O moich trudnych relacjach ze światkiem fitnessu padło tu na łamach bloga niejedno już słowo, a wiele z nich było gorzkich. Stoję sobie i czekam, aż w branży nastąpi wyraźny przełom w myśleniu o tym, z jakich powodów ludzie powinni się ruszać.
I nadal nie ogarniam, dlaczego jedyną narracją mającą zachęcać ludzi do aktywności fizycznej ma być odchudzanie. Bo wiecie, z bycia aktywnym fizycznie płynie dla człowieka jako organizmu dużo więcej o wiele ważniejszych korzyści niż redukcja masy ciała. To nie jest wcale nowy koncept, w doinformowanych kręgach profesjonalistów zajmujących się badaniami nad masą ciała i jej wpływem na zdrowie i dobrostan ludzi dawno już się o tym mówi.
80 tysięcy dowodów
W nie takim znów nowym, bo z 2009 roku, artykule Fat or Fit: What is more important? (pl. Gruby czy sprawny: Co jest ważniejsze?, artykuł w całości w oryginale językowym przeczytacie TUTAJ) znajdujemy opis badania nad wydolnością krążeniowo-oddechową w korelacji ze śmiertelnością na tle wysokiej masy ciała.
Mówimy tu o poważnych danych, bo podstawą do zawartych w opracowaniu wniosków są dane pozyskane w długotrwałym badaniu o nazwie Aerobic Center Longitudinal Study. Badanie to trwało 35 lat, a w czasie jego trwania przebadano ponad 80 tysięcy osób. To tylko trochę więcej, niż ma mieszkańców taka na przykład Jelenia Góra.
Na podstawie danych z tego badania powstało kilka opracowań wskazujących, że niska sprawność jest dla ludzkiego organizmu o wiele większym zagrożeniem niż wysoka masa ciała. Kluczowy wynik badania znamy jako potoczne stwierdzenie, że lepiej być grubym i sprawnym (w kontekście kondycji fizycznej), niż szczupłym i bez kondycji. Dane sugerują, że podniesienie wydolności krążeniowo – oddechowej może równoważyć potencjalne niebezpieczne konsekwencje bycia ciężkim.
Tyle na poważnie i w naukowym tonie. Jeśli macie ochotę na więcej, to w tekście powyżej zostawiam link do artykułu, my wróćmy do tematu. Bo wiecie, poza wszystkim aktywność fizyczna może być po prostu satysfakcjonująca i przyjemna. Mam świadomość, że dla kogoś, kto jeszcze nie znalazł “swojego” sposobu na ruch brzmi to abstrakcyjnie. Rozumiem po stokroć. Jestem z tej grupy ludzi, którzy nienawidzą bycia ocenianymi. Nie przypominam sobie, żeby w dziecięctwie było dla mnie cokolwiek gorszego niż testy sprawnościowe na wuefie.
Dzisiaj opowiem Wam o aplikacji fitnessowej, którą odkryłam dwa tygodnie temu i nie, nie podmienili mnie kosmici. To nadal ja, ta sama Ula, słowo.
Daj się zauroczyć
Na Joyn trafiłam po raz pierwszy na jednej z facebookowych grup o fitnessie dla grubych ludzi, było to w tygodniu, kiedy została uruchomiona w USA. Podekscytowałam się strasznie, bo pierwsze komentarze na jej temat były entuzjastyczne – że grube instruktorki, że zajęcia dla ludzi o różnym poziomie sprawności, weszłam na stronę i szybko zrzedła mi mina, kiedy okazało się, że ta ciałopozytywna aplikacja fitnessowa nie jest dostępna w Europie. Z poczuciem głębokiego zawodu zamknęłam stronę i zapomniałam o apce aż do momentu, w którym zaczęły mnie śledzić reklamy na facebooku. Nie trzeba mnie było szczególnie długo namawiać, nie wiem czy już to o mnie wiecie, ale z rozkoszą nadużywam aplikacji. Mam ich na telefonie ponad 100, jeśli wierzyć statystykom, w każdym miesiącu używam ⅔ z tej liczby. Mam apki od bycia eko, śledzenia okresu, edycji zdjęć i filmów, social mediów, notatek, rozrywki, transportu w Polsce i (od niedawna) w Szwecji, fitnessu, zakupów, zdalnego zarządzania urządzeniami, tańca, przechowywania plików, a nawet Pokemon Go. Uwielbiam. Ale wróćmy do Joyn.
Jej twórcy obiecywali mi w facebookowych reklamach inkluzywność, radosny ruch oraz opcje dopasowane do różnych poziomów sprawności. Zarejestrowałam się na testowy tydzień za darmo a potem… zostałam.
Bo Joyn to znakomita ciałopozytywna aplikacja fitnessowa.
Żebyśmy miały jasność, to nie jest aplikacja w stylu programów Chodakowskiej. Tu nikt nie ciśnie na wynik i nie ma sekcji przed i po. Są za to świetne instruktorki sportu plus size o różnych kolorach skóry i ciałach różnej grubości.

