodzi kolejną operację ortopedyczną kolana, komuś grozi utrata wzroku, ktoś ma dziecko z jedną nerką… A ja nie toleruję mleka i mam kilka kilogramów więcej niż powinnam, czy to jest takie straszne? Nie.
      Co więcej, też mi się nie chce. Nie mam energii lub motywacji. Czasem nie mam odwagi. Czasem nie mam pieniędzy. Czasem nie mam wyboru. Ale jaką mam alternatywę? Odpocznę, dupa do góry i jazda. Życie nie zaczeka.

  4. Pingback: OMG, nikt Ci nie każe kochać każdego kawałeczka! | Galanta Lala

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.