Pięć szalenie pozytywnych babek to nie cała ekipa Joyn i nie jedyny przejaw inkluzywności. Za każdym razem kiedy przedstawiają ćwiczące z nimi osoby, podając przy tym ich zaimki, moje lewackie serce robi fikołka. Mało tu normatywnych ciał, a jeszcze mniej ekstrawaganckiego sprzętu sportowego.
Wyginaj śmiało, wait whaaaaa?
W tej chwili w aplikacji dostępne są moduły tańca (głównie Hula), jogi (“body love” to autorski program Anne), tai chi i medytacji oraz low impact cardio. Poziom intensywności jest umiarkowany, dzięki czemu z aplikacji mogą korzystać również osoby, które dopiero zaczynają albo chcą się rozruszać po dłuższej przerwie.
Ćwiczenia podane są za każdym razem również w opcji siedzącej, dla ludzi o ograniczonej mobilności. I to jest taka niby drobnostka, ale mówi mi, że ktokolwiek stoi za tą aplikacją, ma doskonale przemyślane potrzeby swoich odbiorców. Chylę przed tym czoła zarówno jako osoba gruba, jak i marketingowiec.
W aplikacji skorzystać można z ułożonych dla nas flow, czyli sekwencji kilkunastominutowych filmów z ćwiczeniami. Jeśli nie wiecie gdzie zacząć, albo weźmiecie próbny tydzień, żeby z grubsza przyjrzeć się opcjom, warto włączyć którąś z tych miniaturowych playlist i dać się ponieść.


A jest czemu. Ponieważ trzeci dzień z rzędu wracam do tego tekstu, w międzyczasie nastąpiła aktualizacja dostępnych zajęć- na platformie pojawiły się filmy z waackingiem, formą tańca, która rozwijała się w klubach gejowskich Los Angeles w latach ‘70. Jako entuzjastka kultury dragowej jestem zachwycona! To pozwala mi przypuszczać, że możemy się po Joyn spodziewać systematycznego i dynamicznego poszerzania oferty.
Uberinkluzywność
Joyn to dowód na to, że można na fitness spojrzeć świeżym okiem. Trudno w to uwierzyć nam, siedzącym w Polsce w samym środku dyskusji o tym, czy grubi ludzie mają prawo być grubi publicznie i jeść co chcą, a jednak.

Joyn nie tylko zaprasza do fitprzestrzeni grube ciała, nie tylko robi w głowach użytkowników miejsce na trenerki i instruktorki o nienormatywnych ciałach, nie tylko w praktyce pokazuje, że niebinarność płciowa jest czymś zwyczajnym, ale także szanuje fakt, że duże ciała mają różne możliwości. Wiem, że już o tym mówiłam, ale przecież to genialne! Posadzenie jednego z ćwiczących na krześle to proste, a genialne rozwiązanie. Drobny, a ważny gest w kierunku osób o ograniczonej mobilności.
Muszę Wam się przyznać w sekrecie, że ta ciałopozytywna aplikacja fitnessowa jest dla mnie taką ostoją inkluzywności, że oglądam te filmiki nie tylko przy okazji ćwiczeń. To odświeżające oglądać grube ciała, którym ruch sprawia przyjemność. To odświeżające wchodzić w kontakt z produktem, w którego stworzenie ktoś włożył tyle empatii.
Wierzę, że Joyn jest pierwszą, ale nie samotną jaskółką. O aktywności fizycznej, na całym fitnessie naprawdę można mówić inaczej niż nas do tego przyzwyczajono. W końcu dbanie o dobrostan ciała jest ważniejsze niż presja odchudzania. Mam nadzieję, że sukces Joyn będzie spektakularny i cała branża zobaczy pieniądz w zmianie narracji i podejścia do ćwiczeń. Chciałabym, żeby siłownie stały się takimi inkluzywnymi miejscami, w których każdy może czuć się dobrze, ten gruby też.
DETALE
Fanpage Joyn znajdziecie pod adresem www.facebook.com/letsjoyn
Joyn możecie pobrać:
Koszt:
pobranie i pierwszy tydzień za darmo, później abonament kosztuje 10$ miesięcznie (wedle przelicznika google store 46,99zł)


Pingback: #movemejoga podbija YT | Galanta Lala ciałopozytywny blog plus size
Pingback: Ściąga z self care: 7 rzeczy, które pomogą ci przetrwać kryzys